piątek, 22 lipca 2016

DRUGA DYNASTIA #3



           - Jane Foster, proszę słucham… - usłyszałam regułkę w słuchawce i naraz cała zesztywniałam.
Moja ręka trzymająca komórkę przy uchu zatrzęsła się niemiłosiernie, a serce waliło jak oszalałe. Przepełniona obawami zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Czułam stres, choć ta rozmowa stanowiła pierwszy krok do zburzenia muru, który stworzyły między nami te lata rozłąki. Całe ciało zaczynało mi drżeć z podniecenia.
            - Mamo… - powiedziałam, a głos mi się załamał, choć siliłam się na spokojny ton. Wszystko jednak nagle zaprzepaścił smutek, który skurczył mi żołądek, jednocześnie wyciskając ze mnie łzy.
            Po drugiej stronie było głucho, jakby w przeciągu sekundy przestała istnieć.
            - Kea? – usłyszałam w końcu, po czym uśmiechnęłam się jak głupia do słuchawki.
Nieświadomie podciągnęłam nosem i głośno odetchnęłam.
            - Tak… - zatkało mnie. - tak mamo, to ja. – zaśmiałam się i wytarłam drżącą dłonią spływające po moich policzkach łzy. – Wróciłam.
            Słyszałam szok, niedowierzanie i przede wszystkim ulgę w jej głosie, przez co zrobiło mi się miło na sercu.
Rozpaczliwie chciałam w tym momencie zobaczyć jej zmęczoną po wielu godzinach pracy twarz. Ciekawe czy słysząc mój głos się uśmiechała, czy jej twarz pozostawała zamrożona w twardym oszołomieniu Marzyłam mocno przytulić się do niej, poczuć jej matczyne ciepło.
            - Och córciu… - jej głos się załamał.
Zaczęłyśmy płakać i śmiać się naraz, co na zdrowy rozum wyklucza się. Trwało to chyba z pięć minut. Stałyśmy każda w swoim środowisku, złączone jedynie głupim połączeniem telefonicznym, słuchając nawzajem swoich przepełnionych radością szlochów.
            - Kochanie, gdzie jesteś? – usłyszałam nareszcie jakieś sensowne pytanie. Dało się wyczuć, że przez dłuższą chwilę walczyła ze sobą by móc je zadać.
            Wzięłam dzielenie głęboki oddech. Teraz ja musiałam wywalczyć spokój, by jej odpowiedzieć.
            - W drodze do Wieży. – odpowiedziałam szybko.
            - W porządku. – pozbierała się kobieta.. – Ja… - zastanawiała się, co teraz powinna ze sobą zrobić. - posprzątam tutaj i już do ciebie lecę. – obiecała.
            - Dobrze. – odpowiedziałam kiwając głową.
Na sekundę zapadła pomiędzy nami cisza.
            - Kea, przepraszam, że to mówię, ale musicie kończyć. – usłyszałam pytanie obok siebie i spojrzałam na siedzącego obok mnie Larry’ego, który wziął z mojej drżącej dłoni urządzenie. – Przepraszam Jane, ale mamy ograniczony czas rozmowy. – powiedział ze smutkiem do słuchawki. - Poproś proszę Sashę do telefonu. – polecił delikatnie.
Przyjęłam z wdzięcznością od siedzącej naprzeciw mnie Natashy chusteczkę, którą najpierw otarłam łzy, a potem szybko wysiąkałam nos. Larry wpatrzony w przeciwległą kremową ścianę, ciągiem zaczął przekazywać rozkazy, jakby je stamtąd czytał.
            Uśmiechnęłam się kręcąc z niedowierzaniem głową. To była chyba najbardziej nieogarnięta rozmowa przez telefon, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłam. Zaciskając kurczowo chusteczkę w pięściach, oparłam podbródek o złożone dłonie na rozdzielającym nas wystającym ze ściany stoliku. Skierowałam swój zaszklony wzrok za zachodzące słońce, które o dziwo było widać pomiędzy dwoma dużymi śniegowymi chmurami, jakby zostało zesłane po to by dodać mi sił. Zerknęłam naraz na nieuchronny, szalejący pod nami ocean i wzięłam głęboki oddech. Trochę wysoko.
            - Dobrze. Do zobaczenia. – powiedział Larry, po czym rozłączył się i położył telefon na stole, zaplatając ręce na piersi.
            - Przejdźmy do rzeczy. – powiedział Fury, który wyszedł z kabiny pilota, podszedł do nas i usadowił się z nieukrywaną ulgą koło Natashy.
            Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
            - Zacznijmy od fundamentalnego pytania… - zaczął. – Kea, musimy wiedzieć, komu ufasz? – zapytał bardzo poważnym tonem.
            Przechyliłam lekko głowę, nie wiedząc, jaki sens ma jego pytanie. Jego wzrok jednak upewnił mnie, że takowy ma, a nawet jest dosyć istotny.
            - Tobie… - zaczęłam. – Jane, Thorowi, agentce Romanoff, agentowi Bartonowi i jego rodzinie, doktorowi Bannerowi, rodzeństwu Smith, Shelly Davies, Starkowi, przy czym Aaronowi, Myronowi i Andrew, Vision, Samowi Wilsonowi, Jamesowi Rhodesowi, Wandzie i Anastasiy Maximoff, agentce Rivera, agentce Flores, Jessowi Goldenmayer, Zoe Winslet... – przerwałam na chwilę. – i cokolwiek wy o tym sądzicie, również Lokiemu.
            Pomiędzy nami zapadła cisza. Słychać było jedynie dalekie szumienie powietrza i huk pracujących turbin odrzutowca.
            - Nie chcę ingerować w wasze porozumienia i nie mam zamiaru komentować wyborów, jakie podejmujesz… - zaczął. - Nie jesteśmy zmuszeni do podjęcia decyzji dotyczącej lojalności Lokiego, więc nie będziemy teraz tej sprawy roztrząsać. Ważne jest natomiast to, wobec, kogo jesteś lojalna.
            O mało, co nie spadłam z siedzenia. Nie sądziłam, że są wobec tego jakiekolwiek wątpliwości.
            - Nie rozumiem, co masz na myśli. – powiedziałam zamiast tego.
            Skoro poruszają ten temat musi istnieć przyczyna, dla której zbierają informacje.
- Dwa miesiące temu odbył się tajny zjazd największych szych całego świata w Mediolanie.  – zaczęła tłumaczyć Natasha.
            Przeniosłam na nią wzrok z zaciekawieniem.
            Fakt, że Fury miał informacje o owym spotkaniu, któremu nadano miano „tajnego”, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Już wiele razy przekonałam się, że tarczy prawie nic nie umyka. Baza danych, szpiedzy oraz agenci rozproszeni po całym świecie byli wielkim źródłem informacji.
            - Nie brakowało tam ludzi z rządów niektórych krajów, samych prezydentów, bogatych biznesmenów.
            Od razu uświadomiłam sobie, że zorganizowanie takiego spotkania było bardzo ryzykowne. Stanowi wręcz idealny moment na przeprowadzenie akcji dla grupy przestępczej. Takie imprezy zawsze kończą się kłopotami nie ważne, jakiego stanu. Istna wylęgarnia problemów.
            - Wydawać by się mogło, że teren kamienicy powinien być należycie zabezpieczony i z tego, co udało nam się ustalić - był. Wypatrzono w nim lukę i to nie małą. Przed północą do środka wjechał ładunek…  – Natasha parsknęła dyskretnie. - Kula o średnicy dwóch metrów, w której według naszych danych miała być po prostu mgła, która rozlałaby się po sali tanecznej do maksymalnie metra wysokości. Majstersztyk. Umieszczona została na samym środku pomieszczenia. - poinformowała i uśmiechnęła się kpiąco.
            Moja mina wyrażała doskonale pytanie: Serio?
- Po niespełna godzinie zaczął wydobywać się z niej dym. Kula wydawała się być nieszkodliwa, jednakże nikt nie podejrzewał, że mgła nie będzie tym, czym się wszyscy spodziewali. Sala w ciągu kilku minut wypełniła się gazem usypiającym, który ku zaskoczeniu położył towarzystwo szybciej niż procenty. – pozwoliła sobie zażartować.
            - Byliście tam? – zapytałam z ciekawości.
            - Tak. – nie zwlekała z odpowiedzią. – Stark był gwiazdą, a ja z Siyą poszłyśmy jako obstawa. Wyszliśmy jednak dwie godziny przed całym zajściem, co niestety okazało się być dobrym pretekstem do oskarżenia nas o to działanie.
            Zmarszczyłam brwi.
            - To nie było czysto towarzyskie spotkanie. W jego trakcie dokonano przekazania… – zaciął się Fury. - … dokumentów.
            - Co to za dokumenty? Czego dotyczyły? – rzuciłam szybko widząc, że nie jest przekonany do podania tej informacji.
            - Nie wiemy wiele. Jednak nie jest to teraz ważne. – urwał temat. – Grunt w tym, że na kamerach w trakcie wydarzenia, już po zakadzeniu ludzi zapisały się trzy postacie, które owe dokumenty szybko przejęły, po czym znikły bez śladu. Czarna Wdowa, Agent Smith i Kapitan Ameryka.
            O mało, co nie zakrztusiłam się własną śliną. Otworzyłam szeroko oczy i przebiegłam niedowierzającym wzrokiem po ich twarzach.
            - Co zrobiliście?! – zapytałam wzburzona.
            - Posłuchaj chwilę. – uspokoił mnie szybko Fury. – To nie…
A podobno to ja potrzebuję opiekunki. - mruknęłam pod nosem, patrząc ukradkiem na Larry’ego i jego śmiertelnie poważną twarz.
- Kea. Larry’ego tam nie było, a wiem to, dlatego, że dostałem solidny raport Sashy na ten temat, podpisany również przez twoją matkę, jak i każdego z kadry pracowniczej, z dołączonym materiałem z zapisu kamer. – obronił szybko agenta. – Agentka Romanoff towarzyszyła Siy w transporcie Starka do bazy. Kapitan natomiast osobiście towarzyszył mnie, więc jego wykluczam całkowicie. W tej kwestii jesteśmy całkowicie czyści.
- Nie rozumiem w takim razie, w czym rzecz. – przyznałam cicho.
- Problem w tym, że rząd bardzo dokładnie przeanalizował zapisy z kamer i niestety przewijają się tam ich postacie. Nie umieją wykluczyć tego, że faktycznie tam byli, choć przekazaliśmy niezbite dowody niewinności.
- Przecież się nie sklonowali. – pomyślałam głośno i odwróciłam głowę w stronę pięknego widoku za oknem.
Zastanowiłam się na chwilę, coś tu śmierdziało i to nieznośnie.
- Mam jednak wrażenie, że nie jest to puenta opowieści. – zniecierpliwiłam się.
Pokiwał głową pochylając się nad stołem ze splecionymi dłońmi opartymi na blacie.
- Działania tarczy zostały ściśle poddane kontroli rządu. – powiedział powoli i nieukrywanym trudem, tak jakby gardło zwężało mu z każdym słowem.
            - Co? – zapytałam wytrzeszczając oczy.
            Tarcza nigdy nikomu nie podlegała.
            - To znaczy, że… - zaczęła Natasha.
            - Wiem, co to znaczy! – powiedziałam trochę za ostro podnosząc głos.
            Nigdy nie było nikogo ponad Fury’m, który zgromadził najbardziej poufną bazę danych na świecie. Nie chce mi się wierzyć, że pozwolił na upublicznienie tak wielu dokumentów. Przecież były tam kartoteki wszystkich agentów. Co gorsza, były tam dane o każdym Avengers. Jeśli rząd położył na nich swoje brudne łapska, a na dodatek ujawnił je to oznacza, że świat wie o nas więcej niż my sami.
- Kea… - powiedział ostrzegająco Larry.
            Zgromiłam go wzrokiem.
            To nie było w porządku wobec niego, jednak on nigdy nie krył się z tym, ze jest agentem, że broni robi dla ludzkości więcej niż siedzący przed telewizorem spasiony leń. Całe jego życie to ciągła wierna praca dla tej organizacji. On już nie miał, do czego wracać.
            Ja nigdy tego nie chciałam. Świat nie musi mnie znać.
            - To znaczy, że oni wiedzą wszystko. – przyznałam.
            Między nami zapadła cisza.
            - Moje możliwości są bardzo ograniczone. Tak samo jak wszystkich. Owszem, mają dostęp do naszej głównej bazy danych, ale i tak nie wiedzą wszystkiego. Niestety raporty na temat każdego z nas są w ich posiadaniu i nic tego nie zmieni. Owa sytuacja była tylko pretekstem do tego by całkowicie nas podporządkować.
            Każdy krok, każdy wybór, każde słowo, każda mina. To wszystko miało znów mieć znaczenie.
            - Wiedzą o mnie. – wysiliłam się.
            - Znają twoją przeszłość i teraz również to, co powiedziałaś w komorze i na przesłuchaniu. Raport również jest już w ich rękach.
            Skręcało mnie od środka. Wyraziłam to jedynie nerwowym przekręcaniem pierścienia na palcu, który zmaterializował się na samą myśl o domu.
            Nie wierzę. Mają mnie w garści. Nas wszystkich.
            Momentalnie poczułam się naga. Jakby wszystko, co miało dla mnie znaczenie znalazło się na głównej stronie jakiegoś popularnego czasopisma.
            - Słyszą nas teraz? – zapytałam odważnie.
- Nie podejmowalibyśmy tego tematu gdybym nie był pewny, że możemy porozmawiać na osobności.
Odetchnęłam głową z ulgą i kiwnęłam głową.
- Dlaczego mi nie powiedzieliście, bym trzymać gębę na kłódkę? – zapytałam z pretensją. – Miałam wiele czasu by coś wymyślić. Jestem dosyć dobra w tworzeniu historyjek.
- Nie mogliśmy. – powiedział ze smutkiem. – Mieliśmy tylko sprawić, byś czuła się komfortowo i bez napięcia powiedziała wszystko, co tylko ci ślina na język przyniosła.
Nie umiałam tego w tym momencie zrozumieć. To wszystko nie trzymało się według mnie kupy.
            - Jaka jest szansa, że wrócę do swojego życia? – zapytałam wprost.
            - Bardzo niewielka. – powiedział Fury z ciężkim sercem. – Niestety muszę cię od razu uprzedzić, że z tego, co wiem, będziesz musiała odpowiedzieć za ten wielki wybuch Midlate. – położyłam swoje czoło na otwartej dłoni, której łokieć był oparty oblat.
            Czy to, co przeżyłam nie było już dostateczną karą.
            - Ale to nie była moja wina! – nie byłam nawet w stanie powiedzieć mu to prosto w twarz.
            Fury westchnął przeciągle.
            - I co? – zapytałam. – Zamkną mnie za to? Za to, że sama nie wiedziałam, że jestem zdolna do takich rzeczy? Będą mnie sądzić za ten wypadek?! – wybuchłam.
            - Uspokój się. – powiedział delikatnie. – Zajmiemy się tym niezwłocznie, obiecuje. – dodał.
            - Wątpię czy w takim stanie rzeczy jesteś w stanie cokolwiek zrobić.
            Wzburzona siedziałam przez kilka długich minut w kompletnej ciszy wpatrując się w kolejne przepływające obok mnie chmury. W mojej głowie szalała fala sprzecznych myśli. Nie czułam się już tak bezpieczna jak na początku.
            - Co planujecie? – zapytałam.
            Ta cała historia z utratą praw, ograniczeniami, pytaniami o lojalność musiały dokądś prowadzić. Fury nie jest tak głupi by oddać bez walki to, co zdołał zbudować przez te lata,. To co my zbudowaliśmy. To, że kilka razy zawaliliśmy nie znaczy, że teraz powinno się nas trzymać na smyczy jak kundle.
            - Wieża jest wyłączona ze ścisłej obserwacji rządu. Nic tam nam nie grozi. Wszystkie bazy są jednak jak wielkie pułapki, z których będzie ciężko się później wydostać. Mam na myśli to, że wszystko, co powiesz, co zrobisz, co będziesz miała wymalowane na twarzy może pociągnąć cię do odpowiedzialności.
            - Mam rozumieć, że nie mogę ufać osobom, które zostały pominięte na mojej liście. – powiedziałam. – Kumam.
            - To już nie jest zabawa – ostrzegł, ale rozluźnił się na siedzeniu.
Mężczyzna spojrzał na zegarek na swojej ręce i powiedział:
            - Zaraz będziemy lądować.
           
            - Wiedzą, że wróciłam? – zapytałam stojącego obok mnie Larry’ego.
            Znajdowaliśmy się w przestronnej windzie, której ściany i podłoga obłożone były połyskującym metalem. Dziwnie się czułam patrząc na swoją zmarniałą twarz. Nie miałam siły spojrzeć na siebie od czasu przybycia. Każde lusterko napawało mnie obrzydzeniem. Teraz wiedziałam, dlaczego nie chciałam patrzeć.
Pod moimi oczami pogłębiały się duże fioletowe sińce, a zapadnięte policzki sprawiały, że oczy jakby nagle straciły swój blask. Były kiedyś niebieskie i żywe, jak szalejąca nieskazitelna woda.
            Spuściłam szybko wzrok. Rzecz w tym, że odziedziczyłam je po Thorze i to właśnie przypomniało mi, że nie ma go przy mnie.
            - Nie wszyscy. Zostaliśmy porozrzucani po kuli ziemskiej na misje, których nagle znalazło się tak dużo, że nie jesteśmy w stanie wszystkim się zająć.
            Kolejna rzecz, która była według mnie bez sensu. Po co rząd wysyła ich na misje skoro ograniczył ich prawa tylko, dlatego, że stanowią zagrożenie?
            Stwierdziłam, że nie jest to odpowiednie miejsce i czas na takie dywagacje.
Westchnęłam lekko ze zdenerwowania. Nie widzieliśmy się wszyscy dwa lata. Pfff… ja nie widziałam ich całe dwadzieścia!
            Winda się zatrzymała, a mnie sam żołądek podleciał aż do garda.
            Drzwi otworzyły się, a naszym oczom ukazał się wielki salon. Na jego środku stała obszerna biała sofa w kształcie półkola. Po mojej lewej znajdował się wielki bar z napojami i jakimiś przekąskami, a obok niego szklane schody prowadzące do salonu dorosłych. Po mojej prawej pięknie prezentowała się ustawiona tuż pod oknem prostokątna donica, wypełniona ziemią i jakimiś dziwnymi kwiatami. Miałam wrażenie, że jest to kolejny eksperyment naszej Zoe.
            Pomieszczenie było puste. Jedynie włączony telewizor naprzeciwko kanapy, z którego dobiegał emocjonujący głos komentatora sportowego, utwierdzał w przekonaniu, że ktoś musi tu być.
            Poprawiłam sobie małą na rękach i weszłam do środka.
            - Witam agencie Smith, panienko Odinson. – powitał mnie
            Uśmiechnęłam się słysząc ten mechaniczny głos, jednak dźwięk mojego nazwiska sprawił, że spłynął on z mojej twarzy.
            - Miło znów cię usłyszeć Sam. – powiedziałam. – Proszę jednak nie Odinson… tylko Foster. Tylko Kea Foster. A to jest Nyx. – powiedziałam.
            - Jak sobie życzysz. – odpowiedział mi. – Witaj Nyx Foster.
            Larry zaśmiał się pod nosem. Nie wiedziałam tylko, co go tak rozśmieszyło.
            - Śmiałe posunięcie. – powiedział Larry, który podniósł z ziemi pustą paczkę po chipsach. – Nie skomentuje tego. – wskazał na opakowanie.
            - Ja też. – powiedział głos.
            Usłyszałam zaraz kroki, a za nimi spokojny, choć lekko zirytowany głos.
            -… czy mógłbyś przesłać mi szybko na tablet dane, które wysłało mi ONZ. Nie mogę zdzierżyć tych ich durnych zabezpieczeń, a Andrew nie napisał mi, że zawalili go już tego ranka tyloma emailami, że od trzech dni nie wylogował się z poczty rządowej. Ta głupia banda oszołomów, nie daje mi dnia spokoju… - do pomieszczenia weszła Anastasiya Maximoff, a widząc mnie i zawiniątko, o mało, co nie wypuściła z dłoni całkiem sporego pliku kartek i położonego na nich tableta.
            - Kea! – powiedziała zszokowana i podniosła nogę, żeby kolanem pomóc sobie wyrównać powysuwane kartki.
            - Zaraz wracam. – powiedział Larry i ruszył na piętro, mnąc paczkę po chipsach w dłoniach i wrzucając ją po drodze do najbliższego kosza.
            Dziewczyna z wyglądu w ogóle się nie zmieniła. Miała długie blond włosy ciasno spięte w wysokiego kucyka, który o dziwo sięgał, aż po samą talię. Na sobie miała czarny krótki top na ramiączkach i dopasowane czarne rurki, a na stopach masywne, czarne botki na grubej podeszwie. Mimo, że była wysoka, to i tak nie stroniła od wysokich butów.
            - Wróciłam. – powiedziałam.
            Zakryła ręką usta, a jej oczy nie mogły znaleźć solidnego punktu zaczepienia.
            - A to jest Nyx. – powiedziałam i zwróciłam jej małą twarzyczkę w stronę koleżanki. – Nyx to jest ciocia Siya. – powiedziałam.
            - Czy to… - wskazała palcem wolnej ręki dziewczynkę. - … jest…
            - Córka Sif. – powiedziałam i momentalnie zobaczyłam jak napięcie odpływa z jej mięśni.
            Zaśmiałam się.
            - Myślałaś, że… - nie skończyłam myśli, gdy zobaczyłam jak twardo kiwnęła głową.
            - To długa historia. – przyznałam, po czym Siya podeszła do nas i pogłaskała swoim serdecznym palcem małą po twarzy.
            - Jejku jak słodka. – powiedziała i w tym momencie jej tablet zapiszczał głośno.
            Spojrzała na niego z istną nienawiścią w oczach, po czym westchnęła głośno. Dotknęła mojego ramienia i powiedziała:
            - Muszę teraz coś szybko załatwić.– przytuliła mnie z boku, a urządzenie znów dało nam do wiadomości, że domaga się uwagi swojej właścicielki. – głupie ustrojstwo. – oświadczyła. – Spotkamy się potem jak wróci Lila i Scarlett. – dodała, po czym szybkim krokiem zaczęła się wspinać na piętro.
            Odprowadziłam ją wzrokiem i zobaczyłam jak mija się z zadowolonym Larrym.
            - Kea, chodź proszę na górę.
            Nigdy nie miałam przyjemności przejść do tej części Wieży. To tutaj znajdowały się pokoje moich kolegów Zmarszczyłam brwi i weszłam na piętro, a potem ruszyłam długim korytarzem z mnóstwem drzwi do kolejnych schodów na jego końcu.
            Trzy dni przed wybuchem w Midlate, dostałam propozycję by przenieść się, tak jak całe swoje życie do Wieży. Było to w czasie, kredy moja moc zaczynała się ujawniać, a Jane i ja przestawałyśmy dawać sobie radę z niekontrolowanymi promieniami wydobywającymi się z moich rąk. Byłyśmy zmuszone poprosić agencję o pomoc, choć obie tego nie chciałyśmy. Miałyśmy względnie normalne życie, które ceniłyśmy ponad wszystko. Obie miałyśmy swoje pasje, które nagle musiałyśmy przez to przerwać.
            Nigdy nie sądziłam i nawet nie pragnęłam stać się częścią świata mojego ojca. Wystarczała mi ta dawka adrenaliny, jaką dostarczały mi zagrożenia, jakie niosły ze sobą działania mojej matki. A jednak stało się. Szybko obie przekonałyśmy się, że jestem zbyt niebezpieczna by zostać na Ziemi.
            Szklane, kręcone schody doprowadziły mnie do długiego i dużo szerszego korytarza. Tutaj natomiast zamiast szeregu drzwi, była tylko para. Z tych po mojej lewej wydobywało się słabe światło, którego rozciągnięta po podłodze smuga oświetlała do połowy zamknięte drzwi naprzeciwko.
            - Jak to przyszły kolejne?! – usłyszałam podniesiony głos Siy, na dźwięk którego od razu ugryzłam się w wargę.
            - Sam mam tego wszystkiego dosyć! – odpowiedział jej lekko przytłumiony męski głos. – Codziennie, kiedy siadam na to krzesło, mam ochotę zacząć wrzeszczeć. Nie wiem, kiedy ostatnio odpaliłem na tym komputerze jedną z gier, które dostałem na urodziny. W ciągu pięciu godzin, podczas których śpię, dostaję od nich kolejno dziesięć wiadomości i jeszcze od was po kilka, żebym przeszedł te wszystkie zabezpieczenia. Nie jestem maszyną dekodującą i mam tego już serdecznie dosyć! – coś mocno uderzyło o blat jakiegoś stołu albo biurka.
            - Myślisz, że ja też mam nazbyt wiele wolnego czasu?! Dopiero, co przyjechałam i po tytule tej wiadomości wnioskuję, że za kilka dni znów mnie gdzieś wyślą. Sama mam już tego po dziurki w nosie.
Słysząc te podniesione głosy Larry zatrzymał się jakby ktoś go mocno pociągnął do tyłu. Zacisnął pięści i szybkim krokiem wszedł do pomieszczenia.
- Co tu się dzieje?
Szybko zapadła grobowa cisza.
- Wiem, że ta sytuacja nie jest komfortowa, ale na razie nic nie możemy zrobić by ją zmienić. Kłótnie nie pomogą wam przetrwać tego okresu. – zamilkł na chwilę. – Dajcie sobie na razie spokój. – zamilkł na chwilkę. - Wychodźcie… musicie trochę ochłonąć.
Podeszłam trochę bliżej drzwi. Usłyszałam trzeszczenie ulgi krzesła, a potem szuranie kółkami po podłożu i w końcu huk uderzenia krzesła w biurko. Zaglądnęłam przez próg do pomieszczenia i w tym samym momencie ktoś z niego wychodzący uderzył leżącą na moich rękach Nyx z bara.
Odskoczyłam z sykiem do tyłu, kiedy dziewczynka poruszyła się niebezpiecznie.
            - O kurcze… - powiedział chłopak, który na dźwięk jęku małej odskoczył od nas jak poparzony. – Kea?!
            Odwróciłam wzrok od jej pucołowatych policzków, by uśmiechnąć się do Andrew.
            - Co… co to jest? – zapytał wstrząśnięty.
            - Dziecko. – przewróciłam oczami. – I uprzedzając pytanie: nie moje. – powiedziałam i spojrzałam na Siyę, która zarumieniła się momentalnie.
            Przez kilka sekund chłopak stał nieruchomo i patrzył na mnie jak na widmo. W tym czasie Larry wyszedł na korytarz, a widząc minę młodego Starka, nie mógł powstrzymać się od powiedzenia:
            - Nie ty jeden jesteś w szoku. – a potem zwrócił się do mnie. – Daj mi ją. Wiem, że zaraz chłopak się zresetuje i będzie chciał cię przytulić.
            Spojrzałam na Andrew. Prawie nic się nie zmienił. Nadal był bardzo podobny do Aarona jednak pozwolił sobie zapuścić włosy i teraz miał je dziko roztrzepane po głowie, jakby dopiero się obudził. Na pewno urósł i to znacznie, bo mimo, że z nich dwóch był niższy to teraz był wzrostu Siy, a ode mnie nadal wyższy o głowę. I na pewno poprawiła się jego forma, co dało się zauważyć na ramionach, choć te dziewiętnaście godzin pracy całkowicie temu zaprzeczało. Miał na sobie luźną ciemno zieloną koszulkę z kostką Rubika na czarnej plamie i czarne spodnie z dziurami, a do tego jakieś adidasy.
            Podeszłam do niego i przytuliłam się.
            Zaśmiałam się, kiedy napięcie spłynęło z niego jak woda z wodospadu.
            - Też za tobą tęskniłam.
            - Chodźmy, czas nagli. – powiedział Larry i ruszył na drugi koniec korytarza, gdzie na horyzoncie malowały się kolejne schody.
            Chłopak puścił mnie ze swojego uścisku, po czym ruszyliśmy za agentem i Siyą.
            - Jak to „czas nagli? – zapytałam z zaplotłam ręce na piersiach.
            Zaczęłam się wspinać na schody, kiedy doszedł mnie z góry jego głos:
            - Jedzenie wystygnie! – poinformował.
            Kiedy stanęłam na trzecim piętrze sektora drugiego zorientowałam się, że wyszliśmy na pierwsze piętro sektora pierwszego. Sektor pierwszy był najwyżej położonym sektorem, w którym przebywali i mieli pokoje sami Avengers. Drugi należał do wszystkich młodych uzdolnionych. Nigdy nie weszłam do sektora pierwszego, dlatego kiedy tylko zobaczyłam to niesamowite pomieszczenie zaparło mi dech w piersiach. Było zdecydowanie dwa razy większe i szersze od salonu w sektorze drugim. Od wejścia do windy, kilka schodków prowadziło na podwyższenia, z którego wychodziły dwie pary schodów. Jedne z nich od dwóch stron łączyły podwyższenie z platformą, na której królował duży biały stół, wokół którego ustawiona była okrągła biała sofa.
            Wyłoniliśmy się niecałe kilka metrów od windy. Weszliśmy na podwyższenie, po czym skierowaliśmy się na schody po lewej. Już w ich połowie uderzył mnie zniewalający zapach jedzenia. Nagle zrobiło mi się wręcz od niego słabo, bo zdałam sobie sprawę, że nie jadłam nic od wczorajszej rozmowy. Jak na gwizdek brzuch zaburczał mi tak głośno, że rozglądnęłam się po moich towarzyszach, czy usłyszeli ten dźwięk.
             Wraz z wkroczeniem na piętro, otoczył nas gwar rozmów i śmiechów. Wejście na schody znajdowało się w samym centrum kwadratowego pomieszczenia. Jego ściany były zrobione ze szkła, tak, że można było się tam poczuć jak w wieżowcu zamkniętym w śnieżnej kuli.
Od razu zauważyłam po swojej lewej Myrona obejmującego ramieniem Zoe, siedzących na krzesłach dosuniętych do blatów kuchennych. Rozmawiali z Maggie krzątającą się w kuchni, która oblizywała palce z bitej śmietany. Niedaleko od nich po prawej stronie przy stole, siedział do nas tyłem, pochylony nad kubkiem, ubrany jeszcze w piżamę Jess, który odbijał się od szyby. Natomiast naprzeciwko niego na rzuconych przy szybie kolorowych poduszkach, siedział, przyklejony do szkła Cooper, widocznie czekający na kogoś w napięciu. Dopiero, kiedy się odwróciłam zobaczyłam rozmawiającego z Peterem Parkerem, Aarona.
Uśmiechnęłam się serdecznie do przyjaciela, którego widok jednocześnie wywołał na mojej twarzy uśmiech, ale też sprawił, że przeleciał po mnie cień szoku. Nie stało się to tylko dlatego, że obdarzył mnie najbardziej ponurym spojrzeniem jakie w życiu widziałam, ale ze względu na jego przerażający wygląd.
Zamurowało mnie.
Jako jedyny do tego momentu nie ucieszył się z mojego powrotu. Patrzył przez ramię Petera na moją twarz, nie wiedząc, co dokładnie chce przekazać. Ja widziałam w niej jednak to, czego on nie umiał powstrzymać. Odrazę.
Był ubrany od stóp do głów na czarno. Nawet swoje i tak ciemne brązowe włosy przefarbował na czystą czerń. Miał na widoku więcej sztucznej skóry, niż swojej własnej, a w wardze i brwi kolczyki, na widok których gardło mi się zwężyło.
Chłopak zacisnął zęby, poklepał swojego towarzysza po ramieniu, po czym cały czas patrząc mi w oczy przeszedł obok obojętnie, urwał kontakt wzrokowy i zszedł po schodach bez wyjaśnień.
- Co to miało być?! – rzuciłam pytanie w powietrze, kiedy był już za daleko by to usłyszeć.
- Jest taki od czasu twojego zniknięcia. – podszedł do mnie Peter i uścisnął mnie, po czym założył mi rękę na ramiona i poprowadził do stołu.
Larry zdążył już oddać małą w ręce Zoe, po czym rzucił się Maggie do pomocy. Siya i Andrew siedzieli już przy Jessie.
Zauważyłam, że obecność Aarona po prostu puścili mimo oczu.
- Odbiło mu. – powiedział Jess po przełknięciu solidnego łyku kawy, która oblała mu na brzegi ust.
Peter wziął rękę, po czym przeszedł na drugą stronę stołu, odsunął mi jedno krzesło, a sam usiadł na sąsiednim.
- Ale nie jemu jednemu. – przyznał Jess, który wstał i objął mnie mocno. – Martwiłem się.
- Nie ty jeden. – odgryzła się zadziornie Siya, która sięgnęła do leżącej na stole miseczki z truskawkami i poczęstowała się. – Twój ojciec pojawił się tu jak grom z jasnego nieba, uprowadził cię do Asgardu na dwa lata, a wy dwoje przez ten czas nie daliście znaku życia. – przedstawiła sprawę i wrzuciła truskawkę do ust.
- Dołączam się do tych zarzutów. – rzucił w nasza stronę Larry, który przewracał coś na patelni.
- Zarzuty, zarzutami, jednak byłyby bardziej na miejscu, gdybym na te wydarzenia miała bezpośredni wpływ. – zauważyłam burząc się trochę.
Przeszłam na drugą stronę stołu i usiadłam naprzeciwko Jessa.
- Czytaliście i słuchaliście „raport”? – zapytałam w momencie, kiedy Maggie postawiła przede mną kubek z parującym kakao.
- My z Myronem i Maggie siedzieliśmy przy tym wczoraj. – przyznała bez ogródek Zoe, która nie mogła oderwac oczu od małej. – Z tego, co wiem Vision i Wanda też już wszystko wiedzą. Nie wiem jak reszta. Nie mieliśmy dotąd odwagi podjąć tego tematu.
Kiwnęłam głową.
- My z Jessem siedzieliśmy nad tym w nocy. – odezwał się Peter. – Z resztą po Jessie to doskonale widać.
- Dzięki stary. – powiedział chłopak i powędrował leniwym krokiem do kuchni by włożyć brudną szklankę po kawie do zlewu.
- To tylko ja jestem taki zacofany? – zapytał Andrew, który rozłożył się na krześle obok Siy i wsadził dłonie pod pachy.
- Powiedział gość, który w dziesięć minut przechodzi zabezpieczenia na dokumentach rządowych. – powiedziała Syia i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – Poza tym ja również ostatnio nie mam kompletnie na nic czasu.
- Dwadzieścia. – przyznał szczerze, uśmiechając się. – Jesteśmy siebie warci. - westchnął przeciągle
Zdałam sobie sprawę, że nie będą mieli do siebie żalu o ostatnią ostrą wymianę stanowisk.
- Jakieś dobre rady, co do nowego stanu rzeczy w tym świecie? – zapytałam jeszcze i upiłam łyk płynu.
- Nie wychylać się. – zaczął Jess.
- Uważać na słowa. – dodała Siya, która wzięła kolejną truskawkę.
- I czyny. – dodał Larry.
- Nawet na myśli. – rozbrzmiał jakiś głos dochodzący ze schodów.
Podniosłam wzrok z kubka i spojrzałam prosto w twarz wychodzącej na schody Wandy Maximoff.
- Nawet one mogą okazać się zdradliwe. – przekazała mi w myślach.
Przełknęłam ciężko ślinę.
- Nie strasz jej ciociu. Na pewno ma już dosyć tego całego chaosu.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć.
- Wiem. Wyczuwam jej gniew, zawód, smutek, strach, ból…
Zaczęłam się czuć dziwnie przytłoczona. Wanda od zawsze była dla mnie tajemnicą. Zasięg jej mocy zawsze był zagadką.
- Naleśniki gotowe! – powiedziała głośno Maggie, która położyła na stole wielki talerz.
Spadła mi z nieba. Cieszę się, że przerwała tą niepokojącą chwilę.
- Przepraszam. – spuściła wzrok i usiadła na szczycie stołu, mając po swojej lewej Andrew i Petera.
Wszyscy rzuciliśmy się na jedzenie jak wygłodniałe zwierzęta.
Kiedy wsunęłam do ust pierwszy kęs, zapytałam siebie: jak mogłam nie mieć czegoś tak pysznego w ustach przez trzydzieści lat? Kuchnia Asgardzka bardzo różniła się od tej Midgardzkiej. Zdecydowanie była bardziej bogatsza we wszelkie potrawy mięsne, które nie ukrywając były bardzo ciężko strawne. Zdecydowanie ciężko przestawić się na wykwintne potrawy, których na co dzień się nie je na Ziemi i na dodatek nie w takiej ilości. Tego jednak wymagało od mnie moje ciało, które zmuszone do wyczerpujących treningów nie tylko związanych z samą umiejętnością panowania nad mocą, ale też tych, które musiałam przejść u boku Walkirii. Pamiętam ile bym wtedy dała za mleko ze zwykłymi płatkami. Przyzwyczajenie się jednak było tylko kwestią czasu.
Kiedy skończyłam pałaszować i zlizałam ostatnią kropelkę sosu klonowego ze swoich ust, wstałam od stołu i walnęłam całym ciałem o stos poduszek przy oknie, gdzie dalej siedział zamyślony Cooper.
- Co tam młody? – zapytałam i spojrzałam ma szalejącą za oknem zamieć, przez którą nic nie było widać.
- Czeka na Lilę i Scerlett. – poinformował mnie Jess. – Siostra obiecała, że przywiezie mu jakąś przedpremierową grę.
- Jakąś grę?! – wybuchnął Andrew nurkując między Siyą, by spojrzeć na Jessa z niezadowoleniem w oczach. – Czy ty w ogóle wiesz, co mówisz?! Zapowiada się na najlepszą grę od ostatnich czterech lat!
- Rozumiem, że nie tylko Cooper nie może się doczekać by w nią zagrać. – powiedziałam z uśmiechem, a po sali rozeszła się fala chichotu.
W tym momencie usłyszałam pyknięcie jakiegoś powiadomienia. Wszyscy nagle popatrzyli się na czarne zegarki, które mieli na swoich prawych dłoniach.
Siy przewróciła oczami w geście niemocy.
- To mój. – powiedziała między jednym szybkim kęsem a drugim, po czym wzięła leżącą na stole serwetkę, przetarła usta i wstała od stołu. – Chyba czas na mnie. Dziękuję za śniadanie. Mam nadzieję, że zobaczymy się na obiedzie. – rzuciła i momentalnie znikła nam z oczu.
Przyjemny wiatr owiał pomieszczenie. Nie mogłam się powstrzymać by nie wziąć głębokiego oddechu.
- W sumie, ja też już powinienem lecieć. – przyznał Andrew i odsunął swój talerz. – Te dwadzieścia minut przerwy są niewybaczalne. – prychnął i ruszył do wyjścia.
- Zaraz przyjdę i ci pomogę. – ofiarował się Myron, który odszedł od stołka barowego, a na odchodnym wskazał mnie palcem i powiedział.
- Kea przyjdź do mnie jutro.
- Mnie też praca nagli. – powiedziała ze smutkiem Zoe i oddała mi Nyx do rąk.
- Chodź Maggie. – powiedział Larry. – Odwiozę cię do domu. Młodzież posprząta. – użył słowa „młodzież” z lekkim przekąsem.
Mężczyzna przytulił dziewczynę, po czym pocałował czule w czoło.
- Tylko koleżanka?! – zapytałam go głośno.
- No może trochę więcej. – powiedział. – Wygrałaś.
Nareszcie!
- Nie mieszkasz tutaj? – zapytałam Maggie, która śmiała się z nas. – Przecież tu są wszyscy.
- Dostałam wypowiedzenie na okres trzech lat. – powiedziała. – Oficjalnie nie jestem teraz agentką Flores, tylko po prostu Maggie Flores.
Nie wiem czy ktoś to zauważył, ale Larry uśmiechnął się zawadiacko, gdy usłyszał to oświadczenie.
Zastanawiało mnie, czemu tak potoczył się stan rzeczy. Maggie była ostatnią osobą, która zasługiwała na wywalenie w tak napiętym czasie dla Avengers.
Zmarszczyłam brwi na sekundę, ale się nie odezwałam.
W tym samym momencie po pomieszczeniu przeszedł ostry, nieprzyjemny dźwięk.
- To one! – krzyknął Cooper, który wystrzelił w stronę wyjścia.
- Młody spadniesz ze schodów! – krzyknął za nim Jess, który tylko zasalutował niezgrabnie, po czym zszedł na dół z zamiarem ogarnięcia się.
            - Pójdę z Cooperem. – powiedział Peter, który do tej sekundy nie dawał po sobie poznać, że jego gra również zainteresowała.
            - Do zobaczenia Kea. – powiedziała Maggie i ruszyła na dół.
            Larry na odchodnym otaksował pomieszczenie, po czym przyłożył wskazujący i środkowy do oczu i te same skierował w stronę moich. – prychnęłam z uśmiechem.
            Przecież jestem grzeczna!
            Zmazałam uśmiech z twarzy, kiedy tylko jego głowa znikła pod poziomem podłogi.
- Co miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że nawet myśli mogą nas zawieść? – zapytałam siedzącą przy stole kobietę, która jako jedyna nie poruszyła się od czasu skończenia posiłku.
Posłała mi smutne spojrzenie.
- Odkąd zobaczyłam jak wielka jest moc Vision, chciałam zrozumieć, na czym polega wielka moc waszego świata. Ciekawiło mnie skąd biorą się tak wielkie pokłady energii. Sama nie rozumiem skąd bierze się moja. – powiedziała nie odpowiadając na moje pytanie. – Wiem jak potężna jest moja moc i jakie są konsekwencje jej używania. - wytworzyła czerwony promień wokół swojej dłoni i zapatrzyła się na niego.
- Nie musisz mi tego mówić. – powiedziałam. – To co stało się na Midlate doskonale mi uświadomiło do czego sama jestem zdolna. – dodałam cierpko. – Jak wiele złego jestem w stanie wyrządzić.
 - Wiesz, że nie musi tak być. – powiedziała. – Długo pracowałam nad tym by moja moc służyła jedynie dobru. Ty też możesz.
- Nie chciałam ruszać tego tematu, żeby nie zwariować i ruszyć do przodu, ale chyba nie mam wyboru. – powiedziałam bardziej do siebie. – Czego ode mnie oczekujesz?
- Chcę byś przyjęła moją pomoc. – powiedziała. – Żebyś mi zaufała.
Jeszcze przed wybuchem Wanda zaproponowała mi to samo. Wtedy jednak byłam zbyt przerażona, by podjąć mądrą decyzję. Czas nagle dla mnie przyspieszył. Zbyt wiele spraw wcześniej skumulowanych spadło na raz na moją głowę. Z niczym nie umiałam sobie poradzić. Chciałam po prostu od tego…
- Ucieczka nie jest rozwiązaniem. – powiedziała.
Właśnie. Uciec.
- Chcesz żebym przełknęła strach, odrzuciła dumę i udźwignęła przeszłość, by ruszyć do przodu. – doszłam do wniosku. – Ten pierwszy nie będzie stanowił problemu, nauczyłam się panować nad mocą tam, to tutaj też mi się uda. Wiem, co mam robić. Drugie już chyba przestało mieć znaczenie, skoro i tak mogę gorzko za nią zapłacić. A trzecie może trochę potrwać i mieć kilka etapów. – przyznałam na końcu. – Chcę jednak zacząć od razu. Powiedz mi ile osób zginęło w wybuchu i ile w wypadku, który spowodowałam?
- Twoje intencje są jak najbardziej słuszne, jednak nie sądzę by ciągłe dodawanie sobie trudów pomogło ci. Kea już za to odpokutowałaś. Uratowałaś niewinne istnienie! – przypomniała mi.
- Ale nie zrobiłam tego z myślą, że jestem winna kilka z nich! – odpowiedziałam. – Jakie ma znaczenie to jedno w obliczu kilku, a nawet kilkudziesięciu? – pozwoliłam sobie na pytanie retoryczne. – A poza tym ona ma takie samo prawo żyć jak każdy z nas. To nie było zadośćuczynienie. – przypomniałam jej.
- Nie musisz się obwiniać za błąd, na który nie miałaś wpływu. Nie bądź jak ja. – ostatnie zadanie przeszło w szept.
- Skoro robią to wszyscy to czy ja nie mam do tego prawa? – zapytałam. - Nie chce tego robić. Ale muszę wiedzieć.
Kobieta zamilkła na chwilę szukając słów, które należałoby w tym momencie powiedzieć.
- Kea jesteś mądrą i silną dziewczyną. Nie daj sobie wmówić, że jesteś mordercą. – zrobiła krótką przerwę na wzięcie powietrza. – Dwadzieścia osób zginęło na miejscu, a czterdzieści pięć zostało rannych, z czego wylizało się trzydzieści. To było w Midlate. W wypadku zginęły trzy, a siedem zostało rannych. Na razie nie wiemy nic o kolejnych zgonach.
Ukryłam usta w dłoni. Trzydzieści osiem osób. Miałam ochotę zacząć walić głową w ścianę.
Położyłam się małą obok siebie i sama położyłam się na poduszkach, żeby nie musieć na nią patrzeć. Wanda więc podniosła się z siedzenia, przeszła przez pokój i siadła obok mnie. Dotknęła mojego ramienia i postanowiła powiedzieć:
- Każdy z nas nosi na swoich barkach ciężary poświęconych dusz. Ja do dzisiaj widzę twarze ofiar mojej pomyłki w Lagos. Zmierzam do tego, by ci powiedzieć, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc w ujarzmieniu mocy. Mimo, że podczas wybuchu ogrom tej energii był dla mnie wręcz niepojęty to widzę, że jest to podobny rodzaj energii to tej, którą dysponuję ja. Poradzimy sobie z tym. – powiedziała. – Razem.
W tym momencie coś stojącego nieopodal nas zwróciło jej uwagę. Odwróciłam głowę i zobaczyłam stojącego w kuchni Vision.
- Nie śpieszyłeś się. – przełknęła ciężar sytuacji i powiedziała do niego.
- Nie wypuścili mnie wcześniej. – przyznał i rzucił na blat jakąś dużą teczkę wypełnioną po brzegi papierami. Zamarł na chwilę, kiedy zobaczył mnie leżącą na poduszkach.
Do oczu naleciały mi łzy. Widziałam tylko jak zawiniątko znika z moich kolan. Było ich tak dużo, że kiedy zaczynałam wstawać o mało, co nie przewróciłam się przez zamglone oczy. Podniosłam się jednak i w kilku krokach pokonałam dzielącą nas odległość, po czym rozpłakałam się jak małe dziecko w jego objęciach.
- Kea, proszę nie płacz. – powiedział dodając mi wiary.
Przytulił mnie mocno do siebie.
- Co się dzieje z wszechświatem, że wszystko wokół mnie zaczyna się walić? – zapytałam, ale miękki czarny sweter, który miał na sobie chyba przytłumił większość słów. – Nie ważne. – dodałam zaraz. – Ja… ja muszę z wami porozmawiać. – przyznałam. – Ale tylko z waszą dwójką.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Tylko najpierw zabierz nas stąd. – powiedziałam i stanęłam na palcach by moje usta znalazły się na wysokości jego ucha. - Gdzieś gdzie nikt nas nie usłyszy. – wyszeptałam łamiącym się wciąż głosem.
Mężczyzna kiwnął głową i machnął dłonią do Wandy by podeszła.
- Trzymajcie się. – objął nas rękami w pasach.
Naraz poczułam, że podłoże znika pod moimi stopami, ale to nie ono zmieniło swoje położenie. To my wnieśliśmy się w powietrze, a potem pofrunęliśmy na spotkanie z sufitem. Zamknęłam oczy, czując nieprzyjemne mrowienie, które przeszyło mnie od samej głowy, aż po palce stóp. Naraz poczułam tak niewyobrażalny chłód, że miałam ochotę zwinąć się w kulkę.
Zacisnęłam mocno zęby i kiedy moje stopy z powrotem poczuły podłoże pod podeszwami, zrobiłam to, czego nie odważyłabym się zrobić wśród reszty. Tupnęłam nogą, a nasze stojące na szczycie Wieży ciała otoczyła bezpieczna bariera, oddzielająca nas od śnieżnej wichury. Śnieg uderzał o ścianę z niesamowitą siłą, po czym odpływał w dal w innym nieznanym nikomu kierunku.
Zauważyłam, że Wanda obrzuciła gładko połyskujący metal pod naszymi stopami wzrokiem kipiącym od niedowierzania. Widać było, że tak jak ja nie przeżyła nigdy czegoś takiego.
- Chyba zwrócę śniadanie. – powiedziała lekko zamulonym głosem.
Przeszedł mnie dreszcz.
- Nie powiem jak ja się czuję. – przyznałam, ciesząc się długo nie widzianym białym blaskiem roztaczanym przez barierę.
- Nie powiedziałaś wszystkiego. – odezwał się Vision podziwiając strukturę bariery.
Nie była tak zbita jak można byłoby sadzić. Tworzyły ją białe, krótkie wiązki mocy zmieniające cały czas swoje położenie, emanujące czystym, lekkim światłem. Używając różnych prędkości, wyglądały jakby bawiły się w berka. Kiedy na nie patrzyłam podziwiałam ich dzikość, wolność, a wręcz zazdrościłam im tego. Mimo tego największe wrażenie robiło to jak niesamowitą współpracą odznaczały się podczas obrony.
- To dzięki Nyx. – przyznałam. – Gdyby nie próbowała na mnie zwymiotować, sama nie wiedziałabym, że mogę ją stworzyć.
- Kea, wiesz, że…
- Powinnam im powiedzieć? – dokończyłam. – Mogę powiedzieć tym, którzy znajdują się w Wieży. – oświadczyłam. – Ale nikomu więcej.
Vision odwrócił na chwilę wzrok, żeby dać sobie sekundę na znalezienie słów, które chciał wypowiedzieć, ale zaraz znów na mnie spojrzał.
- Rozumiem, że musi to być trudne…
- Vision. – znów przerwałam mu. – Moc odebrała mi wolność. Odyn podporządkował mnie sobie, później odebrał mi dom, a na końcu rodzinę. – oczy mi się zaszkliły wbrew woli. – Potem przenoszę się tutaj i okazuje się, że sprawa wygląda bardzo podobnie. Moc odebrała mi wolność, nie mogę przez nią wrócić do swojego życia. Rząd podporządkował sobie wszystkie nasze posunięcia. Nie mam zamiaru czekać na to, kiedy odbierze mi dom, albo co gorsza was. – przyznałam tonem aż ociekającym smutkiem.
- Tutaj możesz każdemu zaufać. Żadne z nas nie przyjmuje niezgodnych z własnymi zasadami poleceń. Działamy w ten sposób tylko dla zadowolenia rządu i krajów światowych. Zapewniam cię, że nic złego ci się nie stanie.
- Teraz się o to nie boję. Gorzej, jeśli się dowiedzą, że mam to. – powiedziałam i zaczęłam przeszukiwać swoją sakiewkę.
Nastałoby piekło.
Z jej wnętrza wyciągnęłam małą piłeczkę z owczej skóry zaszytą grubą nicią, którą podarował mi jeden z biedniejszych chłopców pierwszego dnia mojego pobytu w Asgardzie.
- Czujecie to, prawda? – powiedziałam. – Wielu z nas wie, jak bardzo jest to niebezpieczne, ale większość nie zdaje sobie z tego sprawy. Wiedzą, w jakim celu można go użyć, ale nie znają miary konsekwencji, jakie mogą z tego wyniknąć. Tylko nasza trójka zdaje sobie z tego sprawę i choć ni my jedni wiemy, że nie powinno go tu być. To jedyna rzecz, której istnienie pominęłam. – przyznałam.
- Myślałam, że się mylę. – wyznała Wanda. – Sądziłam, że ta siła bije od którejś z was.
Vision kiwnął głową potwierdzając słowa kobiety. Tak jak podejrzewałam, oboje szybko wykryli obecność pozaziemskiej potężnej mocy.
- Skąd go masz? – zapytał mężczyzna. – I dlaczego go tu przeniosłaś skoro znasz konsekwencje? – teraz wyczułam lekką pretensję.
- Ukradłam. – ciężko przeszło mi to przez gardło. – Prosto ze zrobi mojego dziadka. To… – pomachałam piłką w powietrzu. … jest właśnie jej bateria. – odkryłam kartę. - Sama nie jest tak niebezpieczna jak z tym. Pomyśl tylko ile zniszczenia niesie ze sobą myśl o takiej potędze. – przełknęłam ciężko ślinę. – Nawet nie chcę wiedzieć, do czego byłaby zdolna.
- Kea nie możemy przechodzić tego po raz kolejny. – przyznała szybko Wanda kołysając dziewczynkę.
- Chcecie powiedzieć, że powinnam była to zostawić?! – zapytałam w szoku. – Odyn zniszczyłby wszystko! Wszystko, co znam ja, co zna Thor i Loki, a nawet to co wy! Nie jest rodzaj broni na pokaz!
- Kea uspokój się. – powiedział.
Chwyciłam się za głowę i odwróciłam do nich tyłem.
- Tak czy siak. Stało się. Kamień jest na Ziemi. Nie możecie nikomu powiedzieć o istnieniu tego kamienia, choćby torturami próbowali to z was wyciągnąć. – oznajmiłam szorstko, patrząc na oszalały za barierą śnieg. – Musicie mi pomóc.