SZPITAL POTĘPIONYCH DUSZ

 (Artystyczne wyrażenie spontanicznego pomysłu, 

kontynuacja się nie pojawi)



            Tik–tak, tik-tak, tik-tak.
            Kap, kap, kap.
            Słysząc te znajome dźwięki Genevieve westchnęła i spojrzała na zegar, który wisiał na ścianie tuż przed nią. Dochodziła osiemnasta. Za dwadzieścia minut miała się pojawić na kolacji, jednak obecnie tkwiła w łazience, siedząc w wannie do połowy wypełnionej jej własną krwią. Dziewczyna spojrzała na swoją ranę na lewej ręce i sięgnęła po igłę z nicią, która leżała na stołku w zasięgu jej ręki. Nawlekła nić na igłę i wbiła ją sobie do ramienia, starając się porządnie zaszyć pęknięcie na skórze. Gdy skończyła spojrzała na swoje dzieło, a potem uśmiechnęła się zadowolona ze swojej pracy. Następnie wyszła z wanny, przeszła przez pomieszczenie i wzięła prysznic w lodowatej wodzie, by spłukać z siebie całą krew.
            Niepokojąca była już trzecia rana w tym tygodniu, a był dopiero wtorek. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się mieć ich więcej niż pięć w tygodniu. Jednak dziewczyna nie przejmowała się tym, co się z nią dzieje. Nikt się nie przejmował.
            Genevieve jest córką burmistrza miasta Pana Richarda Robertsa oraz zmarłej na białaczkę Pani Amandy Roberts. Dziewczyna od urodzenia miał duże problemy ze skórą, która kilka razy w tygodniu pękała i powodowała trudne do zatamowania krwotoki. Pod opieką pielęgniarki zamieszkałej w willi Robertów, Genevieve dorastała i rozwijała się. Niestety nigdy nie zaprzyjaźniła się ona z żadnym dzieckiem w jej wieku, bo jej wychodzenie z domu było ograniczone jedynie do krótkich spacerów po parku. Rodzice również uważali, że choroba córki popsuje im reputacje, dlatego nigdy się nie przyznawali do dziewczynki. Cała sytuacja pogorszyła się, gdy wyszła na jaw choroba Amandy, która zmarła kilka miesięcy po jej wykryciu. Wtedy również stan Genevieve się pogorszył. Mała zaczęła rysować przerażające czarne obrazki, które niepokoiły jej ojca. Czasami też pojawiały się u niej częste nocne drgawki i nagłe gorączki. Z wesołej małolaty, stała się cichą, smutną, chudą panienką. Dodając, że ojciec nigdy jej nie zaniedbywał. Po kilku dniach od pojawienia się niechcianych kolejnych dziwnych zachowaniach córki burmistrz zaprosił do swojego domu psychiatrę, który stwierdził, że ten przypadek jest dość ciężki i będzie jej potrzebna kilkuletnia terapia. Tak właśnie Genevieve trafiła do Ośrodka Pomocy Potępionym.
            Dziewczyna owinęła się ręcznikiem i wyszła spod prysznica. Ociekająca wodą i trzęsąca się podeszła do wanny i wyciągnęła z niej korek. Chwilę przyglądała się spływającej cieczy, zastanawiając się, czy kiedyś nadejdzie taki dzień, że wykrwawi się na śmierć, ale szybko odepchnęła tę myśl. Przecież nie mogła zostawić Suzanne samej w tak okropnym miejscu.
            Suzanne jest siedmiolatką, która trafiła do tego szpitala dwa lata temu. Według panujących tu zasad, każdy w miarę poczytalny pacjent bierze pod opiekę młodszego, któremu potrzebna jest całodniowa pomoc. Tak właśnie Genevieve wybrała Suzanne, niepamiętającą nawet swojego nazwiska ani rodziny. Na razie ma tylko swoją opiekunkę i nikogo więcej. Panienka trafiła tutaj, bo podobno widzi duchy. Nastolatka w to wieży, bo do tego miejsca nie trafiają ludzie, których problemy to tylko wymysły. Takie rzeczy od razu widać. Mała często z nimi rozmawia, a ma, z kim, bo tutaj roi się od duchów zmarłych dzieci.
            Opłukawszy wannę czystą wodą Genevieve, podeszła do umywalki i popatrzyła na swoją twarz w rozbitym na pół lusterku. Była taka jak zawsze blada z kilkoma czerwonymi ranami, podkrążonymi oczami i obojętnym wyrazem twarzy. Patrząc w swoje niebieskie oczy dziewczyna widziała zawsze swoją mamę. I wtedy nachodziły ją pytania, co teraz dzieje się w domu? Chciałaby to wiedzieć, ale nigdy się nie dowie. Zebrała swoje włosy i przejechała rękami tak by cała woda z nich spłynęła prosto do umywalki. A potem zostawiła je z powrotem rozpuszczone, by reszta wody mogła swobodnie ściec z pasm. Wiedziała, że za jakiś czas wyschną i jej głowa znów pokryje się burzą naturalnych czarnych loków.
            Zgasiła świeczkę na brzegu umywalki i przeszła do swojej sypialni. Nie była ładniejsza od łazienki. Wszędzie podłoga skrzypiała, ze ścian sypał się tynk, a czasami w czasie potężnych ulew kapała woda, ale dzisiaj się na nią nie zapowiadało. Jej pokój był wyposażony w łóżko stojące na środku pomieszczenia, szpitalne łóżko na kółkach, które dodatkowo stało przy ścianie. Na nim właśnie czasami spała Suzanne, gdy nie mogła zasnąć. W pokoju było tylko jedno okno zasłonięte srebrnymi żaluzjami, które pozwalały tylko niektórym promieniom słońca przedrzeć się do środka. Dodatkowo stały tam jeszcze dwa małe stoliki i trzy krzesła przeniesione z innych niezamieszkałych pokoi. Jeden stał obok drzwi do łazienki, a drugi obok drzwi na korytarz. A na obu stały świeczki z rzekami wosku wokół nich.
            W szpitalu nigdy nie było ciepło, dlatego wszyscy chodzili bardzo ciepło ubrani. Jedynie w lecie pozwalali sobie na krótkie szorty i podkoszulki. Teraz panowała długa wiosna, która wyglądała inaczej niż wszyscy sobie ją wyobrażamy. Tutaj nigdy nikt nie palił w kominku, stał on jedynie, jako ozdoba. Dzieci nie mają tutaj drewna na opał i nawet nie miałyby go, czym rozpalić. Przed zimnem chronią ich jedynie nieliczne koce. Ludzka podłość nie zna granic,  im dostęp do prądu. Działają tylko urządzenia w kuchni.
            Dziewczyna wyciągła ze swojej walizki czyste ubrania, które jej pozostały, a resztę schowała do pokrytej na zewnątrz kurzem komody. Ubrała się w białą koszulę z długim rękawem idealnie wyprasowaną przez jej dawną nianię, bordowe, długie spodnie oraz swoje wysokie, wiązane, czarne buty.
            Gdy skończyła się przebierać, wrzuciła swoje brudne ubrania do koszyka, który stał przed drzwiami, podniosła go i ruszyła w stronę pokoju Suzanne.
            Ośrodek jest najgorszym miejscem na świecie, do którego mogła trafić. Zbudowano go na dawnym szpitalu dziecięcym, który został w 1977 roku opuszczony. Cały personel się wyniósł, pozostawiając je same. Przez kilka pierwszych tygodni dzieci, które były bardzo chore poumierały, a inne zmarły z głodu. Dopiero po roku do szpitala przyjechał lekarz, który widząc całą dramaturgię tych dzieci, w ogóle nie przejął się ich losem, tylko zastanawiał się jak na nich zarobić. Przyjął tytuł lekarza psychiatry i jeździł po całym kraju w poszukiwaniu dzieci z problemami zdrowotnymi i psychicznymi z bogatych rodzin. Oczywiście dorośli milionerzy przystawali na pomoc mężczyzny umieszczając swoje pociechy w ośrodku. Jednak musiał on jakoś utrzymywać te smarki, dlatego rodzice wpłacali makabryczne sumy pieniędzy na konto lekarza. System poległ na tym, że kilka wynajętych pielęgniarek zamykało dzieci w tym ośrodku razem ich rzeczami. Dosłownie zamykało, bo drzwi wejściowe nigdy nie otworzyły się szerzej niż metr. Tak właśnie zdane na siebie żyją już od kilku lat. Pielęgniarki przywożą każdego ranka lekarstwa, które wrzucają przez otwór w drzwiach otwierany od zewnątrz. Młodzież musi sama sobie porozdzielać leki. Jedyne, co im w tym pomaga to książki z biblioteki, oraz dawno pozostawione dokumenty archiwalne. Oprócz tego dostają jedzenie, które magazynują w spiżarni oraz lodówce. Posiłki gotuje grupa zdeklarowanych osób, które robią to z przyjemnością. Również czasami zdarza się, że dostana jakieś rzeczy na przykład ubrania, koce, świeczki, ale to jest już rzadkość. Dzieci mogą dodatkowo używać pralni, która jest połączona z kuchnią, gdzie bez przerwy pracują pralki. 

 Obecnie w ośrodku znajduje się dwadzieścia osób. Głównym dowodzącym porządkiem w tym ośrodku był Steven, chłopak Genevieve, który zmarł dwa dni temu z powodu nie leczenia jego raka płuc, który zniszczył go od środka. Był jedną z siedmiu osób, które tu są leczone z chorób fizycznych. Jego następcą została Genevieve, która stara się wszystkim pomagać jak tylko choroba jej na to pozwala.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz