-
Jane Foster, proszę słucham… - usłyszałam regułkę w słuchawce i naraz cała
zesztywniałam.
Moja ręka trzymająca komórkę przy
uchu zatrzęsła się niemiłosiernie, a serce waliło jak oszalałe. Przepełniona
obawami zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Czułam stres, choć ta rozmowa
stanowiła pierwszy krok do zburzenia muru, który stworzyły między nami te lata
rozłąki. Całe ciało zaczynało mi drżeć z podniecenia.
-
Mamo… - powiedziałam, a głos mi się załamał, choć siliłam się na spokojny ton.
Wszystko jednak nagle zaprzepaścił smutek, który skurczył mi żołądek,
jednocześnie wyciskając ze mnie łzy.
Po
drugiej stronie było głucho, jakby w przeciągu sekundy przestała istnieć.
-
Kea? – usłyszałam w końcu, po czym uśmiechnęłam się jak głupia do słuchawki.
Nieświadomie
podciągnęłam nosem i głośno odetchnęłam.
-
Tak… - zatkało mnie. - tak mamo, to ja. – zaśmiałam się i wytarłam drżącą
dłonią spływające po moich policzkach łzy. – Wróciłam.
Słyszałam
szok, niedowierzanie i przede wszystkim ulgę w jej głosie, przez co zrobiło mi
się miło na sercu.
Rozpaczliwie
chciałam w tym momencie zobaczyć jej zmęczoną po wielu godzinach pracy twarz.
Ciekawe czy słysząc mój głos się uśmiechała, czy jej twarz pozostawała
zamrożona w twardym oszołomieniu Marzyłam mocno przytulić się do niej, poczuć
jej matczyne ciepło.
-
Och córciu… - jej głos się załamał.
Zaczęłyśmy
płakać i śmiać się naraz, co na zdrowy rozum wyklucza się. Trwało to chyba z
pięć minut. Stałyśmy każda w swoim środowisku, złączone jedynie głupim
połączeniem telefonicznym, słuchając nawzajem swoich przepełnionych radością
szlochów.
-
Kochanie, gdzie jesteś? – usłyszałam nareszcie jakieś sensowne pytanie. Dało
się wyczuć, że przez dłuższą chwilę walczyła ze sobą by móc je zadać.
Wzięłam
dzielenie głęboki oddech. Teraz ja musiałam wywalczyć spokój, by jej
odpowiedzieć.
-
W drodze do Wieży. – odpowiedziałam szybko.
-
W porządku. – pozbierała się kobieta.. – Ja… - zastanawiała się, co teraz
powinna ze sobą zrobić. - posprzątam tutaj i już do ciebie lecę. – obiecała.
-
Dobrze. – odpowiedziałam kiwając głową.
Na sekundę
zapadła pomiędzy nami cisza.
-
Kea, przepraszam, że to mówię, ale musicie kończyć. – usłyszałam pytanie obok
siebie i spojrzałam na siedzącego obok mnie Larry’ego, który wziął z mojej
drżącej dłoni urządzenie. – Przepraszam Jane, ale mamy ograniczony czas
rozmowy. – powiedział ze smutkiem do słuchawki. - Poproś proszę Sashę do
telefonu. – polecił delikatnie.
Przyjęłam z
wdzięcznością od siedzącej naprzeciw mnie Natashy chusteczkę, którą najpierw
otarłam łzy, a potem szybko wysiąkałam nos. Larry wpatrzony w przeciwległą
kremową ścianę, ciągiem zaczął przekazywać rozkazy, jakby je stamtąd czytał.
Uśmiechnęłam
się kręcąc z niedowierzaniem głową. To była chyba najbardziej nieogarnięta
rozmowa przez telefon, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłam. Zaciskając
kurczowo chusteczkę w pięściach, oparłam podbródek o złożone dłonie na
rozdzielającym nas wystającym ze ściany stoliku. Skierowałam swój zaszklony
wzrok za zachodzące słońce, które o dziwo było widać pomiędzy dwoma dużymi
śniegowymi chmurami, jakby zostało zesłane po to by dodać mi sił. Zerknęłam
naraz na nieuchronny, szalejący pod nami ocean i wzięłam głęboki oddech. Trochę
wysoko.
-
Dobrze. Do zobaczenia. – powiedział Larry, po czym rozłączył się i położył
telefon na stole, zaplatając ręce na piersi.
-
Przejdźmy do rzeczy. – powiedział Fury, który wyszedł z kabiny pilota, podszedł
do nas i usadowił się z nieukrywaną ulgą koło Natashy.
Spojrzałam
na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-
Zacznijmy od fundamentalnego pytania… - zaczął. – Kea, musimy wiedzieć, komu
ufasz? – zapytał bardzo poważnym tonem.
Przechyliłam
lekko głowę, nie wiedząc, jaki sens ma jego pytanie. Jego wzrok jednak upewnił
mnie, że takowy ma, a nawet jest dosyć istotny.
-
Tobie… - zaczęłam. – Jane, Thorowi, agentce Romanoff, agentowi Bartonowi i jego
rodzinie, doktorowi Bannerowi, rodzeństwu Smith, Shelly Davies, Starkowi, przy
czym Aaronowi, Myronowi i Andrew, Vision, Samowi Wilsonowi, Jamesowi Rhodesowi,
Wandzie i Anastasiy Maximoff, agentce Rivera, agentce Flores, Jessowi
Goldenmayer, Zoe Winslet... – przerwałam na chwilę. – i cokolwiek wy o tym
sądzicie, również Lokiemu.
Pomiędzy
nami zapadła cisza. Słychać było jedynie dalekie szumienie powietrza i huk
pracujących turbin odrzutowca.
-
Nie chcę ingerować w wasze porozumienia i nie mam zamiaru komentować wyborów,
jakie podejmujesz… - zaczął. - Nie jesteśmy zmuszeni do podjęcia decyzji
dotyczącej lojalności Lokiego, więc nie będziemy teraz tej sprawy roztrząsać.
Ważne jest natomiast to, wobec, kogo jesteś lojalna.
O
mało, co nie spadłam z siedzenia. Nie sądziłam, że są wobec tego jakiekolwiek
wątpliwości.
-
Nie rozumiem, co masz na myśli. – powiedziałam zamiast tego.
Skoro
poruszają ten temat musi istnieć przyczyna, dla której zbierają informacje.
- Dwa miesiące
temu odbył się tajny zjazd największych szych całego świata w Mediolanie. – zaczęła tłumaczyć Natasha.
Przeniosłam
na nią wzrok z zaciekawieniem.
Fakt,
że Fury miał informacje o owym spotkaniu, któremu nadano miano „tajnego”, nie
zrobił na mnie żadnego wrażenia. Już wiele razy przekonałam się, że tarczy
prawie nic nie umyka. Baza danych, szpiedzy oraz agenci rozproszeni po całym
świecie byli wielkim źródłem informacji.
-
Nie brakowało tam ludzi z rządów niektórych krajów, samych prezydentów,
bogatych biznesmenów.
Od
razu uświadomiłam sobie, że zorganizowanie takiego spotkania było bardzo
ryzykowne. Stanowi wręcz idealny moment na przeprowadzenie akcji dla grupy
przestępczej. Takie imprezy zawsze kończą się kłopotami nie ważne, jakiego
stanu. Istna wylęgarnia problemów.
-
Wydawać by się mogło, że teren kamienicy powinien być należycie zabezpieczony i
z tego, co udało nam się ustalić - był. Wypatrzono w nim lukę i to nie małą.
Przed północą do środka wjechał ładunek…
– Natasha parsknęła dyskretnie. - Kula o średnicy dwóch metrów, w której
według naszych danych miała być po prostu mgła, która rozlałaby się po sali
tanecznej do maksymalnie metra wysokości. Majstersztyk. Umieszczona została na
samym środku pomieszczenia. - poinformowała i uśmiechnęła się kpiąco.
Moja
mina wyrażała doskonale pytanie: Serio?
- Po niespełna
godzinie zaczął wydobywać się z niej dym. Kula wydawała się być nieszkodliwa,
jednakże nikt nie podejrzewał, że mgła nie będzie tym, czym się wszyscy
spodziewali. Sala w ciągu kilku minut wypełniła się gazem usypiającym, który ku
zaskoczeniu położył towarzystwo szybciej niż procenty. – pozwoliła sobie
zażartować.
-
Byliście tam? – zapytałam z ciekawości.
-
Tak. – nie zwlekała z odpowiedzią. – Stark był gwiazdą, a ja z Siyą poszłyśmy
jako obstawa. Wyszliśmy jednak dwie godziny przed całym zajściem, co niestety
okazało się być dobrym pretekstem do oskarżenia nas o to działanie.
Zmarszczyłam
brwi.
-
To nie było czysto towarzyskie spotkanie. W jego trakcie dokonano przekazania…
– zaciął się Fury. - … dokumentów.
-
Co to za dokumenty? Czego dotyczyły? – rzuciłam szybko widząc, że nie jest
przekonany do podania tej informacji.
-
Nie wiemy wiele. Jednak nie jest to teraz ważne. – urwał temat. – Grunt w tym,
że na kamerach w trakcie wydarzenia, już po zakadzeniu ludzi zapisały się trzy
postacie, które owe dokumenty szybko przejęły, po czym znikły bez śladu. Czarna
Wdowa, Agent Smith i Kapitan Ameryka.
O
mało, co nie zakrztusiłam się własną śliną. Otworzyłam szeroko oczy i
przebiegłam niedowierzającym wzrokiem po ich twarzach.
-
Co zrobiliście?! – zapytałam wzburzona.
-
Posłuchaj chwilę. – uspokoił mnie szybko Fury. – To nie…
A podobno to
ja potrzebuję opiekunki. - mruknęłam pod nosem, patrząc ukradkiem na Larry’ego
i jego śmiertelnie poważną twarz.
- Kea.
Larry’ego tam nie było, a wiem to, dlatego, że dostałem solidny raport Sashy na
ten temat, podpisany również przez twoją matkę, jak i każdego z kadry
pracowniczej, z dołączonym materiałem z zapisu kamer. – obronił szybko agenta.
– Agentka Romanoff towarzyszyła Siy w transporcie Starka do bazy. Kapitan
natomiast osobiście towarzyszył mnie, więc jego wykluczam całkowicie. W tej
kwestii jesteśmy całkowicie czyści.
- Nie rozumiem
w takim razie, w czym rzecz. – przyznałam cicho.
- Problem w
tym, że rząd bardzo dokładnie przeanalizował zapisy z kamer i niestety
przewijają się tam ich postacie. Nie umieją wykluczyć tego, że faktycznie tam
byli, choć przekazaliśmy niezbite dowody niewinności.
- Przecież się
nie sklonowali. – pomyślałam głośno i odwróciłam głowę w stronę pięknego widoku
za oknem.
Zastanowiłam
się na chwilę, coś tu śmierdziało i to nieznośnie.
- Mam jednak
wrażenie, że nie jest to puenta opowieści. – zniecierpliwiłam się.
Pokiwał głową
pochylając się nad stołem ze splecionymi dłońmi opartymi na blacie.
- Działania
tarczy zostały ściśle poddane kontroli rządu. – powiedział powoli i
nieukrywanym trudem, tak jakby gardło zwężało mu z każdym słowem.
-
Co? – zapytałam wytrzeszczając oczy.
Tarcza
nigdy nikomu nie podlegała.
-
To znaczy, że… - zaczęła Natasha.
-
Wiem, co to znaczy! – powiedziałam trochę za ostro podnosząc głos.
Nigdy
nie było nikogo ponad Fury’m, który zgromadził najbardziej poufną bazę danych
na świecie. Nie chce mi się wierzyć, że pozwolił na upublicznienie tak wielu
dokumentów. Przecież były tam kartoteki wszystkich agentów. Co gorsza, były tam
dane o każdym Avengers. Jeśli rząd położył na nich swoje brudne łapska, a na
dodatek ujawnił je to oznacza, że świat wie o nas więcej niż my sami.
- Kea… -
powiedział ostrzegająco Larry.
Zgromiłam
go wzrokiem.
To
nie było w porządku wobec niego, jednak on nigdy nie krył się z tym, ze jest
agentem, że broni robi dla ludzkości więcej niż siedzący przed telewizorem
spasiony leń. Całe jego życie to ciągła wierna praca dla tej organizacji. On
już nie miał, do czego wracać.
Ja
nigdy tego nie chciałam. Świat nie musi mnie znać.
-
To znaczy, że oni wiedzą wszystko. – przyznałam.
Między
nami zapadła cisza.
-
Moje możliwości są bardzo ograniczone. Tak samo jak wszystkich. Owszem, mają
dostęp do naszej głównej bazy danych, ale i tak nie wiedzą wszystkiego.
Niestety raporty na temat każdego z nas są w ich posiadaniu i nic tego nie
zmieni. Owa sytuacja była tylko pretekstem do tego by całkowicie nas
podporządkować.
Każdy
krok, każdy wybór, każde słowo, każda mina. To wszystko miało znów mieć
znaczenie.
-
Wiedzą o mnie. – wysiliłam się.
-
Znają twoją przeszłość i teraz również to, co powiedziałaś w komorze i na
przesłuchaniu. Raport również jest już w ich rękach.
Skręcało
mnie od środka. Wyraziłam to jedynie nerwowym przekręcaniem pierścienia na
palcu, który zmaterializował się na samą myśl o domu.
Nie
wierzę. Mają mnie w garści. Nas wszystkich.
Momentalnie
poczułam się naga. Jakby wszystko, co miało dla mnie znaczenie znalazło się na
głównej stronie jakiegoś popularnego czasopisma.
-
Słyszą nas teraz? – zapytałam odważnie.
- Nie
podejmowalibyśmy tego tematu gdybym nie był pewny, że możemy porozmawiać na
osobności.
Odetchnęłam
głową z ulgą i kiwnęłam głową.
- Dlaczego mi
nie powiedzieliście, bym trzymać gębę na kłódkę? – zapytałam z pretensją. –
Miałam wiele czasu by coś wymyślić. Jestem dosyć dobra w tworzeniu historyjek.
- Nie
mogliśmy. – powiedział ze smutkiem. – Mieliśmy tylko sprawić, byś czuła się
komfortowo i bez napięcia powiedziała wszystko, co tylko ci ślina na język
przyniosła.
Nie umiałam
tego w tym momencie zrozumieć. To wszystko nie trzymało się według mnie kupy.
-
Jaka jest szansa, że wrócę do swojego życia? – zapytałam wprost.
-
Bardzo niewielka. – powiedział Fury z ciężkim sercem. – Niestety muszę cię od
razu uprzedzić, że z tego, co wiem, będziesz musiała odpowiedzieć za ten wielki
wybuch Midlate. – położyłam swoje czoło na otwartej dłoni, której łokieć był
oparty oblat.
Czy
to, co przeżyłam nie było już dostateczną karą.
-
Ale to nie była moja wina! – nie byłam nawet w stanie powiedzieć mu to prosto w
twarz.
Fury
westchnął przeciągle.
-
I co? – zapytałam. – Zamkną mnie za to? Za to, że sama nie wiedziałam, że
jestem zdolna do takich rzeczy? Będą mnie sądzić za ten wypadek?! – wybuchłam.
-
Uspokój się. – powiedział delikatnie. – Zajmiemy się tym niezwłocznie,
obiecuje. – dodał.
-
Wątpię czy w takim stanie rzeczy jesteś w stanie cokolwiek zrobić.
Wzburzona
siedziałam przez kilka długich minut w kompletnej ciszy wpatrując się w kolejne
przepływające obok mnie chmury. W mojej głowie szalała fala sprzecznych myśli.
Nie czułam się już tak bezpieczna jak na początku.
-
Co planujecie? – zapytałam.
Ta
cała historia z utratą praw, ograniczeniami, pytaniami o lojalność musiały
dokądś prowadzić. Fury nie jest tak głupi by oddać bez walki to, co zdołał
zbudować przez te lata,. To co my zbudowaliśmy. To, że kilka razy zawaliliśmy
nie znaczy, że teraz powinno się nas trzymać na smyczy jak kundle.
-
Wieża jest wyłączona ze ścisłej obserwacji rządu. Nic tam nam nie grozi.
Wszystkie bazy są jednak jak wielkie pułapki, z których będzie ciężko się
później wydostać. Mam na myśli to, że wszystko, co powiesz, co zrobisz, co
będziesz miała wymalowane na twarzy może pociągnąć cię do odpowiedzialności.
-
Mam rozumieć, że nie mogę ufać osobom, które zostały pominięte na mojej liście.
– powiedziałam. – Kumam.
-
To już nie jest zabawa – ostrzegł, ale rozluźnił się na siedzeniu.
Mężczyzna
spojrzał na zegarek na swojej ręce i powiedział:
-
Zaraz będziemy lądować.
-
Wiedzą, że wróciłam? – zapytałam stojącego obok mnie Larry’ego.
Znajdowaliśmy
się w przestronnej windzie, której ściany i podłoga obłożone były połyskującym
metalem. Dziwnie się czułam patrząc na swoją zmarniałą twarz. Nie miałam siły
spojrzeć na siebie od czasu przybycia. Każde lusterko napawało mnie
obrzydzeniem. Teraz wiedziałam, dlaczego nie chciałam patrzeć.
Pod moimi
oczami pogłębiały się duże fioletowe sińce, a zapadnięte policzki sprawiały, że
oczy jakby nagle straciły swój blask. Były kiedyś niebieskie i żywe, jak
szalejąca nieskazitelna woda.
Spuściłam
szybko wzrok. Rzecz w tym, że odziedziczyłam je po Thorze i to właśnie
przypomniało mi, że nie ma go przy mnie.
-
Nie wszyscy. Zostaliśmy porozrzucani po kuli ziemskiej na misje, których nagle
znalazło się tak dużo, że nie jesteśmy w stanie wszystkim się zająć.
Kolejna
rzecz, która była według mnie bez sensu. Po co rząd wysyła ich na misje skoro
ograniczył ich prawa tylko, dlatego, że stanowią zagrożenie?
Stwierdziłam,
że nie jest to odpowiednie miejsce i czas na takie dywagacje.
Westchnęłam
lekko ze zdenerwowania. Nie widzieliśmy się wszyscy dwa lata. Pfff… ja nie
widziałam ich całe dwadzieścia!
Winda
się zatrzymała, a mnie sam żołądek podleciał aż do garda.
Drzwi
otworzyły się, a naszym oczom ukazał się wielki salon. Na jego środku stała
obszerna biała sofa w kształcie półkola. Po mojej lewej znajdował się wielki
bar z napojami i jakimiś przekąskami, a obok niego szklane schody prowadzące do
salonu dorosłych. Po mojej prawej pięknie prezentowała się ustawiona tuż pod
oknem prostokątna donica, wypełniona ziemią i jakimiś dziwnymi kwiatami. Miałam
wrażenie, że jest to kolejny eksperyment naszej Zoe.
Pomieszczenie
było puste. Jedynie włączony telewizor naprzeciwko kanapy, z którego dobiegał
emocjonujący głos komentatora sportowego, utwierdzał w przekonaniu, że ktoś
musi tu być.
Poprawiłam
sobie małą na rękach i weszłam do środka.
-
Witam agencie Smith, panienko Odinson. – powitał mnie
Uśmiechnęłam
się słysząc ten mechaniczny głos, jednak dźwięk mojego nazwiska sprawił, że
spłynął on z mojej twarzy.
-
Miło znów cię usłyszeć Sam. – powiedziałam. – Proszę jednak nie Odinson… tylko
Foster. Tylko Kea Foster. A to jest Nyx. – powiedziałam.
-
Jak sobie życzysz. – odpowiedział mi. – Witaj Nyx Foster.
Larry
zaśmiał się pod nosem. Nie wiedziałam tylko, co go tak rozśmieszyło.
-
Śmiałe posunięcie. – powiedział Larry, który podniósł z ziemi pustą paczkę po
chipsach. – Nie skomentuje tego. – wskazał na opakowanie.
-
Ja też. – powiedział głos.
Usłyszałam
zaraz kroki, a za nimi spokojny, choć lekko zirytowany głos.
-…
czy mógłbyś przesłać mi szybko na tablet dane, które wysłało mi ONZ. Nie mogę
zdzierżyć tych ich durnych zabezpieczeń, a Andrew nie napisał mi, że zawalili
go już tego ranka tyloma emailami, że od trzech dni nie wylogował się z poczty
rządowej. Ta głupia banda oszołomów, nie daje mi dnia spokoju… - do
pomieszczenia weszła Anastasiya Maximoff, a widząc mnie i zawiniątko, o mało,
co nie wypuściła z dłoni całkiem sporego pliku kartek i położonego na nich
tableta.
-
Kea! – powiedziała zszokowana i podniosła nogę, żeby kolanem pomóc sobie
wyrównać powysuwane kartki.
-
Zaraz wracam. – powiedział Larry i ruszył na piętro, mnąc paczkę po chipsach w
dłoniach i wrzucając ją po drodze do najbliższego kosza.
Dziewczyna
z wyglądu w ogóle się nie zmieniła. Miała długie blond włosy ciasno spięte w
wysokiego kucyka, który o dziwo sięgał, aż po samą talię. Na sobie miała czarny
krótki top na ramiączkach i dopasowane czarne rurki, a na stopach masywne,
czarne botki na grubej podeszwie. Mimo, że była wysoka, to i tak nie stroniła
od wysokich butów.
-
Wróciłam. – powiedziałam.
Zakryła
ręką usta, a jej oczy nie mogły znaleźć solidnego punktu zaczepienia.
-
A to jest Nyx. – powiedziałam i zwróciłam jej małą twarzyczkę w stronę
koleżanki. – Nyx to jest ciocia Siya. – powiedziałam.
-
Czy to… - wskazała palcem wolnej ręki dziewczynkę. - … jest…
-
Córka Sif. – powiedziałam i momentalnie zobaczyłam jak napięcie odpływa z jej
mięśni.
Zaśmiałam
się.
-
Myślałaś, że… - nie skończyłam myśli, gdy zobaczyłam jak twardo kiwnęła głową.
-
To długa historia. – przyznałam, po czym Siya podeszła do nas i pogłaskała
swoim serdecznym palcem małą po twarzy.
-
Jejku jak słodka. – powiedziała i w tym momencie jej tablet zapiszczał głośno.
Spojrzała
na niego z istną nienawiścią w oczach, po czym westchnęła głośno. Dotknęła
mojego ramienia i powiedziała:
-
Muszę teraz coś szybko załatwić.– przytuliła mnie z boku, a urządzenie znów
dało nam do wiadomości, że domaga się uwagi swojej właścicielki. – głupie
ustrojstwo. – oświadczyła. – Spotkamy się potem jak wróci Lila i Scarlett. –
dodała, po czym szybkim krokiem zaczęła się wspinać na piętro.
Odprowadziłam
ją wzrokiem i zobaczyłam jak mija się z zadowolonym Larrym.
-
Kea, chodź proszę na górę.
Nigdy
nie miałam przyjemności przejść do tej części Wieży. To tutaj znajdowały się
pokoje moich kolegów Zmarszczyłam brwi i weszłam na piętro, a potem ruszyłam
długim korytarzem z mnóstwem drzwi do kolejnych schodów na jego końcu.
Trzy
dni przed wybuchem w Midlate, dostałam propozycję by przenieść się, tak jak
całe swoje życie do Wieży. Było to w czasie, kredy moja moc zaczynała się
ujawniać, a Jane i ja przestawałyśmy dawać sobie radę z niekontrolowanymi
promieniami wydobywającymi się z moich rąk. Byłyśmy zmuszone poprosić agencję o
pomoc, choć obie tego nie chciałyśmy. Miałyśmy względnie normalne życie, które ceniłyśmy
ponad wszystko. Obie miałyśmy swoje pasje, które nagle musiałyśmy przez to
przerwać.
Nigdy
nie sądziłam i nawet nie pragnęłam stać się częścią świata mojego ojca.
Wystarczała mi ta dawka adrenaliny, jaką dostarczały mi zagrożenia, jakie
niosły ze sobą działania mojej matki. A jednak stało się. Szybko obie
przekonałyśmy się, że jestem zbyt niebezpieczna by zostać na Ziemi.
Szklane,
kręcone schody doprowadziły mnie do długiego i dużo szerszego korytarza. Tutaj
natomiast zamiast szeregu drzwi, była tylko para. Z tych po mojej lewej
wydobywało się słabe światło, którego rozciągnięta po podłodze smuga oświetlała
do połowy zamknięte drzwi naprzeciwko.
-
Jak to przyszły kolejne?! – usłyszałam podniesiony głos Siy, na dźwięk którego
od razu ugryzłam się w wargę.
-
Sam mam tego wszystkiego dosyć! – odpowiedział jej lekko przytłumiony męski
głos. – Codziennie, kiedy siadam na to krzesło, mam ochotę zacząć wrzeszczeć.
Nie wiem, kiedy ostatnio odpaliłem na tym komputerze jedną z gier, które
dostałem na urodziny. W ciągu pięciu godzin, podczas których śpię, dostaję od
nich kolejno dziesięć wiadomości i jeszcze od was po kilka, żebym przeszedł te
wszystkie zabezpieczenia. Nie jestem maszyną dekodującą i mam tego już
serdecznie dosyć! – coś mocno uderzyło o blat jakiegoś stołu albo biurka.
-
Myślisz, że ja też mam nazbyt wiele wolnego czasu?! Dopiero, co przyjechałam i
po tytule tej wiadomości wnioskuję, że za kilka dni znów mnie gdzieś wyślą.
Sama mam już tego po dziurki w nosie.
Słysząc te
podniesione głosy Larry zatrzymał się jakby ktoś go mocno pociągnął do tyłu.
Zacisnął pięści i szybkim krokiem wszedł do pomieszczenia.
- Co tu się
dzieje?
Szybko zapadła
grobowa cisza.
- Wiem, że ta
sytuacja nie jest komfortowa, ale na razie nic nie możemy zrobić by ją zmienić.
Kłótnie nie pomogą wam przetrwać tego okresu. – zamilkł na chwilę. – Dajcie
sobie na razie spokój. – zamilkł na chwilkę. - Wychodźcie… musicie trochę
ochłonąć.
Podeszłam
trochę bliżej drzwi. Usłyszałam trzeszczenie ulgi krzesła, a potem szuranie kółkami
po podłożu i w końcu huk uderzenia krzesła w biurko. Zaglądnęłam przez próg do
pomieszczenia i w tym samym momencie ktoś z niego wychodzący uderzył leżącą na
moich rękach Nyx z bara.
Odskoczyłam z
sykiem do tyłu, kiedy dziewczynka poruszyła się niebezpiecznie.
-
O kurcze… - powiedział chłopak, który na dźwięk jęku małej odskoczył od nas jak
poparzony. – Kea?!
Odwróciłam
wzrok od jej pucołowatych policzków, by uśmiechnąć się do Andrew.
-
Co… co to jest? – zapytał wstrząśnięty.
-
Dziecko. – przewróciłam oczami. – I uprzedzając pytanie: nie moje. –
powiedziałam i spojrzałam na Siyę, która zarumieniła się momentalnie.
Przez
kilka sekund chłopak stał nieruchomo i patrzył na mnie jak na widmo. W tym
czasie Larry wyszedł na korytarz, a widząc minę młodego Starka, nie mógł
powstrzymać się od powiedzenia:
-
Nie ty jeden jesteś w szoku. – a potem zwrócił się do mnie. – Daj mi ją. Wiem,
że zaraz chłopak się zresetuje i będzie chciał cię przytulić.
Spojrzałam
na Andrew. Prawie nic się nie zmienił. Nadal był bardzo podobny do Aarona
jednak pozwolił sobie zapuścić włosy i teraz miał je dziko roztrzepane po
głowie, jakby dopiero się obudził. Na pewno urósł i to znacznie, bo mimo, że z
nich dwóch był niższy to teraz był wzrostu Siy, a ode mnie nadal wyższy o
głowę. I na pewno poprawiła się jego forma, co dało się zauważyć na ramionach,
choć te dziewiętnaście godzin pracy całkowicie temu zaprzeczało. Miał na sobie
luźną ciemno zieloną koszulkę z kostką Rubika na czarnej plamie i czarne
spodnie z dziurami, a do tego jakieś adidasy.
Podeszłam
do niego i przytuliłam się.
Zaśmiałam
się, kiedy napięcie spłynęło z niego jak woda z wodospadu.
-
Też za tobą tęskniłam.
-
Chodźmy, czas nagli. – powiedział Larry i ruszył na drugi koniec korytarza, gdzie
na horyzoncie malowały się kolejne schody.
Chłopak
puścił mnie ze swojego uścisku, po czym ruszyliśmy za agentem i Siyą.
-
Jak to „czas nagli? – zapytałam z zaplotłam ręce na piersiach.
Zaczęłam
się wspinać na schody, kiedy doszedł mnie z góry jego głos:
-
Jedzenie wystygnie! – poinformował.
Kiedy
stanęłam na trzecim piętrze sektora drugiego zorientowałam się, że wyszliśmy na
pierwsze piętro sektora pierwszego. Sektor pierwszy był najwyżej położonym
sektorem, w którym przebywali i mieli pokoje sami Avengers. Drugi należał do
wszystkich młodych uzdolnionych. Nigdy nie weszłam do sektora pierwszego,
dlatego kiedy tylko zobaczyłam to niesamowite pomieszczenie zaparło mi dech w
piersiach. Było zdecydowanie dwa razy większe i szersze od salonu w sektorze
drugim. Od wejścia do windy, kilka schodków prowadziło na podwyższenia, z
którego wychodziły dwie pary schodów. Jedne z nich od dwóch stron łączyły
podwyższenie z platformą, na której królował duży biały stół, wokół którego
ustawiona była okrągła biała sofa.
Wyłoniliśmy
się niecałe kilka metrów od windy. Weszliśmy na podwyższenie, po czym
skierowaliśmy się na schody po lewej. Już w ich połowie uderzył mnie
zniewalający zapach jedzenia. Nagle zrobiło mi się wręcz od niego słabo, bo
zdałam sobie sprawę, że nie jadłam nic od wczorajszej rozmowy. Jak na gwizdek
brzuch zaburczał mi tak głośno, że rozglądnęłam się po moich towarzyszach, czy
usłyszeli ten dźwięk.
Wraz z wkroczeniem na piętro, otoczył nas gwar
rozmów i śmiechów. Wejście na schody znajdowało się w samym centrum
kwadratowego pomieszczenia. Jego ściany były zrobione ze szkła, tak, że można
było się tam poczuć jak w wieżowcu zamkniętym w śnieżnej kuli.
Od razu
zauważyłam po swojej lewej Myrona obejmującego ramieniem Zoe, siedzących na
krzesłach dosuniętych do blatów kuchennych. Rozmawiali z Maggie krzątającą się
w kuchni, która oblizywała palce z bitej śmietany. Niedaleko od nich po prawej
stronie przy stole, siedział do nas tyłem, pochylony nad kubkiem, ubrany
jeszcze w piżamę Jess, który odbijał się od szyby. Natomiast naprzeciwko niego
na rzuconych przy szybie kolorowych poduszkach, siedział, przyklejony do szkła
Cooper, widocznie czekający na kogoś w napięciu. Dopiero, kiedy się odwróciłam
zobaczyłam rozmawiającego z Peterem Parkerem, Aarona.
Uśmiechnęłam
się serdecznie do przyjaciela, którego widok jednocześnie wywołał na mojej
twarzy uśmiech, ale też sprawił, że przeleciał po mnie cień szoku. Nie stało
się to tylko dlatego, że obdarzył mnie najbardziej ponurym spojrzeniem jakie w
życiu widziałam, ale ze względu na jego przerażający wygląd.
Zamurowało
mnie.
Jako jedyny do
tego momentu nie ucieszył się z mojego powrotu. Patrzył przez ramię Petera na
moją twarz, nie wiedząc, co dokładnie chce przekazać. Ja widziałam w niej
jednak to, czego on nie umiał powstrzymać. Odrazę.
Był ubrany od
stóp do głów na czarno. Nawet swoje i tak ciemne brązowe włosy przefarbował na
czystą czerń. Miał na widoku więcej sztucznej skóry, niż swojej własnej, a w
wardze i brwi kolczyki, na widok których gardło mi się zwężyło.
Chłopak
zacisnął zęby, poklepał swojego towarzysza po ramieniu, po czym cały czas
patrząc mi w oczy przeszedł obok obojętnie, urwał kontakt wzrokowy i zszedł po
schodach bez wyjaśnień.
- Co to miało
być?! – rzuciłam pytanie w powietrze, kiedy był już za daleko by to usłyszeć.
- Jest taki od
czasu twojego zniknięcia. – podszedł do mnie Peter i uścisnął mnie, po czym
założył mi rękę na ramiona i poprowadził do stołu.
Larry zdążył
już oddać małą w ręce Zoe, po czym rzucił się Maggie do pomocy. Siya i Andrew
siedzieli już przy Jessie.
Zauważyłam, że
obecność Aarona po prostu puścili mimo oczu.
- Odbiło mu. –
powiedział Jess po przełknięciu solidnego łyku kawy, która oblała mu na brzegi
ust.
Peter wziął
rękę, po czym przeszedł na drugą stronę stołu, odsunął mi jedno krzesło, a sam
usiadł na sąsiednim.
- Ale nie jemu
jednemu. – przyznał Jess, który wstał i objął mnie mocno. – Martwiłem się.
- Nie ty
jeden. – odgryzła się zadziornie Siya, która sięgnęła do leżącej na stole
miseczki z truskawkami i poczęstowała się. – Twój ojciec pojawił się tu jak
grom z jasnego nieba, uprowadził cię do Asgardu na dwa lata, a wy dwoje przez
ten czas nie daliście znaku życia. – przedstawiła sprawę i wrzuciła truskawkę
do ust.
- Dołączam się
do tych zarzutów. – rzucił w nasza stronę Larry, który przewracał coś na
patelni.
- Zarzuty,
zarzutami, jednak byłyby bardziej na miejscu, gdybym na te wydarzenia miała
bezpośredni wpływ. – zauważyłam burząc się trochę.
Przeszłam na
drugą stronę stołu i usiadłam naprzeciwko Jessa.
- Czytaliście
i słuchaliście „raport”? – zapytałam w momencie, kiedy Maggie postawiła przede
mną kubek z parującym kakao.
- My z Myronem
i Maggie siedzieliśmy przy tym wczoraj. – przyznała bez ogródek Zoe, która nie
mogła oderwac oczu od małej. – Z tego, co wiem Vision i Wanda też już wszystko
wiedzą. Nie wiem jak reszta. Nie mieliśmy dotąd odwagi podjąć tego tematu.
Kiwnęłam
głową.
- My z Jessem
siedzieliśmy nad tym w nocy. – odezwał się Peter. – Z resztą po Jessie to
doskonale widać.
- Dzięki
stary. – powiedział chłopak i powędrował leniwym krokiem do kuchni by włożyć
brudną szklankę po kawie do zlewu.
- To tylko ja
jestem taki zacofany? – zapytał Andrew, który rozłożył się na krześle obok Siy
i wsadził dłonie pod pachy.
- Powiedział
gość, który w dziesięć minut przechodzi zabezpieczenia na dokumentach
rządowych. – powiedziała Syia i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – Poza
tym ja również ostatnio nie mam kompletnie na nic czasu.
- Dwadzieścia.
– przyznał szczerze, uśmiechając się. – Jesteśmy siebie warci. - westchnął
przeciągle
Zdałam sobie
sprawę, że nie będą mieli do siebie żalu o ostatnią ostrą wymianę stanowisk.
- Jakieś dobre
rady, co do nowego stanu rzeczy w tym świecie? – zapytałam jeszcze i upiłam łyk
płynu.
- Nie wychylać
się. – zaczął Jess.
- Uważać na
słowa. – dodała Siya, która wzięła kolejną truskawkę.
- I czyny. –
dodał Larry.
- Nawet na
myśli. – rozbrzmiał jakiś głos dochodzący ze schodów.
Podniosłam
wzrok z kubka i spojrzałam prosto w twarz wychodzącej na schody Wandy Maximoff.
- Nawet one
mogą okazać się zdradliwe. – przekazała mi w myślach.
Przełknęłam
ciężko ślinę.
- Nie strasz
jej ciociu. Na pewno ma już dosyć tego całego chaosu.
Nie
wiedziałam, co na to odpowiedzieć.
- Wiem.
Wyczuwam jej gniew, zawód, smutek, strach, ból…
Zaczęłam się
czuć dziwnie przytłoczona. Wanda od zawsze była dla mnie tajemnicą. Zasięg jej
mocy zawsze był zagadką.
- Naleśniki
gotowe! – powiedziała głośno Maggie, która położyła na stole wielki talerz.
Spadła mi z
nieba. Cieszę się, że przerwała tą niepokojącą chwilę.
- Przepraszam.
– spuściła wzrok i usiadła na szczycie stołu, mając po swojej lewej Andrew i
Petera.
Wszyscy
rzuciliśmy się na jedzenie jak wygłodniałe zwierzęta.
Kiedy wsunęłam
do ust pierwszy kęs, zapytałam siebie: jak mogłam nie mieć czegoś tak pysznego
w ustach przez trzydzieści lat? Kuchnia Asgardzka bardzo różniła się od tej
Midgardzkiej. Zdecydowanie była bardziej bogatsza we wszelkie potrawy mięsne,
które nie ukrywając były bardzo ciężko strawne. Zdecydowanie ciężko przestawić
się na wykwintne potrawy, których na co dzień się nie je na Ziemi i na dodatek
nie w takiej ilości. Tego jednak wymagało od mnie moje ciało, które zmuszone do
wyczerpujących treningów nie tylko związanych z samą umiejętnością panowania
nad mocą, ale też tych, które musiałam przejść u boku Walkirii. Pamiętam ile
bym wtedy dała za mleko ze zwykłymi płatkami. Przyzwyczajenie się jednak było
tylko kwestią czasu.
Kiedy
skończyłam pałaszować i zlizałam ostatnią kropelkę sosu klonowego ze swoich
ust, wstałam od stołu i walnęłam całym ciałem o stos poduszek przy oknie, gdzie
dalej siedział zamyślony Cooper.
- Co tam
młody? – zapytałam i spojrzałam ma szalejącą za oknem zamieć, przez którą nic
nie było widać.
- Czeka na
Lilę i Scerlett. – poinformował mnie Jess. – Siostra obiecała, że przywiezie mu
jakąś przedpremierową grę.
- Jakąś grę?!
– wybuchnął Andrew nurkując między Siyą, by spojrzeć na Jessa z niezadowoleniem
w oczach. – Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz?! Zapowiada się na najlepszą grę od
ostatnich czterech lat!
- Rozumiem, że
nie tylko Cooper nie może się doczekać by w nią zagrać. – powiedziałam z
uśmiechem, a po sali rozeszła się fala chichotu.
W tym momencie
usłyszałam pyknięcie jakiegoś powiadomienia. Wszyscy nagle popatrzyli się na
czarne zegarki, które mieli na swoich prawych dłoniach.
Siy
przewróciła oczami w geście niemocy.
- To mój. –
powiedziała między jednym szybkim kęsem a drugim, po czym wzięła leżącą na
stole serwetkę, przetarła usta i wstała od stołu. – Chyba czas na mnie.
Dziękuję za śniadanie. Mam nadzieję, że zobaczymy się na obiedzie. – rzuciła i
momentalnie znikła nam z oczu.
Przyjemny
wiatr owiał pomieszczenie. Nie mogłam się powstrzymać by nie wziąć głębokiego
oddechu.
- W sumie, ja
też już powinienem lecieć. – przyznał Andrew i odsunął swój talerz. – Te
dwadzieścia minut przerwy są niewybaczalne. – prychnął i ruszył do wyjścia.
- Zaraz
przyjdę i ci pomogę. – ofiarował się Myron, który odszedł od stołka barowego, a
na odchodnym wskazał mnie palcem i powiedział.
- Kea przyjdź
do mnie jutro.
- Mnie też
praca nagli. – powiedziała ze smutkiem Zoe i oddała mi Nyx do rąk.
- Chodź
Maggie. – powiedział Larry. – Odwiozę cię do domu. Młodzież posprząta. – użył
słowa „młodzież” z lekkim przekąsem.
Mężczyzna
przytulił dziewczynę, po czym pocałował czule w czoło.
- Tylko
koleżanka?! – zapytałam go głośno.
- No może
trochę więcej. – powiedział. – Wygrałaś.
Nareszcie!
- Nie
mieszkasz tutaj? – zapytałam Maggie, która śmiała się z nas. – Przecież tu są
wszyscy.
- Dostałam
wypowiedzenie na okres trzech lat. – powiedziała. – Oficjalnie nie jestem teraz
agentką Flores, tylko po prostu Maggie Flores.
Nie wiem czy
ktoś to zauważył, ale Larry uśmiechnął się zawadiacko, gdy usłyszał to
oświadczenie.
Zastanawiało
mnie, czemu tak potoczył się stan rzeczy. Maggie była ostatnią osobą, która
zasługiwała na wywalenie w tak napiętym czasie dla Avengers.
Zmarszczyłam
brwi na sekundę, ale się nie odezwałam.
W tym samym
momencie po pomieszczeniu przeszedł ostry, nieprzyjemny dźwięk.
- To one! –
krzyknął Cooper, który wystrzelił w stronę wyjścia.
- Młody
spadniesz ze schodów! – krzyknął za nim Jess, który tylko zasalutował
niezgrabnie, po czym zszedł na dół z zamiarem ogarnięcia się.
-
Pójdę z Cooperem. – powiedział Peter, który do tej sekundy nie dawał po sobie
poznać, że jego gra również zainteresowała.
-
Do zobaczenia Kea. – powiedziała Maggie i ruszyła na dół.
Larry
na odchodnym otaksował pomieszczenie, po czym przyłożył wskazujący i środkowy
do oczu i te same skierował w stronę moich. – prychnęłam z uśmiechem.
Przecież
jestem grzeczna!
Zmazałam
uśmiech z twarzy, kiedy tylko jego głowa znikła pod poziomem podłogi.
- Co miałaś na
myśli, kiedy powiedziałaś, że nawet myśli mogą nas zawieść? – zapytałam
siedzącą przy stole kobietę, która jako jedyna nie poruszyła się od czasu
skończenia posiłku.
Posłała mi
smutne spojrzenie.
- Odkąd
zobaczyłam jak wielka jest moc Vision, chciałam zrozumieć, na czym polega
wielka moc waszego świata. Ciekawiło mnie skąd biorą się tak wielkie pokłady
energii. Sama nie rozumiem skąd bierze się moja. – powiedziała nie odpowiadając
na moje pytanie. – Wiem jak potężna jest moja moc i jakie są konsekwencje jej
używania. - wytworzyła czerwony promień wokół swojej dłoni i zapatrzyła się na
niego.
- Nie musisz
mi tego mówić. – powiedziałam. – To co stało się na Midlate doskonale mi
uświadomiło do czego sama jestem zdolna. – dodałam cierpko. – Jak wiele złego
jestem w stanie wyrządzić.
- Wiesz, że nie musi tak być. – powiedziała. –
Długo pracowałam nad tym by moja moc służyła jedynie dobru. Ty też możesz.
- Nie chciałam
ruszać tego tematu, żeby nie zwariować i ruszyć do przodu, ale chyba nie mam
wyboru. – powiedziałam bardziej do siebie. – Czego ode mnie oczekujesz?
- Chcę byś
przyjęła moją pomoc. – powiedziała. – Żebyś mi zaufała.
Jeszcze przed
wybuchem Wanda zaproponowała mi to samo. Wtedy jednak byłam zbyt przerażona, by
podjąć mądrą decyzję. Czas nagle dla mnie przyspieszył. Zbyt wiele spraw
wcześniej skumulowanych spadło na raz na moją głowę. Z niczym nie umiałam sobie
poradzić. Chciałam po prostu od tego…
- Ucieczka nie
jest rozwiązaniem. – powiedziała.
Właśnie.
Uciec.
- Chcesz żebym
przełknęła strach, odrzuciła dumę i udźwignęła przeszłość, by ruszyć do przodu.
– doszłam do wniosku. – Ten pierwszy nie będzie stanowił problemu, nauczyłam się
panować nad mocą tam, to tutaj też mi się uda. Wiem, co mam robić. Drugie już
chyba przestało mieć znaczenie, skoro i tak mogę gorzko za nią zapłacić. A
trzecie może trochę potrwać i mieć kilka etapów. – przyznałam na końcu. – Chcę
jednak zacząć od razu. Powiedz mi ile osób zginęło w wybuchu i ile w wypadku,
który spowodowałam?
- Twoje
intencje są jak najbardziej słuszne, jednak nie sądzę by ciągłe dodawanie sobie
trudów pomogło ci. Kea już za to odpokutowałaś. Uratowałaś niewinne istnienie!
– przypomniała mi.
- Ale nie
zrobiłam tego z myślą, że jestem winna kilka z nich! – odpowiedziałam. – Jakie
ma znaczenie to jedno w obliczu kilku, a nawet kilkudziesięciu? – pozwoliłam
sobie na pytanie retoryczne. – A poza tym ona ma takie samo prawo żyć jak każdy
z nas. To nie było zadośćuczynienie. – przypomniałam jej.
- Nie musisz
się obwiniać za błąd, na który nie miałaś wpływu. Nie bądź jak ja. – ostatnie
zadanie przeszło w szept.
- Skoro robią
to wszyscy to czy ja nie mam do tego prawa? – zapytałam. - Nie chce tego robić.
Ale muszę wiedzieć.
Kobieta
zamilkła na chwilę szukając słów, które należałoby w tym momencie powiedzieć.
- Kea jesteś
mądrą i silną dziewczyną. Nie daj sobie wmówić, że jesteś mordercą. – zrobiła
krótką przerwę na wzięcie powietrza. – Dwadzieścia osób zginęło na miejscu, a
czterdzieści pięć zostało rannych, z czego wylizało się trzydzieści. To było w
Midlate. W wypadku zginęły trzy, a siedem zostało rannych. Na razie nie wiemy
nic o kolejnych zgonach.
Ukryłam usta w
dłoni. Trzydzieści osiem osób. Miałam ochotę zacząć walić głową w ścianę.
Położyłam się
małą obok siebie i sama położyłam się na poduszkach, żeby nie musieć na nią
patrzeć. Wanda więc podniosła się z siedzenia, przeszła przez pokój i siadła
obok mnie. Dotknęła mojego ramienia i postanowiła powiedzieć:
- Każdy z nas
nosi na swoich barkach ciężary poświęconych dusz. Ja do dzisiaj widzę twarze
ofiar mojej pomyłki w Lagos. Zmierzam do tego, by ci powiedzieć, że zawsze
możesz liczyć na moją pomoc w ujarzmieniu mocy. Mimo, że podczas wybuchu ogrom
tej energii był dla mnie wręcz niepojęty to widzę, że jest to podobny rodzaj
energii to tej, którą dysponuję ja. Poradzimy sobie z tym. – powiedziała. –
Razem.
W tym momencie
coś stojącego nieopodal nas zwróciło jej uwagę. Odwróciłam głowę i zobaczyłam
stojącego w kuchni Vision.
- Nie
śpieszyłeś się. – przełknęła ciężar sytuacji i powiedziała do niego.
- Nie
wypuścili mnie wcześniej. – przyznał i rzucił na blat jakąś dużą teczkę
wypełnioną po brzegi papierami. Zamarł na chwilę, kiedy zobaczył mnie leżącą na
poduszkach.
Do oczu
naleciały mi łzy. Widziałam tylko jak zawiniątko znika z moich kolan. Było ich
tak dużo, że kiedy zaczynałam wstawać o mało, co nie przewróciłam się przez
zamglone oczy. Podniosłam się jednak i w kilku krokach pokonałam dzielącą nas
odległość, po czym rozpłakałam się jak małe dziecko w jego objęciach.
- Kea, proszę
nie płacz. – powiedział dodając mi wiary.
Przytulił mnie
mocno do siebie.
- Co się
dzieje z wszechświatem, że wszystko wokół mnie zaczyna się walić? – zapytałam,
ale miękki czarny sweter, który miał na sobie chyba przytłumił większość słów.
– Nie ważne. – dodałam zaraz. – Ja… ja muszę z wami porozmawiać. – przyznałam.
– Ale tylko z waszą dwójką.
Wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
- Tylko
najpierw zabierz nas stąd. – powiedziałam i stanęłam na palcach by moje usta
znalazły się na wysokości jego ucha. - Gdzieś gdzie nikt nas nie usłyszy. –
wyszeptałam łamiącym się wciąż głosem.
Mężczyzna
kiwnął głową i machnął dłonią do Wandy by podeszła.
- Trzymajcie
się. – objął nas rękami w pasach.
Naraz
poczułam, że podłoże znika pod moimi stopami, ale to nie ono zmieniło swoje
położenie. To my wnieśliśmy się w powietrze, a potem pofrunęliśmy na spotkanie
z sufitem. Zamknęłam oczy, czując nieprzyjemne mrowienie, które przeszyło mnie
od samej głowy, aż po palce stóp. Naraz poczułam tak niewyobrażalny chłód, że
miałam ochotę zwinąć się w kulkę.
Zacisnęłam
mocno zęby i kiedy moje stopy z powrotem poczuły podłoże pod podeszwami,
zrobiłam to, czego nie odważyłabym się zrobić wśród reszty. Tupnęłam nogą, a
nasze stojące na szczycie Wieży ciała otoczyła bezpieczna bariera, oddzielająca
nas od śnieżnej wichury. Śnieg uderzał o ścianę z niesamowitą siłą, po czym
odpływał w dal w innym nieznanym nikomu kierunku.
Zauważyłam, że
Wanda obrzuciła gładko połyskujący metal pod naszymi stopami wzrokiem kipiącym
od niedowierzania. Widać było, że tak jak ja nie przeżyła nigdy czegoś takiego.
- Chyba zwrócę
śniadanie. – powiedziała lekko zamulonym głosem.
Przeszedł mnie
dreszcz.
- Nie powiem jak
ja się czuję. – przyznałam, ciesząc się długo nie widzianym białym blaskiem
roztaczanym przez barierę.
- Nie
powiedziałaś wszystkiego. – odezwał się Vision podziwiając strukturę bariery.
Nie była tak
zbita jak można byłoby sadzić. Tworzyły ją białe, krótkie wiązki mocy
zmieniające cały czas swoje położenie, emanujące czystym, lekkim światłem.
Używając różnych prędkości, wyglądały jakby bawiły się w berka. Kiedy na nie
patrzyłam podziwiałam ich dzikość, wolność, a wręcz zazdrościłam im tego. Mimo
tego największe wrażenie robiło to jak niesamowitą współpracą odznaczały się
podczas obrony.
- To dzięki
Nyx. – przyznałam. – Gdyby nie próbowała na mnie zwymiotować, sama nie
wiedziałabym, że mogę ją stworzyć.
- Kea, wiesz,
że…
- Powinnam im
powiedzieć? – dokończyłam. – Mogę powiedzieć tym, którzy znajdują się w Wieży.
– oświadczyłam. – Ale nikomu więcej.
Vision
odwrócił na chwilę wzrok, żeby dać sobie sekundę na znalezienie słów, które
chciał wypowiedzieć, ale zaraz znów na mnie spojrzał.
- Rozumiem, że
musi to być trudne…
- Vision. –
znów przerwałam mu. – Moc odebrała mi wolność. Odyn podporządkował mnie sobie,
później odebrał mi dom, a na końcu rodzinę. – oczy mi się zaszkliły wbrew woli.
– Potem przenoszę się tutaj i okazuje się, że sprawa wygląda bardzo podobnie.
Moc odebrała mi wolność, nie mogę przez nią wrócić do swojego życia. Rząd
podporządkował sobie wszystkie nasze posunięcia. Nie mam zamiaru czekać na to,
kiedy odbierze mi dom, albo co gorsza was. – przyznałam tonem aż ociekającym
smutkiem.
- Tutaj możesz
każdemu zaufać. Żadne z nas nie przyjmuje niezgodnych z własnymi zasadami
poleceń. Działamy w ten sposób tylko dla zadowolenia rządu i krajów światowych.
Zapewniam cię, że nic złego ci się nie stanie.
- Teraz się o
to nie boję. Gorzej, jeśli się dowiedzą, że mam to. – powiedziałam i zaczęłam
przeszukiwać swoją sakiewkę.
Nastałoby
piekło.
Z jej wnętrza
wyciągnęłam małą piłeczkę z owczej skóry zaszytą grubą nicią, którą podarował
mi jeden z biedniejszych chłopców pierwszego dnia mojego pobytu w Asgardzie.
- Czujecie to,
prawda? – powiedziałam. – Wielu z nas wie, jak bardzo jest to niebezpieczne,
ale większość nie zdaje sobie z tego sprawy. Wiedzą, w jakim celu można go
użyć, ale nie znają miary konsekwencji, jakie mogą z tego wyniknąć. Tylko nasza
trójka zdaje sobie z tego sprawę i choć ni my jedni wiemy, że nie powinno go tu
być. To jedyna rzecz, której istnienie pominęłam. – przyznałam.
- Myślałam, że
się mylę. – wyznała Wanda. – Sądziłam, że ta siła bije od którejś z was.
Vision kiwnął
głową potwierdzając słowa kobiety. Tak jak podejrzewałam, oboje szybko wykryli
obecność pozaziemskiej potężnej mocy.
- Skąd go
masz? – zapytał mężczyzna. – I dlaczego go tu przeniosłaś skoro znasz
konsekwencje? – teraz wyczułam lekką pretensję.
- Ukradłam. –
ciężko przeszło mi to przez gardło. – Prosto ze zrobi mojego dziadka. To… –
pomachałam piłką w powietrzu. … jest właśnie jej bateria. – odkryłam kartę. -
Sama nie jest tak niebezpieczna jak z tym. Pomyśl tylko ile zniszczenia niesie
ze sobą myśl o takiej potędze. – przełknęłam ciężko ślinę. – Nawet nie chcę
wiedzieć, do czego byłaby zdolna.
- Kea nie
możemy przechodzić tego po raz kolejny. – przyznała szybko Wanda kołysając
dziewczynkę.
- Chcecie
powiedzieć, że powinnam była to zostawić?! – zapytałam w szoku. – Odyn
zniszczyłby wszystko! Wszystko, co znam ja, co zna Thor i Loki, a nawet to co
wy! Nie jest rodzaj broni na pokaz!
- Kea uspokój
się. – powiedział.
Chwyciłam się
za głowę i odwróciłam do nich tyłem.
- Tak czy
siak. Stało się. Kamień jest na Ziemi. Nie możecie nikomu powiedzieć o
istnieniu tego kamienia, choćby torturami próbowali to z was wyciągnąć. –
oznajmiłam szorstko, patrząc na oszalały za barierą śnieg. – Musicie mi pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz