czwartek, 7 stycznia 2016

DRUGA DYNASTIA #Prolog



Myślałam, że życie to tylko krótki rozdział naszego istnienia. Wydawało się takie ulotne. Mijały godzina za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Biegł bardzo nieubłaganie. Jakby działał na naszą niekorzyść, odbierając nam kolejne chwile. Jednak z perspektywy czasu, mogę z pewnością stwierdzić, że mimo, iż niektóre okazywały się zmarnowane, to i tak wnosiły coś cennego.
Myślę, że chodzi właśnie o poczucie straty. Nasze decyzje zawsze będą miały swoje skutki i gorsze, i te lepsze. A dzięki temu, że czasu nie da się cofnąć będziemy na nie skazani. Zwykle chcielibyśmy wymazać nasze porażki, bo są one powodem do wstydu. Co z tego?
Przecież to nasze życie, a jednak prawda jest taka, że żyjemy w pośpiechu wpatrzeni tylko w czubek własnego nosa, mając na uwadze jedynie sprawy niższego rządu. Czas ucieka nam jak piasek przez palce, a rodzina, znajomi, przyjaciele są tylko dodatkiem do szczęścia, staramy się przystosować, działać według planu. Nie zwracamy uwagi na „tu i teraz”, na to, jak wiele możemy osiągnąć w danej chwili, jaką ważną życiową decyzję możemy podjąć, na to, co możemy zmienić w swoim postępowaniu by być lepszymi. A jednak jesteśmy ślepi…
Czas człowiek docenia w tedy, gdy nagle zaczyna mu go brakować. Kiedy nagle walą mu się na głowę miliony spraw, które odkładał lub ignorował przez dłuższy czas. Jest to zupełnie jak fatum. Raz nas ono niszczy, a innym razem wzmacnia. Dziwne jest to, że nie umiemy wyciągnąć z niego wniosku, czyż nie?
Nadchodzi ten czas, ta godzina, minuta, sekunda, w której nie ma chwili na wątpliwości. Nie pozostaje nic innego jak wziąć swoje brudy na barki i zrobić z nimi porządek, bo później może być za późno.
Ja popełniam błędy. I na nich się uczę. Wszyscy powinniśmy.

Najgorsze jest jednak uczucie, kiedy, mimo, że uważasz swoją decyzję za sprawiedliwą i właściwą, okazuje się ona być tą, która przynosi ból i cierpienie. Ale nie tylko tobie. Wszystkim.
Nadszedł mój czas by wyciągnąć wnioski i wszystko naprawić.
Albo… przynajmniej się postarać.
A było to tak…

Słyszałam jak świat zaczyna się walić. Nie wiecie, jaki to dźwięk, bo jeszcze nigdy nie zwróciliście na niego uwagi, bądź nigdy nie pomyśleliście, że istnieje. Jak on brzmi? W moim przypadku, był głuchy, krótkotrwały, modulowany, zimny. Napawał grozą przebijając się jak igła przez skórę, drażniąc nawet najczulsze nerwy. Wywoływał dziwaczne obrazy, których tematem było po prostu nieuniknione apogeum, którego początek zwiastował. Wydawał się jednak nietrwały. A jednak, gdy następował po sobie, co setną część sekundy, zaczynał wwiercać się w podświadomość, by odwrócić do góry nogami sposób twojego myślenia.
By napełnić cię strachem.
To uczucie ma swojego partnera, jednak samo równie dobrze niszczy od środka.
Na żadne z nich nie mogłam sobie pozwolić. Zbyt dobrze wiedziałam, jakie będą ich następstwa.
Drzewo nie mogło umrzeć. Jego korzenie wciąż były nadzieją. Nie jest to pora by o niego się martwić. W niebezpieczeństwie znajduje się jednak jego uwieńczenie, które sprawuje porządek nad całością. Nie można dopuścić, by stało się słabe, gdyż to właśnie dzięki niemu elementy drzewa współgrają ze sobą jak nuty w ulubionej pieśni.
W tamtej chwili los całego trzonu spoczywał na moich barkach.
W umyśle kłębiły mi się myśli o ludziach czarnych jak węgiel, trzymających w swoich dłoniach rozgrzaną do czerwoności broń tworzącą wokół nich dymną aurę niewyobrażalnej potęgi.
Przemykały one obok niezliczonych wspomnień, jakie związane były z moim dorastaniem. Z tymi wspaniałymi chwilami, jakie przeżyłam w tym miejscu, malującymi się w najbarwniejszych i najczystszych kolorach, jakie kiedykolwiek widziałam. Codzienne przekomarzanki z braćmi, przechadzki pod gwieździstym niebem pokrytym milionami kolorowych łun, wyborne jedzenie, którego nigdzie indziej nie można było zjeść, cudowne nieznane mi wcześniej stroje, liczne biesiady, nauka sztuki walki. Względnie niekończące się szczęście.
Może i Asgard wydawał się właśnie taką krainą. Pozbawioną smutków, bólu, strachu, pośpiechu. A jednak, gdy nadchodził czas niepewności, a na jaw wychodziły wszystkie defekty i wady tego świata, dostrzec można było, jak bardzo jest niedoskonały.
Wymagający poświęceń.
Dosyć.
To było jedyne słowo, które powtarzałam sobie w głowie. Miałam wrażenie, że ktoś właśnie zacisnął pętlę na moim sercu, którego koniec zwieńczył ogromnym pustakiem, ciągnącym go w dół. Wzięcie oddechu wydawało się najtrudniejszą czynnością do wykonania, jakby miało ono jakieś konsekwencje.
I faktycznie miało. Determinowało ducha walki, którego za żadne skarby nie mogłam stracić.
            Po całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Wraz z nim moim ciałem zawładnął niewyobrażalny gniew.
            Nie oddam im mojego domu!
            Moc przepłynęła przez mój kręgosłup owijając się wokół niego jak wąż. Wchłonięta przez moje żyły płynęła szalonym strumieniem szukając ujścia, które wydawało się nigdy nie pojawić. Gdy jednak dopływała do czubków moich palców z niesamowitym bólem, a niewiarygodną siłą przesiąkła przez warstwy skórne dostając się do ziemi. Czułam jak przenika w jej głąb, jak omija wszystkie wykute w niej tunele, a potem przebija się przez nią i zatacza ogromny okrąg nad całym Asgardem.
            Gotowało się we mnie. Pot zbierał się na całej mojej twarzy, która zmarszczona była w wyrazie cierpienia. Brałam szybkie głębokie oddechy i potrząsałam energicznie głową by nie pozwolić sobie na omdlenie. Nie mogłam dać za wygraną.
            W uszach mi dudniło od pocisków mocy, jakimi ostrzeliwali nas rządni krwi Svartalfheim. Na całe szczęście uderzały one w tarczę mocy, a potem spalały się w mgnieniu oka jak kartka papieru przy spotkaniu z płomieniem. Niestety ten sposób obrony nie był perfekcyjny. Moc przez cały czas przesyłała mi impulsy wywoływane przez wszystko, co w nią uderzało. Będąc mentalnie z nią połączoną, na całym ciele odczuwałam bezlitosne ataki, mające moc tysięcy niemiłosiernych kopniaków. Wzięłam się garść i zacisnęłam mocno zęby, by nie dać się pokonać.
Po chwili coś ogromnego uderzyło w najsłabszy punkt tarczy.
Poczułam jak owa rzecz naciera z tak niewyobrażalną siłą, że wywołuje ból mocnego uderzenia pięścią w potylicę. W bezmyślnym odruchu uniosłam rękę z posadzki i przyłożyłam do głowy, jakby sam dotyk lodowatej dłoni miał uśmierzyć ból.
Usłyszałam naraz donośny wrzask dziesiątek przerażonych ludzi. Zdałam sobie sprawę, że opuściłam połowę tarczy i naraziłam ich na niebezpieczeństwo.
Potworny ból sparaliżował całą tylną część mojej głowy, po czym zaczął wyciskać łzy z moich oczu. W głowie szumiało mi jakby rozpętał się niej ogromny sztorm. Na żadnej myśli nie mogłam się skupić.
Energicznie mrugając powstrzymałam łzy i szybko przesłałam moc z powrotem do podłoża by naprawić swój błąd.
W myślach już widziałam czarne postacie zabijające wszystkich niewinnych Asgardian. Zamknęłam szybko oczy i oparłam czoło o zimną posadzkę jakby to miało mi pomóc o nich zapomnieć.
Po kilku ciężkich wdechach poczułam jak coś ciepłego i nawet dającego w jakiś dziwny sposób poczucie obcego bezpieczeństwa skappywało mi po twarzy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że pod moją twarzą zaczynają pojawiać się kolejno bordowe krople.
Westchnęłam głęboko z wysiłku. Kiedy to się w końcu skończy?!
Zaczęłam ocierać twarz o ramię. Niestety krew spływała po całej kończynie, po czym zaznaczała kontury mojej dłoni na posadzce. Kolejne uderzenie było tak nagłe i na tyle mocne, że zgięło moją rękę w łokciu, przez co nadgarstek prześliznął mi się błyskawicznie po posadzce.
Momentalnie uderzenie mojej klatki piersiowej o ziemię odebrało mi oddech. Przez kilka długich sekund nie mogłam zmusić się do wzięcia powietrza. Trzymałam dłońmi swoją głowę, wijąc się swobodnie w obezwładniającym bólu. Myśl o tym, że właśnie wydałam na nas wyrok śmierci odsunęła się w dalszą część umysłu.
W tej sekundzie był tylko ból i ja.
Zdenerwowałam się na siebie. Nie mogłam się poddać! Uderzyłam mocno pięścią w posadzkę nie tylko w gniewie, ale też w niemocy.
Szlag by to trafił! – pomyślałam
Starłam szybko krew, pot i łzy z twarzy, po czym podniosłam się niepewnie z ziemi i ruszyłam w stronę korytarza, by jak najszybciej wydostać się na zewnątrz.
Podniesienie bariery już w niczym by nam nie pomogło. Cały oddział Svartalfheim na pewno przedostał się już przez granicę zewnętrznego pierścienia.
Jeśli ktoś ma dzisiaj zginąć to niech będę to ja.
- Kea!!! – usłyszałam niespodziewanie lekko przytłumiony, ale zrozumiały wrzask, który rozbrzmiał echem po korytarzu i po Sali Obrad.
Naraz doszedł mnie głośny huk, który sprawił, że moje serce jak na znak przyspieszyło. Potem usłyszałam jak pękają mury, a przy spotkaniu z podłożem zmieniają się w stertę gruzu. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Względnie nienaruszalne, starożytne mury Asgardu walą się jak wadliwy domek z kart. Było to coś, czego nikt z nas by się nie spodziewał. To miejsce przetrwało tyle wojen, tyle tysiącleci. I co? Teraz zostanie zniszczone w ciągu jednego popołudnia?
Na szczęście Sala Obrad, w której się znajdowałam nie została jeszcze zniszczona. Doszłam do drzwi i pchnęłam je z całej siły. Ani drgnęły.
Westchnęłam szybko, przygryzłam wargę i z całej siły kopnęłam w zamek.
Drzwi ustąpiły, jednak w tym samym momencie poczułam jakby w oczy wbito mi miliony szpilek. Pył wznieciony przez walące się ściany, wypełniał korytarz przesłaniając widok gęstą mgłą. Wzrok nagle stał się najbardziej bezużytecznym ze zmysłów.
Sięgnęłam po swoją czerwoną pelerynę, by przesłonić nią twarz. Była na tyle cienka by można było w miarę wszystko zobaczyć, a na tyle gruba, że nie przedostawał się przez nią pył. Zaczerpnęłam powietrza pozbawionego pyłu i ruszyłam prosto przed siebie.
- Kea!!! – usłyszałam ponowne wołanie jednak wyraźniejsze i pochodzące już z bliższej odległości.
- Jestem… - zaczęłam, ale potknęłam się, a materiał zagłuszył mój krzyk. – Jestem cała! – spróbowałam ponownie odsłaniając na sekundę usta i ignorując ból w stopie. Momentalnie złapałam się rozpaczliwie za gardło, bo wzięłam bezmyślnie oddech. Wywołało to u mnie atak bezlitosnego kaszlu.
Po chwili ruszyłam dalej. Głowa przez cały czas niemiłosiernie pulsowała jakby odliczała nieszczęsne sekundy do destrukcji całego Asgardu.
Nagle usłyszałam głośny szybki świst, który momentalnie odebrał mi oddech. Tak szybko jak go wychwyciłam, ktoś chwycił mnie z przodu za rękę i pociągnął w dół. Kiedy poczułam szarpnięcie mimowolnie chciałam się zaprzeć, jednak przeczucie niebezpieczeństwa było silniejsze, niż moja upartość. Tupnęłam z całej swojej siły w podłoże i przerażona padłam do tyłu na ziemię, a postać, która cały czas trzymała mnie za rękę zasłoniła mnie jakby chciała ochronić mnie przed lecącym w nasza stronę pociskiem.
Usłyszałam jak kolejne mury pękają i z głośnym łomotem roztrzaskują w zetknięciu z podłożem. Kilka z głazów uderzyło w barierę i stoczyło się z niej, sprawijąc mi ból, który mógłby być porównywalny z samym przygnieceniem. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale miałam wrażenie, że ciągnie się to w nieskończoność.
Gdy względne niebezpieczeństwo minęło postać szybko odsłoniła mnie, po czym usłyszałam jej krótkie bezsilne westchnięcie.
- Kea. – usłyszałam cichy szept.
Silna, duża, naznaczona wyczuwalnymi bliznami dłoń zesunęła materiał z mojej twarzy, a potem dotknęła mojego policzka. Była tak zimna, że przeszedł mnie dreszcz.
Otworzyłam czy. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić się do światła, po czym gdy zobaczyłam przede mną Lokiego, poczułam jak kamień spada mi z serca.
Na twarzy malował mu się strach i jednocześnie ulga. Strach przed potęgą przeciwnika i ulga, że nic się nie stało. Mężczyzna kucnął obok mnie z opartym o ziemię jednym kolanem i z lewą ręką spoczywającą na drugim. Utrzymywał równowagę podpierając się swoim berłem, które dumnie dzierżył w prawej dłoni. Jego czarne jak smoła włosy prawie całe schowane były pod złotym hełmem.
Wyobrażałam sobie właśnie jak biednie muszę wyglądać w porównaniu z bogiem emanującym doskonałością i nieskazitelnością, mimo tego, że nasz wygląd zewnętrzny diametralnie się nie różnił. Oboje nosiliśmy na sobie ślady walki.
- Doskonale sobie poradziłaś. – pochwalił mnie i uśmiechnął szelmowsko.
- Nie dałam rady. – przypomniałam mu, uniosłam się na łokciach i pomasowałam dłonią swoją obolałą głowę. – Jak wygląda sytuacja na zewnątrz? – zapytałam marszcząc twarz. Starłam również szybko spływającą z nosa krew i popatrzyłam na niego niepewnie.
Nie do końca wiedziałam, czy wiedza o tym jak wygląda to całe pole bitwy dobrze mi zrobi. Mimo, ze jako Walkria doświadczyłam już wielu krwawych bitew to wiedziałam, że to, co się właśnie dzieje nią nie jest. To wojna w czystej postaci.
- Myślę, że sama powinnaś to zobaczyć. – powiedział i wstał na nogi.
Podał mi szybko rękę, którą przyjęłam, podciągnęłam się i stanęłam na nogach.
– Teraz nie pozostaje nam nic innego jak walczyć. – przyznał, wpatrując się w swoje złote berło, w którego wnętrzu spoczywała emanująca czystym błękitem kula. Loki wpatrywał się przez chwilę w jej blask. Miałam wrażenie, że nawiedzają go wątpliwości, czy moc, którą przez nie posiada jest na tyle potężna, by pokonać nacierającego przeciwnika.
- Czy możesz? – zapytałam i wskazałam dłonią na mgłę, która zewsząd nas otoczyła.
- Dla ciebie wszystko. – powiedział i jednym ruchem pozbył się problemu.
Opuściłam barierę, a potem wyciągnęłam szybko rękę przed siebie. Nie minęła sekunda, a z drugiego końca korytarza z ogromną szybkością przyleciała moja włócznia, która mimo nabrania dużej prędkości delikatnie wylądowała w mojej dłoni.
- Zróbmy to. – powiedziałam i zacisnęłam na niej palce.
Przeszliśmy szybko przez dziurę w korytarzu, wychodzącą wprost na dziedziniec, która przed sekundą powstała. Gdy stanęłam na zewnątrz rozglądnęłam się ze zgrozą.
Asgard od wieków otoczony był trzema szerokimi, złotymi pierścieniami. Jeden z nich przylegał bezpośrednio do platformy, na której stał Asgard, a reszta oddalona była o dobry kilometr. Pomiędzy pierwszym a drugim rozpościerała się przepaść, która według legendy nigdy się nie kończyła. Między kolejnymi jednak rozciągała się ogromna zielona dolina, na której dnie płynęła rzeka o złocistej widzie, która co kilka metrów spadała z klifów tworząc wiele niesamowitych wodospadów. Od głównego wejścia do Asgardu ciągnęły się trzy ścieszki. Pierwszą z nich był Bifrost, który biegł w linii prostej, przecinając wszystkie pierścienie, będąc jednocześnie jedynym punktem wychodzącym poza ostatni pierścień. Kolejne dwie rozchodziły się w prawo i w lewo i idąc pod skosem łączyły się z najdalszym pierścieniem i w tym samym miejscu pod tym samym kątem tylko w przeciwnym kierunku, wracając pod pałac. Z góry cały Asgard mógł przypominać ogromny kwiat.
Gdy zobaczyłam jak kolejne elementy krajobrazu, który tak dobrze poznałam podczas swojego pobytu, zostają zmiatane w pył, w swoim wnętrzu zaczynałam czuć czysty gniew. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę go w tak opłakanym stanie. Ścieżka po mojej prawej stronie była kompletnie zawalona. Zza drugiego pierścienia wydobywał się gęsty szaro-czarny dym, który przesłaniał cały widok, a nie świadczył o niczym innym jak o tym, że las w dolinie spowijały języki ognia. Zza ściany dymnej, co kilka sekund nadlatywały wielkie pociski mocy. Zdawało się również, że wypluwała coraz to większą ilość przepełnionych rządzą mordu krasnoludów. Powietrze śmierdziało spalenizną, swądem nie umytych i gnijących ciał. A na niebie rozciągały się promienie mocy używanych przez obie strony do walki.
Przeniosłam szybko swój wzrok, na obrońców Asgardu. Było nas niewielu. Bardzo niewielu.
Większość z bogów słysząc, że dwaj najpotężniejsi z nich mają odmienne zdania na temat rozwiązania sprawy z krasnoludami, po prostu stchórzyli. W większości miałam szacunek do wszystkich bogów, jednak w tym momencie nienawidziłam ich jak diabli, bo gdy przyszło, co do czego, to woleli uciec. Konflikt z krasnoludami udowodnił mi, że mimo, iż popierają Thora w stu procentach to i tak nie odpowiedzą się przeciw Odynowi.
Pozostali tylko ci odważni. Loki, Thor, moi bracia, kilka zbuntowanych przeciwko Odynowi Walkirii i ja.
Dziewięć osób.
Tuż przed nami walczyła jedynie Walkirię Skagull, którą atakowała cała horda uzbrojonych krasnoludów. Każda Walkiria, oprócz mnie, posiadała skrzydła, więc nie dziwiło mnie, że dziewczyna prowadzi walkę z powietrza jednak, kiedy doszło do mnie, że jej przeciwnicy również tam ją atakują oczy mi się szeroko otworzyły ze zdziwienia
- Jak to możliwe? – zapytałam zaskoczona. – Jak one…
Loki przetarł nerwowo dłonią twarz.
- Właśnie w tym problem. Nie mamy pojęcia skąd nagle u nich wszystkich ta zdolność.
Rozglądnęłam się szybko i zdałam sobie sprawę, że krasnoludy prawie dorównywali walczącej. Latanie podniosło ich szanse na zwycięstwo o wiele procent, co przyprawiało mnie o dreszcze.
Napawał mnie dumą fakt, że pomimo tego, iż dziewczyna zdawała sobie sprawę, że sama może sobie nie poradzić, to z niespodziewanym spokojem wymalowanym na twarzy parowała potężne ataki swoją włócznią. Biorąc również pod uwagę, że kiedy zorientują się, że jest sparaliżowana od pasa w dół, może się to dla niej źle skończyć. Rekompensowała jej to natomiast możliwość posiadania własnych skrzydeł i dobremu wyszkoleniu we władaniu bronią.
- Nie martw się. Pomogę Skagull na froncie. Idź do ojca. On potrzebuje w tym momencie najwięcej pomocy.
- Do dzieła. – zgodziłam.
Loki kiwnął głową i obrócił się w lewo, po czym wystrzelił w powietrze i zaczął atakować kolejne szeregi wojowników wyłaniających się z mgły, by odciąć Walkirę, od nadchodzących posiłków.
Thor powinien być w okolicach sali tronowej, czyli po drugiej stornie pałacu, więc zwróciłam się w przeciwnym kierunku, by ruszyć wzdłuż pierścienia wewnętrznego.
W takich momentach żałowałam, że jako jedyna z Walkirii nie miałam skrzydeł. Po przypomnieniu sobie tego faktu i bezsilnym westchnięciu rzuciłam się biegiem przez arkadę, która ciągnęła się, aż do zachodniej części pałacu.
W międzyczasie zaczęłam się zastanawiać, czy nie pcham się prosto w paszczę potwora. Skoro Thor, który jest ode mnie dwa razy silniejszy będzie potrzebował pomocy, to co da mu moja pomoc, skoro Odyn to najpotężniejsze ze wszystkich bóstw. Jestem przy nim jak robak. I zgniecie mnie jak robaka.
Przełknęłam głośno ślinę na tę myśl.
Miałam tylko nadzieję, że do tego czasu będę w stanie wytworzyć dość silną barierę, by w razie niepowodzenia móc nas utrzymać przy życiu.
Tak się zamyśliłam, że kiedy zza jednej z kolumn, wyskoczył barczysty, uzbrojony w topór krasnolud, krzyknęłam jak bezbronna panienka.
Mężczyzna był wyższy ode mnie o głowę, jego skóra była idealnie czarna, jakby przed chwilą wynurzył się z bani z ropą naftową. Jego długa, rozwichrzona broda zlewająca się z włosami, nosiła okruszki, po niedawnym spożyciu posiłku, a ciało było źródłem okropnego fetoru, od którego momentalnie zrobiło mi się niedobrze.
Śmierdziel zadowolony z trwogi, jaką wywołał moją impertynencką reakcję, zamachnął się dzierżonym w dłoni toporem. Zmarszczyłam nos i odruchowo zablokowałam jego atak, swoją włócznią, a potem podskoczyłam i kopnęłam go z impetem w twarz, przez co odzyskałam rezonans. Oszołomiony mężczyzna machnął bezmyślnie bronią, dzięki czemu po moim pchnięciu włócznią w bark, upuścił broń. Zaatakowałam od tyłu i przebiłam włócznią jego klatkę piersiową. Po kilku sekundach padł na ziemię martwy.
            Z trudem wyciągnęłam broń z ciała, ciągnąc ją z całej siły i odpychając zwłoki nogą. Jęknęłam głośno, po czym spojrzałam z obojętnością na ciało przez kilka oddechów, po czym pobiegłam dalej.
            Mimo, iż ten widok nie należał do najprzyjemniejszych to ze smutkiem zdałam sobie sprawę, że krasnoludy, coraz bardziej przypominają sobą te, o których są książki, które ostatnio dostałam od Thora z jego podróży do Midgardu.
            Krasnoludy wcale nie są takie niskie, jakie się wydają. Co zabawne, to błędne przekonanie wynikło chyba z faktu, iż kobiety tej rasy faktycznie są niskie, choć w istocie mało urodziwe. Mężczyźni jednak w większości są wyżsi ode mnie o głowę, choć mam 175 wzrostu. Również w żadnym stopniu nie są podobni do ludzi, gdyż ich skóra jest czarna jak węgiel.
Tak naprawdę nie są to istoty, które całymi dniami zajmują się wygobywaniem surowców z kopalń i tworzeniem z nich potężnych cudów. Wbrew pozorom jest to rasa niezwykle inteligentna i zdolna. To właśnie oni wykuli Mjöllnira, bransoletę Draupnir czy zbroję, która jest pośrednio przyczyną sporu toczonego przez bogów. Są również niezwykle dobrymi politykami, a co gorsza zapalonymi wojownikami.
            Niecałe parę kroków dalej zobaczyłam Walkirię Hildr, Walkirię Rotę oraz moich braci: Modiego i Magniego, którzy rozstawieni wzdłuż całej zachodniej granicy, skutecznie odpierali jeden szereg po drugim.
            Byłam w tym momencie wdzięczna za to, że są. Mimo tego, że nie z tego samego powodu, co wszyscy inni, ale to w tym momencie nie było ważne.
            Walkirie to kobiety, które dobrowolnie postanowiły służyć Odynowi. Ich obowiązkiem jest wiernie wypełniać wszystkie jego rozkazy, nie zważając na własne przekonania. Pełnią również jedną z najbardziej zasłużonych funkcji, którą powierzył im Odyn: przeprowadzały na drugą stronę nieszczęsne dusze zmarłych bohaterów wojennych, którzy zaszczytnie polegli na polu walki. Najpierw prowadziły ich prosto przed oblicze boga, a następnie, do Walhalii, krainy wiecznego szczęścia, gdzie bohaterowie całe dnie spędzali na walkach, a wieczory na biesiadowaniu w potężnym pałacu, którego ściany zbudowano ze złotych włóczni, a sufity ze złotych tarcz.
Może i Walkirie miały to, czego pragnie każdy: szacunek, dobrobyt, pozycję, rozgłos, jednak ponosiły koszty tych dóbr. Przede wszystkim nie mogły nigdy się z nikim związać, nie mogły założyć rodziny, narażały swoje życie, a wszystkie rozkazy Odyna wykonywały bez mrugnięcia okiem, nawet te, na które nie pozwalało im sumienie.
Hildr i Rota były Walkiriami już od wieków, a zarazem przykładami wierności, odwagi i poświęcenia dla każdej nowicjuszki. Choćby mnie. Jednak nieomylne przeznaczenie sprawiło, że się zakochały. Brzmi to pięknie i niesamowicie, jednak te historie nie mogły się skończyć szczęśliwie, bo kiedy stajesz się Walkirią, od przysięgi nie ma odwrotu.
Skoro jednak Thor postanowił się sprzeciwić Odynowi w mojej sprawie, to nie dziwi mnie, iż one również postanowiły się zbuntować. Nie mam do nich żalu, że są tutaj tylko z własnych pobudek.
Po sekundzie na dziewczyny rzuciło się więcej krasnoludów niż były w stanie odeprzeć. Zostały cofnięte, aż pod wewnętrzny pierścień i otoczone szerokim okręgiem.
Modiego i Magniego niestety tak pochłonęła walka, że nie dostrzegali, iż nagle dziewczyny zostały otoczone. Z daleka widać było, że Walkiria Hildr o bardzo długich kasztanowych włosach, już ledwo trzymała w swoich zmęczonych dłoniach włócznię, zmuszając się do odparowywania ataków.
Od razu zdałam sobie sprawę, że same nie dadzą sobie rady.
            Przeszłam pomiędzy dwoma kolumnami, wskoczyłam na kamienną ławkę, po czym wystrzeliłam żywy, biały promień mocy, który zatańczył wokół kilku z nic niepodejrzewających najeźdźców, a potem zacisnął się na nich jak wąż i zmiażdżył ciała do tego stopnia, że gęsta krew, surowe mięso i oślizgłe jelita wybuchnęły rozbryzgując się wokół. Widząc to ich towarzysze rozproszyli się przestrachem. Dziewczyny początkowo zbite z tropu odzyskały trzeźwe myślenie i zaatakowały, zabijając bez większego problemu.
            Walkirie rozejrzały się instynktownie szukając źródła pomocnego promienia. Gdy napotkały mój wzrok w przelocie kiwnęły głowami w podzięce za pomoc. Nie tracąc czasu zeskoczyłam z ławki i ruszyłam dalej w stronę zachodniego skrzydła.
Tam jedynie mogłam zobaczyć, co dzieje się w tylnej części Asgardu, ponieważ główny pałac był w kształcie rogalika skierowanego zewnętrzną częścią do północy, czyli do frontu. Po wewnętrznej stronie tuż przy wejściu do ogrodów znajdowała się sala tronowa, w której miałam nadzieję znaleźć Thora.
            Gdy w końcu zatrzymałam się przy granicy arkady ociekając potem i oddychając ciężko, zobaczyłam wielką, metalową platformę, unoszącą się dziesięć metrów nad powierzchnią ziemi, dzięki dwóm bardzo głośno pracującym turbinom. To właśnie z jej powierzchni wylatywały ogromne kule iskrzącej mocy, którymi ostrzeliwany był pałac. W tym momencie wiedziałam dwie rzeczy: musi ich być więcej, ale ukryte są za ścianą dymu, bo ataki nie nadciągały z tylko jednaj strony i że trzeba je zniszczyć.
Po chwili szybko błysk odwrócił od niej moją uwagę. Niedaleko zauważyłam unoszącego się w powietrzu dumnego i wściekłego Odyna, który wpatrywał się z założonymi rękami w wejście do Sali Tronowej. Rozsiewał wokół siebie potężną aurę chwały i doskonałości. Ciężko to wytłumaczyć, ale patrząc miałam wrażenie, że podjęliśmy się przedsięwzięcia, które z góry skazane jest na niepowodzenie.
Przełknęłam ciężko ślinę. Bóg mimo, że jedno oko miał zasłonięte przepaską to i tak zdawał się widzieć wszystko, a jego ciało poczciwego mędrca, siłę by powalić nie jedno pomniejsze bóstwo.
Usłyszałam huk i momentalnie spojrzałam w miejsce, w którym utkwiony był sokoli wzrok Odyna. Sterta gruzu i szkła posypała się jak lawina na jakiegoś człowieka. Ruszyłam szybko biegiem w jego stronę.
Jeśli ktoś ma dzisiaj zginąć to niech będę to ja, powtórzyłam sobie.
Gdy zobaczyłam Thora, próbującego wydostać się spod sterty gruzu, serce ścisnęło mi się jak gąbka. Widziałam wielki ból w jego oczach i aż czułam bijącą od niego determinację.
Walka dla satysfakcji, a walka o kogoś, kogo się kocha to dwie różne rzeczy.
Thor podniósł się, wezwał Mjöllnir i jednym szybkim ruchem rzucił go w stronę ojca. Mimo, że władzę nad jego mocą miał tylko on, to Odyn bez problemu zdołał zmienić jego kierunek.
Rozpędzony młot skierował się w moją stronę. W oka mgnieniu rzuciłam się w prawo zasłaniając swoimi rękami głowę, modląc się by nie uderzył w arkadę. Jak na złość zrobił to tylko, że trochę powyżej niej naruszając konstrukcję muru i poniższej arkady. Sufit runął jak na gwizdek i odciął mi drogę ewentualnej ucieczki.
Nic mi się nie stało, jednak leżałam przez chwilę w amoku na brzuchu próbując opanować drżenie rąk. Zacisnęłam pięści kilka razy, po czym chwyciłam brzeg kolumny i podciągnęłam całe ciało, by za nią wyjrzeć i zobaczyć, co się dzieje.
Odyn śmiał się złowrogo widząc jak jego głupi, nieposłuszny syn próbuje bezskutecznie stawić mu opór. Gdy ledwie poruszający się Thor stanął wreszcie niepewnie na nogach bóg westchnął jedynie współczująco, po czym wysłał w stronę Thora promień mocy.
Wiedziałam, że mężczyzna bez pomocy młota może nie wytrzymać tego ataku. Szybko zacisnęłam zęby, wystawiłam moją włócznię za róg i sama wysłałam wiązkę mocy, która mignęła szybko w powietrzu, a gdy zderzyła się z promieniem Odyna wybuchła rozbryzgując wokół kolorowe iskry. Zaskoczona swoją śmiałością momentalnie ukryłam się za kolumną i przywarłam do niej, przeklinając to głupie zwrócenie na siebie uwagi.
Po kilku oddechach, kiedy nic się nie stało, zdobyłam się na to by wychylić. Nagle jednak poczułam jak ktoś chwyta z boku moją włócznię, przeciąga ją pomiędzy podłogą a moją szyją, a potem staje z tyłu i zmusza mnie do podniesienia się, po czym boleśnie przyciska mnie do ściany.
Moja głowa uderzyła boleśnie o kolumnę, wprawiając mnie w takie oszołomienie, że momentalnie nie miałam pojęcia, co się dzieje. Automatycznie chwyciłam dłońmi naciskającą na moją szyję włócznię, jednak nie mogłam się skupić na tym, kto próbuje mnie udusić i przede wszystkim, dlaczego.
Po chwili jednak odzyskałam rezonans i zobaczyłam przed sobą Alvíssa, który przyglądał mi się z przylepionym uśmiechem do twarzy.
            - No wreszcie. – powiedział. – Stęskniłem się już za tobą. –  dodał, po czym widząc, że czerwienieje na twarzy z wysiłku i braku powietrza, oddalił włócznię, wyrywając mi ja z dłoni.
            Mimowolnie przykucnęłam, szorując plecami o kolumnę, chwyciłam się za szyję i zaczęłam szaleńczo kaszleć, łapiąc natarczywie powietrze.
            Nie przejęty Alvíss w tym czasie zręcznie wymachiwał włócznią, badając jej ciężar, zasięg, łatwość pokonywania oporu powietrza, długość, jakby to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
            Spojrzałam na niego z wyższością i ironicznym współczuciem. Włócznia jest czymś zupełnie innym w porównaniu z mieczami Walkirii, które w czyichkolwiek rękach by nie były stają się silną bronią porównywalną z Mjöllnirem. Ona jednakże jest niczym w obcych rękach. Dostałam ją zaraz po przybyciu do Asgardu trzy dekady temu, zaraz po tym jak ujawniła się moja moc. A z tego powodu, że ujawnia się ona tylko w postaci bariery lub wywołanym nagłym silnym uczuciem i jestem w stanie ją kontrolować, to włócznia została stworzona bym mogła używać jej do obrony. Nie posiada żadnej innej właściwości.
            - Nadaremnie się łudzisz. – powiedziałam z uśmiechem i chwytając się szczeliny w popękanej kolumnie, by podciągnąć się mimo, że czułam się jakbym zamiast nóg miała galaretę.
            Przetarłam drżącą dłonią policzki. Mimo, że w tym momencie strach ledwo pozwalał mi wziąć spokojnie oddech to miałam zamiar spokojnie rozegrać nasza krótką wymianę zdań, by nie dać się oszołomić.
            - Czyżby? – zapytał i odwrócił włócznię do góry nogami. – A co my tu mamy? – zapytał i spojrzał na jej koniec.
            Zmarszczyłam brwi. Czego on tam szuka?
            Zaciekawiona zrobiłam dwa niepewne kroki w jego stronę, by lepiej widzieć, co zrobi. On natomiast sięgnął szybko do kołczanu, wyciągnął strzałę, której ostry grot wsadził pomiędzy mało widoczne koło, które zamykało wylot steli.
            Napiął szybko mięśnie i podważył je. Wstrzymałam oddech, kiedy powoli wysunęło się na maleńkich połyskujących srebrem szynach, a razem z nim długa przeźroczysta fiolka. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy zobaczyłam, że na każdym jej milimetrze znajduje się mały, ostry, zakrzywiony ząbek.
            - Co to jest? – zapytałam i podniosłam na niego wzrok.
            Zdałam sobie momentalnie, sprawę, że stoję za blisko. Na wyciągnięcie ręki, ale czułam się jak spraliżowana. W tym momencie nie wiem jak wyglądałam, ale miałam nadzieję, że nie na tak przerażoną jak czułam się w środku.
            - To, moja kochana… - zaczął obracając w dwóch palcach brzeg koła, by przedstawić fiolkę z każdej strony. – … jest przedmiot, który kiedyś cię zgubi. – przerwał na chwilę, by ukradkiem dojrzeć moją reakcję, jednak nic nie dałam po sobie poznać. – To mały prezent od Odyna. – westchnął. – Jest to jakby gwarancja tego, że warunki naszej umowy zostaną spełnione.
            Jedyna myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie to, czy Odyn kiedykolwiek, choćby przez sekundę uznał mnie jako swojego potomka? Bo w tym momencie poczułam się jak jeden z najsłabszych i najmniej liczący się pionków na szachownicy.
            - Muszę cię zmartwić. – powiedziałam. – Nie zostaną.
            Jednym szybkim ruchem dłoni wcisnęłam koło na swoje miejsce, po czym drugą przechwyciłam włócznię. Zaskoczony Alvíss nie przewidział tego, że uderzę go promieniem mocy. Posłało go ono na stojącą dwa metry za nim ścianę, a ja zerwałam się do najszybszego biegu w mojej karierze.
            Przebiegłam pomiędzy dwoma kolumnami i ruszyłam w prawo, prosto w stronę, gdzie chwilę wcześniej widziałam walczącego Tohra. Jednak nie zrobiłam kilka kroków jak poczułam, że coś podcina mi nogi, a potem zaciska się mocno na moich kostkach. Momentalnie bezwładnie straciłam równowagę i poleciałam dłońmi do przodu, boleśnie uderzając biodrem o ziemię i zdzierając naskórek z całej długości ramienia. Tym samym włócznia wypadła mi z ręki, po czym uderzyła po podłoże kilka metrów dalej.
Zaklęłam głośno i mimo bólu dźwignęłam się, by szybko uwolnić swoje nogi. Jednak przesunięcie przeze mnie kul, które przygwoździły mnie do ziemi graniczyło z cudem. Sięgnęłam po swoją włócznię. Tylko przy jej pomocy miałam szansę na przepalenie łańcuchów spajających kule. W tym momencie jednak Alvíss chwycił włócznię w swoje ręce po czym wyciągnął fiolkę i wrzucił ją do kieszeni.
Gdzieś przebiegła mi po głowie myśl, że byłoby miło jakby wbiła mu się do tyłka.
Mężczyzna swoimi rozgrzanymi do czerwoności rękawicami przytopił strukturę włóczni i zwinął ją bez problemu w dłoniach jak sprężynę.
- Ach, przykro mi. – usłyszałam od niego kiedy rzucił w bok swoje dzieło z którego wydobywała się gęsta para.
 Otworzyłam aż usta ze zdziwienia. To nie miało tak wyglądać.
Alvíss podszedł bliżej, wziął kule w swoje dłonie, podniósł je bez wysiłku, po czym oświadczył poważnie:
- Koniec tych wygłupów.
Mężczyzna założył łańcuch na ramię i zaczął ciągnąć mnie po ziemi jak worek.
Nagle zamiast strachu pojawił się we mnie tak straszny gniew, że cała zaczęłam się w środku gotować. Nie chcę by to Odyn decydował o tym jak potoczy się moje życie. Nie ma prawa decydować.
Nie wiem, dlaczego w tamtym momencie to się stało, ale wtedy dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo żałuję, że kiedykolwiek mu zaufałam.
- Puść mnie! – krzyknęłam, a mężczyzna słysząc to zaśmiał się, nie przejmując się. - Przestań! – niecierpliwiłam się. - Przestań, bo wydrapię ci oczy! – powtórzyłam się ostro.
- Tylko spróbuj. – ostrzegł.
Warknęłam głośno.
- Masz moje słowo.
Po kilku krokach mężczyzna nagle wzniósł się w powietrze. Od razu żołądek podleciał mi do gardła, a krew zaczynała napływać mi do głowy.
Poczułam się strasznie upokorzona. Jak głupia ryba złowiona na wędkę. W mojej głowie, pojawiła się myśl, czy przyszłość, która mnie czekała miała być gorsza od upieczenia na ruszcie.
Po kilku sekundach wpadłam jednak na świetny pomysł. Podciągnęłam się szybko do nóg, po czym podpierając się o ramiona przeciwnika przegibnęłam się nad nim i ciężarem swojego ciała przewróciłam go o 360 stopni. Nie dość, że krasnolud zrobił fikołka w powietrzu, to stracił rezonans i puścił kule, które nagle szarpnęły mną z dużą siłą w dół.
            Momentalnie krzyknęłam, bo zdałam sobie sprawę, że tym pomysłem zgotowałam sobie dwie przyszłości: albo zabiję się, kiedy spotkam się z podłożem, albo będę przez wieki spadać w otchłań.
            Gdy jednak ta myśl się pojawiła poczułam szybkie szarpnięcie, które zmieniło tor mojego lotu na poziomy. Zaskoczona znów krzyknęłam. Bezlitosny pęd powietrza momentalnie wdarł się do moich uszu, uniemożliwiając mi usłyszenie czegokolwiek i obmywał mi boleśnie twarz. Straciłam totalnie orientację w terenie, a w żołądku zatańczył mój ostatni posiłek.
            Lot trwał dosłownie kilka sekund jednak, kiedy otworzyłam oczy zdałam sobie sprawę, że przez cały ten czas miałam spięte wszystkie mięśnie. Wzięłam głęboki oddech i mocnym wbiciem w niego paznokci zmusiłam osobę, która mnie trzymała, by postawiła mnie na ziemi.
            Przebiegłam wzrokiem po moim otoczeniu, ciężko dysząc, po czym nagle szarpnęły mną tak silne torsje, że padłam na kolana i zwymiotowałam w leżącą obok donicę z kwiatami, która jakimś cudem jeszcze stała.
            Poczułam po kilku długich sekundach czyjąś ciężką dłoń na swoim ramieniu. Gdy skończyłam chwyciłam się za twarz, odsuwając od siebie wszystkie dźwięki, obrazy i uczucia. Chciałam by ten koszmar w końcu się skończył. By wszystko wróciło do normy.
            Kiedy ktoś chwycił mnie za ręce i mocno szarpnął na nogi, miałam opory by się ruszać. Po głowie nie chodziły mi żadne myśli oprócz jednej: nikt z nas nie musiałby teraz walczyć, gdybym po prostu się poddała.
            - Kea! Kea idziemy! – krzyknął na mnie Thor, który patrzył na mnie zbolałym wzrokiem przez cały czas.
            Ojciec puścił moją rękę, po czym położył ją na plecach w ponaglającym geście. Przetarłam dłonią krew spod nosa i zaczęłam biec w stronę portalu na końcu Bifrostu. Thor w tym czasie wzniósł się w powietrze i dzierżąc w dłoni Mjöllnir oczyszczał drogę przed nami.
            Więc, po co walczę, pytałam się, po co biegnę?
            Z daleka już widziałam jak Hemidal teleportuje moich braci i Walkirie, które już ledwo utrzymywały się na nogach.
            Nie mogłam w to uwierzyć. Wszyscy się poddają.
            Ze wstydem zdałam sobie sprawę, że w tym momencie chcemy zrobić dokładnie to samo.
            Kiedy dobiegłam do końca Bifrostu zobaczyłam Lokiego, który pochylał się nad jakimś ciałem, których dziesiątki walały się wokół. Podenerwowana podeszłam do niego bliżej, by stanął na nogi i byśmy w końcu się stamtąd zabrali.
            Można się poddać, powiedziałam do siebie, ale nie musimy od razu dawać Odynowi tego czego chce.
Kiedy stanęłam u jego boku zobaczyłam, że nie pochyla nad byle jakim ciałem, tylko nad samą Sif. Przyłożyłam automatycznie dłonie do ust, kiedy zobaczyłam jej bladą skórę i pusty, wbity w przestrzeń wzrok.
Nie dość, że znów miałam ochotę zwymiotować, to równocześnie chciałam krzyczeć, płakać, uderzyć w coś. Zapanował mną gniew i jednocześnie tak wielka bezsilność, że nie wiedziałam, co ma ze sobą zrobić.
Nie rozumiałam, kto by był na tyle nieodpowiedzialny i bezduszny, że pozwolił jej zostać na polu bitwy. Sif może i jest jedną z najdzielniejszych kobiet jakie znam, jednak w jej stanie nie pozwoliłabym jej nawet zobaczyć, kto stoi po jakiej stronie, a co dopiero wziąć w dłonie miecz i walczyć.
Loki w tym czasie ściskał w dłoni sztylet i zastanawiał się czy zrobić to czy nie.
Nagle usłyszałam potężny huk. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam nieprzytomnego Thora, który leżał przy ścianie zasypany do połowy gruzem.
- No dobra. Koniec tej dziecinady! – usłyszałam wrzask, który zmroził mi krew w żyłach.
Na ten dźwięk Loki rzucił sztylet na ziemię i  podniósł się z ziemi, a ja przerażona zrobiłam kilka kroków w tył, pozwalając by mężczyzna wyszedł ojcu naprzeciw. Bóg dzierżąc w dłoni swoją złotą włócznię podążał żywym krokiem w naszym kierunku.
- Mam już serdecznie dość tego nieposłuszeństwa! – powiedział w stronę Thora, po czym rozglądnął się wokół.
Kiedy jego wzrok spoczął na mnie przeszedł mnie dreszcz.
- Kea!!! Bądź mądra, nie wygracie tego! – krzyknął w gniewie, a za nim widziałam już podążającego wściekłego Alvíssa.
Loki spojrzał przelotem na mnie zza ramienia. Nie wiedziałam, co ten wzrok miał mi dać do zrozumienia, ale zebrałam w sobie tyle mocy ile tylko dałam i stworzyłam między nami a mężczyznami barierę.
Nie widziałam jak bardzo jest wytrzymała i ile czasu nam da, ale miałam nadzieję, że wystarczająco.
Loki zatrzymał się w momencie, gdy zobaczył, jak Odyn wpada na barierę i wściekły uderza w nią pięściami.
- Kea! – wrzasnął bóg bogów.
Wiedziałam, że dla niego najważniejsze w tym momencie było zdobycie obiecanej mu przez krasnoludy potężnej zbroi, ale moja ręka nie była jej warta. Prędzej wolałabym sobie ją sama odciąć i rzucić ją Alvíssowi pod nogi, niż skazać się na życie w ciemności w kopalniach krasnoludzkich.
Wuj spojrzał na mnie niepewnie, ale kiedy dałam mu znak, że sobie poradzę, spojrzał wściekłym wzrokiem na ojca, po czym podbiegł do Thora. Swoją mocą wydostał brata spod sterty gruzu, w memencie, gdy Odyn i Alvíss zrozumieli, że może nam się udać i rzucili się na tarczę, by możliwie jak najszybciej pokonać jej opór i w końcu nas dopaść.
W tym momencie spojrzałam na Sif i zdałam sobie sprawę, że Loki podjął jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu i poddał się… dla nas.
Wszyscy się poddajemy.
W głowie pojawiła mi się myśl: czy warto zaryzykować?
Nie umiem wytłumaczyć, jak ale w dłoniach już czułam, że długo nie wytrzymam.
Widziałam jak Loki resztkami sił wciągał Thora na platformę teleportacyjną i zmęczonym wzrokiem spogląda na mnie, nie rozumiejąc czemu jeszcze mnie przy nich nie ma.
I wtedy podjęłam decyzję.
- Hemidalu przenieś ich!
Mężczyzna spojrzał na mnie jakbym straciła resztki rozumu, jednak zrozumiał od razu co chcę zrobić, więc wykonał moje polecenie szybciej niż Loki, który rzucił szybko Thora na ziemię zdołał go powstrzymać.
- Co?! Nie!!!
Loki już miał wykonać krok w moją stronę, jednak Hemidal szybko zeskoczył z platformy i uderzył swoim mieczem o podłoże.
- Ke… -jego wściekły krzyk momentalnie się urwał.
Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę martwej Sif. Chwyciłam szybko w dłoń mokry od krwi sztylet, który cisnął na ziemię Loki.
Kontem oka zobaczyłam, że Hemidal bez zastanowienia ruszył za mną, atakując wszystko i wszystkich, którzy chcieli mu przestąpić drogę, osłaniając mnie.
Nigdy w życiu nie sądziłam, że zrobię coś tak szalonego. Tupnęłam mocno nogą tworząc nade mną i martwym ciałem małą tarczę, ale wystarczająco dużą by móc działać.
Odpiełam szybko pasy podtrzymujące jej napierśnik, po czym przecięłam nożem jej szatę wzdłuż brzucha.
 Tylko się nie zawahać. – powiedziałam do siebie.
Jednym powolnym, ale precyzyjnym i pewnym ruchem przecięłam jej podbrzusze. Momentalnie ze środka wypłynął wodospad krwi oraz wód płodowych, które zalały moje spodnie.
Zwymiotowałam szybko z prawej strony, po czym przetarłam dłonią usta i ledwo mogąc się skupić na tym, co robie, wsadziłam  drżące dłonie do wnętrza ciała Sif i zaczęłam szukać kończyn oraz ciała dziecka.
Mimo, że miałam ochotę płakać to cały czas przygryzałam wargę, by tylko nie dać za wygraną. Gdy zobaczyłam główkę dziecka, zrozumiałam, że może nie wrócimy stąd w takim samym składzie, ale przynajmniej będzie nas tylu ilu zdecydowało się walczyć za Asgard.
Sięgnęłam głębiej w macicę, kiedy zdałam sobie sprawę, że mogę uszkodzić niechcąco rączki dziecka. Chciałam zrobić to szybko, ale było to nie możliwe. Gdy znalazłam delikatnie przywarłam je do ciała, a potem wzięłam głęboki oddech i zaczęłam wyciągać.
Dziecko nie było większe niż dwie moje rozwarte dłonie. Było czerwone jak krwiste mięso, jednak na tyle śliskie, że nie miałam problemu. Kiedy w końcu dziecko znalazło się w moich drżących dłoniach, nie wiedziałam co do końca mam robić. Nikt nigdy nie nauczył mnie przeprowadzać cesarskiego cięcia!
Przez chwilę miałam wrażenie, że trzymam w dłoniach małego trupa, bo dziecko w ogóle się nie poruszało. Zdenerwowana szybko położyłam go na swoim przedramieniu, po czym drugą ręką szybko uderzyłam delikatnie w jego plecki. Kiedy usłyszałam jego płacz, momentalnie odetchnęłam z ulgą i rozpłakałam się jak do taktu razem z nim. Przeczesałam wzrokiem szybko ciało dziecka i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że muszę jeszcze odciąć wystającą pępowinę.
Naszła mnie myśl, że zrobiłam tym samym to, co czasami sama zarzucałam ludziom, kiedy byłam z moją mamą. Już na zawsze rozłączyłam ostatnią więź, jaka do tej chwili łączyła je z matką. Teraz będzie musiało poradzić sobie bez niej.
- Ja z nim będę. – powiedziałam do siebie, po czym okryłam dziecko swoją styraną peleryną.
Cała zdekoncentrowana i pokryta do połowy krwią, odwróciłam się szybko i spostrzegłam, że Hemidal nie może sobie poradzić z napastnikami.
Wzięłam głęboki oddech i wykrzesałam z siebie ostatnie tchnienie mocy, które sprawiło, że bariera rozrosła się w mgnieniu oka i wyrzuciła wszystkich nieprzyjaciół kilka metrów dalej.
- Zabierajmy się stąd! – krzyknęłam, kiedy bóg spojrzał na mnie zaskoczony.
Dźwignęłam się z trudem na nogi i rzuciłam się w stronę platformy, mocno ściskając zawiniątko w dłoniach.
Gdy dotarłam do niej, nogi ugięły się pode mną przez co uderzyłam tyłkiem o ziemię nie mogąc już wykrzesać z siebie więcej, niż tylko wdech i wydech. Kiedy Hemidal dotarł do nas, zobaczyłam, że krwawi z lewego boku.
- Przepraszam. – moje wargi ułożyły się w to słowo, ale nie byłam pewna czy je wypowiedziałam, a on byłby w stanie wyłapać je pośród tego bitewnego zgiełku.
Hemidal uniósł swój miecz.
W następnej sekundzie poczułam tylko silny podmuch wiatru, przez który przylgnęłam mocniej do zawiniątka, czując strach na całej powierzchni swojego ciała.
Kiedy usłyszałam pisk opon i trąbienie samochodu w przypływie paniki chciałam stworzyć szybko barierę, jednak byłam tak słaba, że w momencie, gdy wjechał w nią konwój aut, które zboczyły z drogi, poczułam tylko jak upadam na ziemię, a potem coś zimnego roztapia się na mojej rozgrzanej do czerwoności twarzy.
Potem była ciemność.