NA KOŃCU ŻYCIA


(Sentymentalne opowiadanko z gimnazjum, 

kontynuacja się nie pojawi)


            Dochodziła godzina piętnasta. Siedziałam spokojnie w sali wykładowej, słuchając referatów studentów. Moje notatki były dość obszerne, gdyż tematy prac miały być szeroko rozwinięte.
            Moja przyjaciółka Rozalie ze swoim partnerem Frankiem przygotowała prezentację multimedialną dotyczącą opery. Pokazali nam elementy garderoby mężczyzn i kobiet, którzy przychodzili oglądać spektakle. Przedstawili, z czego się składa opera, jakie są jej rodzaje i oczywiście wytłumaczyli, czemu jest formą teatralną. Moim zdaniem to jest dosyć oczywiste, bo przecież profesor Collins nie podałby takiego zagadnienia, które nie miałoby nic wspólnego z tematem.
            Następni byli Anastazja i Gerard – bliźniacy, którzy nie są dostatecznie mili, by się z nimi zaprzyjaźnić. Przynieśli na zajęcia kilka starych marionetek z pobliskiego teatru, by pokazać nam inny rodzaj przedstawień teatralnych. Zaprezentowali, w jaki sposób się poruszają, gdzie można obejrzeć je w akcji itd.
            W pewnym momencie, gdy ich słowa zaczęły mnie nużyć, przestałam robić notatki. Moja uwagę przyciągnęła pogoda za oknem. Słoneczny, piękny dzień, którego nie warto zmarnować. Chmury układały się w niesamowite kształty. Od razu pomyślałam o tym, że mogłabym zaprosić Mateusza   na piknik.
            Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. Pięć połączeń nieodebranych i dwa SMS – y. Na dodatek wszystkie od niego. Uśmiechnęłam się pod nosem, zerknęłam na moje otoczenie. Jedynie Rozalie zauważyła ten wybuch niespodziewanej euforii w samym środku wykładu.
            Dość nieoczekiwanie zegar na uniwersyteckim dziedzińcu dał o sobie znać, informując, że minęła już trzecia po południu. Wszyscy studenci zaczęli się pakować i wychodzić z sali. Tak się zapatrzyłam w telefon, że po kilku sekundach zostałam w środku tylko ja, Rozalie i profesor Collins. Gdy wróciłam do rzeczywistości i komórka wróciła na miejsce, moja przyjaciółka nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
            - Potrafisz się nieźle ‘’zawiesić’’. – stwierdziła.
            - Super, znowu odpłynęłam. Wyjdźmy stąd, bo zaczną ludzie gadać. – wzięłam swoją torbę i ruszyłyśmy w stronę drzwi.
            - Idziesz do domu? – zapytała mnie.
            - Nie wiem, sądząc po tych połączeniach chyba muszę zadzwonić do Mateusza. Na pewno coś wymyślił.
            - Dobra, to do jutra. Aha, nie zapomnij, że  masz jutro wygłosić swój referat. – przypomniała i wsiadła do auta kierowanego przez jej ojca.
            - Dzięki, może nie zapomnę. – stwierdziłam i ruszyłam w  kierunku  domu mojego chłopaka.
            Ponownie wzięłam komórkę do reki i wykręciłam numer Mateusza. Nie musiałam długo czekać, gdyż błyskawicznie usłyszałam jego głos:
            - No nareszcie cię słyszę. Myślałem, że Ziemia cię pochłonęła. Gdzie jesteś?
            - Byłam na wykładzie ze sztuk teatralnych, przecież ci o nich mówiłam. Wracam teraz do domu. Czemu dzwoniłeś tyle razy?
            - Stęskniłem się za tobą.
            Nastąpiła chwila ciszy, bo nie wiedziałam jak zareagować. Momentalnie się opanowałam i spytałam:
            - Wiesz, że na jutro mamy referat, a ciebie nawet nie ma na wykładach.
            - Studia nie są dla mnie takie ważne.
            -To skąd będziesz wiedzieć, co było? Jak ty sobie przyszłość wyobrażasz? –zapytałam.
            - Od ciebie. A co do nauki to mam jej dość.
            - Jasne. – odpowiedziałam z pogardą. – Gdzie jesteś? Mam ochotę z tobą porozmawiać w cztery oczy.
            - Ja właśnie jadę ulicą Sierpową, a ty na jakiej jesteś?
            - Miodowej. – odpowiedziałam.
            - Nawet niedaleko. Poczekaj zaraz po ciebie podjadę. Spotkajmy się na placu, który tam jest. Do zobaczenia.
            Wyłączył się. Miło mi się zrobiło, jak powiedział, że zaraz tam będzie, ale martwiło mnie, że nie chce studiować. Nawet ze mną. Musiałam  mu to wytłumaczyć.
            Zrobiłam tak jak kazał. Gdy szłam koło placu, postanowiłam na niego zaczekać. Było to świetne miejsce na odpoczynek. Może właśnie dlatego tak dużo osób tam spędza czas. Zauważyłam kilku studentów, wielu dorosłych z dziećmi i pomarszczonych staruszków. Młodzież bawiła się ze sobą na trawie, na niewielkim placu zabaw. Zobaczyłam, że nie ma wolnej ławki, więc zajęłam miejsce na wolnej huśtawce. Nikt specjalnie nie zwrócił na mnie uwagi. Byłam z tego niezmiernie zadowolona.
            Czas mijał. Minuta, trzy, pięć, siedem, dziesięć… Coś było nie tak. Przecież z Sierpowej na Miodową nie ma nawet kilometra. Nie możliwe było, by tyle czasu zajęło mu dotarcie tutaj. Postanowiłam zadzwonić do niego jeszcze raz. Cisza.
            Wyłączyłam się i spróbowałam ponownie. Znowu nic.
            - Co się stało? - zapytałam siebie.
            Kiedy spostrzegłam karetkę przejeżdżającą ulicą Miodową, moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Zaczęłam sobie w mawiać, że to niemożliwe, ale uczucia zagłuszały podświadomość.
            Momentalnie zerwałam się do biegu, nie zapominając o torbie, którą zawiesiłam sobie przez ramię, by jej nie zgubić. Pędziłam szybciej niż na zawodach w podstawówce. Dotarłam po chwili na ulicę Poranną, która łączyła się z Sierpową. To co ujrzałam było potworne. Czarna skoda leżała na dachu, była cała poobijana i zniszczona, a obok czerwony renault w równie złym stanie. Zauważyłam kobietę z pudlem, która wyjaśniała zajście policjantowi zapisującemu wszystko ołówkiem w notesie. Podbiegłam do miejsca zdarzenia, właśnie z pojazdów wyciągnięto dwóch mężczyzn w okropnym stanie. Na czerwonych noszach leżał całkowicie pijany mężczyzna, którego śmierć już zabrała, a na żółtych mój chłopak bo to właśnie do niego należała czarna skoda. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zaczęłam głośno płakać i krzyczeć, gdy ratownicy nie chcieli mnie przepuścić do niego. Czułam niesamowity ból, chociaż to on leżał na noszach po wypadku. Jego skóra była cała w ranach i krwi. Jego oczy się nie otwierały a usta nie poruszały, jednak ciągle miałam nadzieję, że żyje. Po chwili znalazł się w karetce, która miała go wziąć do szpitala. Przez łzy poprosiłam ratownika bym mogła jechać z nimi. Zgodził się.
            Usiadłam, ciągle mając mieszane uczucia. Najgorsze było poczucie straty. Jednak moim zdaniem wiara czyni cuda, więc i jej nie mogło mi zabraknąć.
            Będąc w szpitalu, ratownicy na specjalnej sali próbowali go uratować. Trwało do dosyć długo. Czekałam cała zdenerwowana na dobrą wiadomość, chodząc w kółko po korytarzu. I w końcu się doczekałam. Lekarz oznajmił, że będzie żył,  ale nieprzytomny będzie przez dwa dni. Gdy to usłyszałam zaczęłam płakać ze szczęścia. Byłam tak szczęśliwa, że mogłabym go uścisnąć, ale powiedziałam lekarzowi tylko:
            - Dziękuję.
            Mateusz został przeniesiony do specjalnego pokoju, gdzie podłączyli go do maszyny, która kontrolowała jego bicie serca. Ku mojemu zaskoczeniu nikt nie miał nic przeciwko temu, bym przy nim była. Radość moja nie mała końca.
            Postanowiłam pozostać z nim, aż się obudzi. W końcu zdecydowałam się zadzwonić do rodziców i powiadomić ich o całym zajściu, gdyż powinnam wrócić do domu już kilka godzin temu. Dość dobrze zrozumieli całą sytuacje jednak w głosie mamy słuchać było przerażenie i zdziwienie. Potem o wszystkim dowiedziała się Rozalie i niesamowicie szybko zjawiła się w szpitalu, by mnie pocieszyć. To była prawdziwa przyjaciółka.
            Siedziałyśmy na sali Mateusza rozmawiając o wypadku nie zapominając o jego obecności. Gdy rozmowa się zakończyła, podkuliłam nogi do twarzy i zasnęłam.
            Moje oczy otworzyły się w środku nocy. Wokół panowała ciemność, jednak to nie było całą prawdą. Nad łóżkiem chłopaka świeciła się mała lampka, dająca niewielki efekt.  Przetarłszy sobie oczy, w świetle zauważyłam zarys dwóch postaci w kapturach. Zerknęłam na Rozalie, która smacznie spała na krześle. Postanowiłam jej nie budzić.
            Podeszłam do postaci i powiedziałam:
            - Przepraszam, ale tu nie wolno wchodzić. – obróciły głowy w moją stronę i dopiero wtedy spostrzegłam, że pierwsza ma czarny, a druga biały płaszcz. Jednak ich twarze nadal były dla mnie tajemnicą.
            - Jak on się nazywa? – spytała postać w bieli miłym tonem.
            - Mateusz Syroniewicz. – odpowiedziałam - Kim jesteście? – dodałam po chwili.
            - Powiemy ci, że od nas zależy, czy umrze, czy zostanie. – poinformowała mnie osoba w czerni.
            - Co? Chcecie go zabić?! Nie możecie mu tego zrobić. Nie pozwolę na to.
            - Ależ możemy. Jeśli uważasz, że powinien dalej zostać na Ziemi, to powiedz dlaczego? – dodała.
            - Jak to. Ma przed sobą jeszcze tyle rzeczy, naukę, przyjaciół, którym serce by pękło z rozpaczy, kochającą rodzinę i oczywiście mnie. – powiedziałam nie zastanawiając się nad ani jednym słowem. – Skrzywdzilibyście nie jedną osobę, a wiele ludzi. – dodałam.
            - Co o tym myślisz? – spytała postać w bieli swoją towarzyszkę. – Ja jestem za.
            - A ja przeciwnie. On nie zasługuje, by mieć kogokolwiek.
            - Jak możesz tak mówić! – wybuchłam. - Nie znam bardziej uczciwego i dobrego chłopaka. – stwierdziłam.
            - Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. – powiedziała czarna postać.
            - Może było kilka złych chwil i błędów, ale z wszystkich jakoś wybrnął. – dodałam po chwili zastanowienia.
            - No to mamy problem. – powiedziała nieznajoma w bieli.
            - Tak. – potwierdziła jej kompanka. – To musimy rozstrzygnąć, a właściwie niech dziewczyna wybiera. – spojrzały na mnie.
            - Oczywiście, że zostaje. Jak mogłoby być inaczej. – oznajmiłam z wielkim uśmiechem.
            To co się stało później, napełniło mnie uczuciem, którego nie zapomnę do końca życia. Dwie postacie rozpłynęły się w powietrzu, zostawiając z bliskimi. Mateusz obudził się i na mój widok na jego twarzy pojawił się największy uśmiech, jakiego nie widziałam do tej pory. Uklękłam na podłodze i przytuliłam się do niego, a potem pocałowałam w policzek. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
            - Ale mnie wystraszyłeś. Co ty sobie wyobrażasz?! –  krzyknęłam – Kocham cię. – dodałam.
            Następnie Rozalie również się obudziła i przytuliła chłopaka. Nasza radość była tak duża, że roznieślibyśmy cały szpital. Zauważyłam, że nasi rodzice przywieźli nam ubrania, więc mogłyśmy zostać tam tak długo, aż  Mateusz  poczuje się lepiej.
            O całym zajściu myślałam całą resztę nocy bo nie do końca uwierzyłam  w to zajście. Byłam przekonana, że owe postacie to była kostucha i anioł, które kłócili się o duszę chłopaka. Ostatecznie nikt jej nie dostał. No może nie do końca, bo ja go zatrzymałam przy sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz