Minęły
cztery dni, które zleciały niemiłosiernie szybko. Wszystko, dlatego że podczas
nich nie byłam w stanie skupić się na niczym innym, jak na myśleniu o
przeszłości oraz na intensywnej pracy. Według Steven’a i Shelly z dnia na dzień
zaczynałam wyglądać coraz mizerniej. Miałam widoczne problemy z jedzeniem i
nawiązywaniem kontaktów z innymi. Podczas rozmów często powracałam myślami do
przeszłości, rzadko się odzywałam, a jeśli już to robiłam to gadałam bez ładu i
składu lub, co gorsza, zarażałam wszystkich posępnym nastrojem. Jak to trafnie
ujęła Shelly: przestałam funkcjonować dla siebie.
Czy jednak
moje zachowanie nie było uzasanione? Ciężko jest powrócić do dawnego trybu
życia, ze świadomością, że wydarzyło się coś tak makabrycznego. Nie trudno było
zgadnąć, że wiele rzeczy nagle po prostu straciło dla mnie sens. Nie umiałam
spojrzeć na swoją sytuację z innej strony. Widziałam przed oczami całe to zło,
wszystkie wylane łzy, przelaną krew i straconych ludzi.
W głębi serca
po prostu trzymałam się gorączkowo myśli, że jeszcze nie wszystko stracone.
Dlatego nie umiałam zachowywać się, jakby wszystko było w porządku i to, co się
zdarzyło nic nie znaczyło. Moje życie zaczynało polegać na nadziei, bo nad
żadnym tematem nie zapadała klamka i przypominałam sobie o tym każdego dnia.
Sytuacja
jednak przedstawiała się bardziej mizernie niż sądziłam. Drzwi do Asgardu i tym
samym do przeszłości były zamknięte na klucz, który został zniszczony. I to
właśnie stanowiło największy problem. Bezsilność była uczuciem, którego
nienawidziłam z całego serca. Świadomość, że nie mogłam kompletnie nic zrobić,
codziennie kłuła mnie niemiłosiernie. Jedyną
możliwą do odzyskania rzeczą byli Thor i Loki, którzy wyrwali się z toru mocy Bifrostu.
Nie wiedziałam, co się stało w trakcie ich podróży jednak miałam szczerą
nadzieję, że nie wrócili do Asgardu. Gdyby wpadli prosto w ręce Alvíssa i Odyna na pewno ich los nie
malowałby się w jasnych kolorach. Ta opcja pozostawała jednak poza sferą moich
rozmyślań. Nie dopuszczałam do siebie żadnych złych możliwości, choć w mojej
głowie zalęgła ich się masa. Jak mówiła lekarka, nie powinnam dodawać sobie
cierpienia, bo to nie ma sensu. Wzięłam sobie tą radę do serca, choć nie
śpieszyłam się, czyniąc małe kroki do przodu.
Mimo, że
kurczowo trzymałam się stwierdzenia, że wszystko jest ze mną w porządku, to wizyta u
psychologa okazała się być nieunikniona. I odbyłam ją prawdopodobnie dwa dni po
moim obudzeniu, czyli stosunkowo szybko. Stało się to za sprawą Stevena i agenta Smitha, którzy
przyznali prosto z mostu, że zachowuje się dosyć niepokojąco.
Pierwsza sesja
jednak z góry skazana była na fiasko. Wiedziałam, że moje myśli nie były
jeszcze na tyle poukładane by o nich otwarcie mówić. A poza tym, nie była to
historia, którą chciałabym wspominać ciągle od początku i przeżywać znów
wszystkie spotkane udręki. Agencyjna psycholożka zrozumiała moją sytuację
szybciej, niż dążyłam ją jej przedstawić, więc po przeczytaniu moich akt
przekonała mnie, bym wznowiła moją starą terapię, czyli znów zaczęła pisać. I tym właśnie zajmowałam się przez ostatnie dni.
Dostałam plik
dokumentów, których rewes był nietknięty tuszem. Mimo, że w pierwszej chwili
myślałam, że jest to tylko nie śmieszny żart to, kiedy przypomniałam sobie, że
baza dopiero podnosi się z klęczek, postanowiłam nie wrażać swojego zdania na
ten temat. Papier to papier, więc fakt, że były to stare dokumenty, nie
powinien przeszkodzić mi w działaniu.
Przez kolejne
dni wstawałam wcześnie oraz zrywałam nocki, by móc jak najszybciej przenieść na
nie moją historię. Niestety nie wszystkie rzeczy da się zrobić w tempie
przyspieszonym na życzenie. Pisanie wymaga czasu i wytrwałości. Czasami jest
koszmarnie trudne, bo czasami trudno jest ubrać wszystko w słowa, a innym razem
spowolnić słowa płynące w myślach jak woda w strumieniu.
Myślę, że
decyzja pisania była dobrym wyborem. Nie chciałam by ta historia popłynęła ponownie z moich ust. Nie wiedziałabym nawet czy podczas mówienia umiałabym spontanicznie
odzwierciedlić ją odpowiednimi słowami. Prawdopodobnie byłby
to tylko jeden z pustych monologów, do których od zawsze miałam tendencję.
S.H.I.E.L.D
tego samego dnia rozpoczęła gruntowną przebudowę bazy na Oceanie Atlantyckim.
Nie trzeba byłoby tego robić gdyby nie kryzys, z jakim zmagała się agencja
kilkanaście lat temu. Otwarcie nikt nigdy o nim nie wspominał, przez co, kiedy
się o nim dowiedziałam, byłam w szoku z powodu samego jego zaistnienia.
Wydawało mi się, że tarcza od zawsze była organizacją idealną. Zawsze
przygotowana, odpowiedzialna, bezkompromisowa, dyskretna, a przede wszystkim
skuteczna. Nigdy nie sądziłam, że ludzkość żądałaby zakończenia programu
Avengers, a tym bardziej zlikwidowania S.H.I.E.L.D. Prawda jest taka, że rządy
różnych krajów w najbardziej kryzysowych sytuacjach, nie nawiązują rozmów i
współprac międzynarodowych, tylko proszą o rozwiązanie właśnie agencję.
Wszystko to, czego nie mogą dokonać ludzie robią właśnie Avengers. To oni
gwarantują światowe bezpieczeństwo.
Słyszałam, że podczas owego kryzysu wiele baz
z powodu odcięcia środków i napiętej sytuacji pomiędzy cywilami, a siłami
agencji, której grono zwolenników zaczynało się drastycznie zmniejszać, zostało
zamkniętych. Ludność, bowiem obawiała się działań, jakich podejmowali się
agenci i ich często katastrofalnych skutków. Fury podobno sam przyznał, że cały
system walił się ku upadkowi. Avengers byli bardzo rozproszeni, swawolni,
niezorganizowani i przede wszystkim bardzo skłóceni. Ciężko było stworzyć
drużynę, która byłaby godna stu procentowego zaufania. Szczerze przyznał, że
komukolwiek, nawet osobie należącej do wielu lat do tarczy, ciężko było zaufać.
Większość
skrzydeł bazy od razu została wyłączona z użytku, jednak to, co zostało i tak
było dużym i zdecydowanie wystarczającym terenem do funkcjonowania. Z tego, co
mi przekazano prace wewnątrz przebiegały nadzwyczaj sprawnie, więc za niedługo
baza miała być na tyle przystosowana, że zostanie podłączona do głównego systemu.
Gorzej jednak
prezentowała się sytuacja zewnętrza, ponieważ podobno jedna z kolumn utrzymujących
bazę na powierzchni morza była ukruszona, co stwarzało dosyć istotny problem.
Kolejnym był usiany licznymi dziurami pas startowy, ten jednak nie był
aktualnie tak ważny.
Mieliśmy tego
pecha, że pojawiliśmy się na Ziemi w środku zimy. Niskie temperatury i duże
opady śniegu uniemożliwiały całkowicie pracę na zewnątrz. Okna w szybkim czasie
dało się zabić deskami od zewnątrz, a później od środka wstawić grube szyby,
jednak sytuacja z dziurami w murze nie była tak prosta. Nie wiedziałam do końca
jak chcieli rozwiązać ten problem, ale mnie był on mój.
Z powodu tego,
że okna w skrzydle szpitalnym wstawiono w pierwszej kolejności, pomieszczenia
lekarskie z dnia na dzień musiały się zmienić na mieszkalne. Kiedy się o tym dowiedziałam szybko przekonałam Shelly by mała zamieszkała razem ze mną. Nie chciałam byśmy
były traktowane wyjątkowo. Spokojnie mogłyśmy mieszkać razem nie zajmując
niepotrzebnie, niezbędnych pomieszczeń.
Kobieta
szczerze mi współczuła. Wiedziała, że ratując małą podjęłam się bardzo odpowiedzialnego zadania, biorąc tym samym na siebie obowiązek dbania o dziewczynkę z całej mocy i cierpliwości, jaką
dysponowałam. Jakby nie patrzeć dziewczynka była jedyną osobą, która przeżyła
to samo, co ja i czułam się jakby mimo nieświadomości, przeżywała to wszystko w
takim stopniu jak ja.
Decyzja ta
jednak wiele nie zmieniała. Mała musiała zostać pod stałą opieką lekarzy, bo
nie była według ich diagnozy mała nie była gotowa na spotkanie ze światem.
Według Shelly brakowało w przybliżeniu półtora miesiąca do porodu, dlatego
nieznana mi pielęgniarka w różowym uniformie musiała doglądać cały czas jej
zdrowia i samopoczucia. Stała się naszym stałym gościem, którego obecność
przerodziła się w coś zupełnie naturalnego.
Nigdy nie
sądziłam, że zostanę rzucona na tak głęboką wodę. Musiałam zastąpić małej matkę
z dnia na dzień, co nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Może minęły
tylko cztery dni, a ja już zaczynałam narzekać, co wydobyło drażliwość mojego
charakteru.
Były to jednak bardzo ciężkie dni, bo wykryto u niej żółtaczkę poporodową, która, mimo, że okazała się wprawdzie niegroźna, to wystraszyła mnie nie na żarty. Nie wiem ile razy mała nie dawała mi spać po nocach. Płakała z nieznanego mi powodu, choć często po prostu miała pełną pieluchę, bądź była głodna.
Były to jednak bardzo ciężkie dni, bo wykryto u niej żółtaczkę poporodową, która, mimo, że okazała się wprawdzie niegroźna, to wystraszyła mnie nie na żarty. Nie wiem ile razy mała nie dawała mi spać po nocach. Płakała z nieznanego mi powodu, choć często po prostu miała pełną pieluchę, bądź była głodna.
Odpowiedzialność
była jednocześnie darem i moim przekleństwem. Wiele razy irytowało mnie to, że
nie mogłam spokojnie obejrzeć telewizji, poczytać książki, czy choćby zająć się
pisaniem.
O poranku
piątego dnia, był to ósmy grudnia, dotarła do nas wiadomość, że Nick Fury wraz
z grupką agentów jest w drodze do naszej bazy. Już po godzinie dało się wyczuć
napięcie wśród nielicznych, przebywających w bazie ludzi. Wszystkie sektory
zostały nagle objęte stałymi i regularnymi obchodami przekierowanych do nich
żołnierzy.
Tuż przed
południem do mojego pokoju zapukał agent Smith, z którym nie miałam okazji
porozmawiać od czasu uwolnienia z klatki. Było to jednak uzasadnione. To
właśnie na jego barki spadł obowiązek postawienia tej rudery na nogi, choć były
to ostatnie zadania, do jakich został przeszkolony. Przysłano go jako jedynego,
więc niestety był odpowiedzialny za opanowanie chaosu związanego z naszym
pojawieniem się. Bo niewątpliwie takowy sprowadziliśmy.
Kończyłam
pisać ostatni znaczący akapit, kiedy usłyszałam pewne i głośne pukanie do drzwi.
- Proszę! –
powiedziałam donośnie, nie tracąc rezonansu.
Mężczyzna
otworzył powoli drzwi i zaglądnął do środka.
- Kea…
- Tak? –
zapytałam, nie odrywając wzroku od ręki przesuwającej długopisem po kartce. –
Możesz mi dać sekundę? – zapytałam, nie dając mu możliwości odpowiedzi.
Pokornie
przystał na prośbę, przeszedł cicho przez próg pomieszczenia, po czym nie mając
zamiaru mi przeszkadzać oparł się o ścianę, czekając wyrozumiale na swoją
chwilę uwagi.
Nie od razu
wyczułam napięcie, jakie ze sobą przyniósł, ale czułam na sobie jego
przenikliwy wzrok, do którego, mimo, że w przeszłości zdążyłam się
przyzwyczaić, to teraz wzbudzał we mnie niepokój. Szybko uświadomiłam sobie
również obecność dziwnego rodzaju podenerwowania i od razu straciłam wątek. Zatrzymałam szalejący długopis i spojrzałam smutno na agenta.
- Już są? –
zapytałam, nie spodziewając się, że mój głos zabrzmi tak jakbym była tym faktem
przerażona.
Agent kiwnął
głową, po czym obdarzył mnie smutnym uśmiechem.
- Gotowa?
Przyjrzałam
się jego starannie przystrzyżonym blond włosom, a potem kwadratowej twarzy o
delikatnych, ale męskich rysach, z uwydatnionymi kośćmi policzkowymi. Mimo, że
wydawała się ona zawsze zastana i pozbawiona emocji, to po tych wielu latach
znajomości byłam w stanie dostrzec zdradzające emocje zmiany, nie tylko na twarzy, ale również w zachowaniu.
Nie wiedziałam, co dokładnie go teraz dręczyło, ale nie miałam zamiaru się
tego wścibsko dowiadywać.
Uśmiechnęłam
się ironicznie.
- Oczywiście.
– oświadczyłam, na co agent roześmiał się pod nosem.
Wyobraziłam
sobie, że wzdycham. Cieszyło mnie, że umiałam, chociaż go rozweselić. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać jak wiele było na jego głowie.
Wyrównałam
starannie plik kartek, po czym wygramoliłam się pod kołdry, zmusiłam się do
podniesienia się z łóżka i ruszyłam do ściany po mojej prawej, przy której
leżał kojec z małą. Uśmiechnęłam się dziewczynki, po czym wzięłam ją delikatnie
na ręce i owinęłam szczelnie kocykiem z żyrafą, żeby nie zmarzła.
Nagle na moje
nieszczęście mały smoczek wypadł jej z buzi, co od razu poskutkowało
nagłym, przepełnionym smutkiem płaczem niezadowolonego dziecka. Przewróciłam szybko oczami, gdyż mimo, że zdarzało się to za każdym razem gdy ją
podnosiłam, to ciągle smoczek lądował na ziemi.
- Ciii… -
powiedziałam do niej zaczynając kołysać ją w lewo i w prawo, poszukując na podłodze
pożądanego przez nią przedmiotu .
Agent będąc
świadkiem już kilku takich przypadków jak zwykle rozbawiony tą sytuacją, rzucił
się do pomocy widząc, że standardowo nie mogę poradzić sobie z jego
podniesieniem.
- Dziękuję. –
powiedziałam przyjmując go z nieukrywaną wdzięcznością i ulgą.
Przepłukałam
go szybko w szklance wody, która nietknięta stała od kilku dobrych godzin na
moim stoliku, po czym powstrzymałam kolejną falę łkania zmieszanego z krzykiem.
Uśmiechnęłam
się przepraszająco. Przeniosłam ciężar ciała dzidziusia na jedną rękę, a do
drugiej wzięłam kartki i wyszłam za agentem z pokoju.
Zanim
jeszcze ruszyliśmy do sali konferencyjnej, musiałam zanieść małą do
pielęgniarki, która opiekowała się nią, gdy potrzebowałam chwili dla siebie.
-
Rozmawiałaś już z mamą? – zagadnął nagle, kiedy wyszliśmy ze skrzydła
szpitalnego.
Jego
pytanie totalnie mnie zaskoczyło. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo nie
umiałam wytłumaczyć, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam.
Kilkanaście
lat temu, kiedy badania Jane Foster – przekroczyły minimalny stopień
zaawansowania, musiała zdecydować się przenieść lokalizację swojego
laboratorium i poddać swoje działania ścisłemu nadzorowi tarczy, aby móc je kontynuować. Na arenie światowej musiała działać legalnie i
przede wszystkim z najwyższą ostrożnością, by nic w nieoczekiwanym momencie nie
wyszło spod kontroli. Wśród wyższych elit światowych rozeszła się wieść o tym,
że Jane ubiega się o zdobycie nagrody Nobla w dziedzinie astrofizyki. Od tego
czasu kilka razy miała paść ofiarą ataków, ale dzięki czujności tarczy nic
złego się nie stało. Organizacja zdecydowała jednak wdrążyć najwyższe środki
ostrożności, przez co przydzielono jej dwóch doświadczonych agentów, mających
pełnić rolę całodobowych ochroniarzy.
Stało się to
gdy miałam chyba cztery lata i byłam w szoku, kiedy pewnego dnia w naszym domu znikąd pojawiło się dwóch obcych ludzi, którzy zaczęli bywać z nami na okrągło
przez całe dnie, śledzili każdy nasz krok i nie odzywali się przy tym prawie w
ogóle. Jako dziecko szybko się
przyzwyczaiłam i przebywanie z nimi stało się dla mnie zupełnie naturalne. Moja
mama, również po pewnym czasie przestała ich zauważać i nasze względnie
normalne życie toczyło się dalej. Niestety, kiedy zaczęłam dorastać ich
obecność stała się irytująca, bo nie ważne gdzie bym poszła, jak długo
nadprogramowo nie było mnie w domu i przede wszystkim, z kim przebywała,
stanowiło rzecz, której nie mogłam ze „względów bezpieczeństwa” zostawiać dla
siebie. Doszło nawet do tego, że codziennie byłam dostarczana z domu do szkoły
i na odwrót, jak list polecony. Nie stanowił, więc tajemnicy fakt, że starałam
się zawsze wyjść na swoim i sprzeciwiałam się rozkazom agentów za każdym razem,
gdy otworzyli do mnie usta. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że to wszystko było
dla mojego dobra. Nie drążyłam, dlaczego nie żyjemy tak jak inni i zawsze
musimy działać jak zegarek. Lawrence przyznaje, że byłam bardzo trudnym
dzieciakiem i często miał mnie serdecznie dość. Nasza znajomość w gruncie
rzeczy polegała na ciągłym wysyłaniu sobie pogardliwych spojrzeń i robienia
wszystkiego na przekór.
Dopiero, kiedy
pewnego dnia… bardzo źle wspominam tamten dzień. Miałam wtedy jedenaście lat i
wracałam do domu po burzliwym oraz stresującym dniu w szkole, na dodatek rano
pokłóciłam się z mamą o jakąś imprezę z okazji urodzin koleżanki ze szkoły.
Nie pozwoliłam się wtedy zabrać samochodem do domu, więc wracałam pieszo i pamiętam, że w czasie drogi myślałam tylko o jednym: jak przemknąć
niepostrzeżenie do swojego pokoju i ukryć się przed całym światem, aż do
poniedziałku. Nie usłyszałam nadjeżdżającej furgonetki. Następnie był tylko
pisk opon, jakieś głośne okrzyki, szarpanina, ból w podbrzuszu, związane ręce
i taśma klejąca na ustach.
Nigdy nie
bałam się tak bardzo. W myślach przeklinałam swoją głupotę, nieodpowiedzialność
i jak nigdy w życiu pragnęłam by ci znienawidzeni agenci jak najszybciej mnie
stamtąd zabrali. Na szczęście tak też się stało, jednak po jakichś dwóch
godzinach pościgu po mieście i dość dużej kraksie, z której jako jedna z
niewielu wyszłam cało. Tamten dzień nauczył mnie niesamowitej pokory. Nie
miałam już śmiałości przeciwstawić się komukolwiek z nich, bo gdyby nie oni, to
nie wiem gdzie byłabym teraz .
Nasze stosunki
ociepliły się i szybko przekonałam się, że mimo, iż Sasha i Lawrence zajmują
się tym, czym się zajmują, przez co są niesamowicie upierdliwi, to też są
ludźmi i nie powinnam ich winić za to, że wykonują swoją pracę.
Jeszcze lepiej
pamiętam trzymiesięczny szlaban, który musiałam potem pokornie odbyć i reprymendę,
która wstrząsnęła mną jak eksplodująca bomba. Mama ze smutkiem przyznała, że
znajduje we mnie tę krztę arogancji, którą widziała na początku u mojego ojca.
Wtedy chyba po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczęłyśmy o nim rozmowę.
Tak naprawdę
to Larry przez ten cały czas był dla mnie jak ojciec, a jego siostra była jak
moja własna. Nie wyobrażam sobie bez nich życia.
-
Nie chcę jej przeszkadzać. – oświadczyłam trafnie, czując się skarcona i lekko
zbrukana tym banalnym pytaniem.
Dostrzegłam
jednak, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Wyczuł, że to nie jest
faktyczny powód. Wypuściłam zalegające powietrze w moich płucach, wybałuszając
lekko oczy.
-
No wiesz… - zaczęłam niepewnie. - Nie jestem pewna jak zareagowałaby na to, że
nagle wróciłam. – przyznałam i zamilkłam na kilka kroków. – Wytłumaczenie tego,
co wydarzyło się w Asgardzie… nie jest takie proste. – dodałam potem.
-
Nie chcę cię martwić, ale jeśli nie jesteś w stanie wytłumaczyć tego własnej matce, to jak wytłumaczysz to
S.H.I.E.L.D.? – spostrzegawczość agenta zrobiła na mnie wrażenie.
-
Nie łap mnie za słowa. – skarciłam go spontanicznie, uśmiechając się
zadziornie. – Ale wymyśliłam prostszy sposób. – pomachałam trzymanymi kartkami
w powietrzu. – Lepsze to niż ciągłe wspominanie.
Choć i tak
wciąż to robię, przyznałam w myślach.
-
Myślę, że Jane bardziej to zrozumie niż my wszyscy. – stwierdził precyzyjnie,
widząc moją smutną minę. - Jest jedynym człowiekiem, który wie jak działa
tamten świat i jak bardzo jest… - szukał przez chwilę adekwatnego słowa. – wyjątkowy.
Nie powinnaś się martwić.
Uśmiechnęłam
się, bo wiedziałam, że chodziło mu po głowie słowo w stylu: nienormalny.
-
Może i to prawda, jednak… w jaki sposób powiem jej, że Thor jest nie wiadomo
gdzie, nie wiadomo, w jakim stanie i nie wiadomo czy istnieje jakakolwiek
szansa, że powróci? – zapytałam bezradnie na jednym wdechu, powstrzymując łzy,
które cisnęły mi się powoli do oczu.
Zasmucił
się słysząc to załamanie w moim głosie, ale zastanowił się chwilę szukając
odpowiednich słów.
-
Jak mówiłem, zrozumie. – mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie pewny tego,
co mówi. – Zawsze musiała borykać się z trudnościami, wynikającymi z życia
Thora w innym świecie. Czasami wiele lat musiała na niego czekać, ale to nie
było wieczne oczekiwanie, bo zawsze wracał. – ta szczera prawda, podniosła mnie
lekko na duchu. - Kiedy jej wytłumaczysz swoje przypuszczenia, nawet jeśli nie
wszystkie są pozytywne, to ona i tak się nie podda. Wciąż będzie na niego
czekać. – skończył.
Podeszłam
i od tak przytuliłam się do niego.
-
Wszyscy będziemy na niego czekać. – moje słowa przytłumił jego miękki sweter.
- Razem jesteście silniejsze niż sądzicie i macie
w sobie więcej wiary niż można byłoby się spodziewać.
-
I w takich momentach cieszę się, że jesteś. – przyznałam mając nadzieję, że
wyłapie szybko grę słów.
Odsunęłam się
i spojrzałam na niego, mając nadzieję, że szybko załapie, o co mi chodzi.
Poklepał mnie
po plecach.
- Cieszę się,
że jednak okazałem się użyteczny. –
powiedział na wydechu.
Przewróciłam
oczami.
- Oj daj
spokój. Jesteś moim przyjacielem i doskonale mnie znasz. Nie powinieneś być
zaskoczony tą niewinną uwagą.
- Niewinną? –
zapytał.
Wzruszyłam
ramionami uśmiechając się i ruszyłam dalej.
Zazwyczaj
bardzo brzydziłam się złośliwymi ludźmi. Jeszcze zrozumiałabym gdyby to było
coś... właśnie niewinnego, jednak zawsze okazywało się być odwrotnie. To musi
sprawić przykrość, bądź wzbudzić politowanie i pogardę.
Sama
lubiłam odezwać się, kiedy cisnął mi się na usta jakiś komentarz, ale uważałam
by był bezpieczny. Tak samo cieszyła mnie gra słów, której rozpoczęcie było
bardziej dla mnie naturalne.
- Co u Sashy? – zapytałam z ciekawością. – I
Maggie? – dodałam szybko, ale ściszając głos, gdy minęliśmy dwóch robiących
obchód żołnierzy.
Zbeształ mnie
wzrokiem.
- Sasha
aktualnie opiekuje się Jane w Paryżu. – odpowiedział szybko.
- W Paryżu?! –
zapytałam zaskoczona, a mężczyzna spojrzał na mnie z góry z pewną dumą.
Tak wiem,
jakbym do niej zadzwoniła, to dawno już bym o tym wiedziała.
Paryż był
miejscem, które najbardziej na świecie chciałam zobaczyć na własne oczy. Marzyłam by stanąć pod Eiffel Tower i spojrzeć na nią z dołu, a potem wyjść na jej
szczyt i spojrzeć na Paryż z góry.
Faktem, z
którego szybko zdałam sobie sprawę było to, że Larry chyba w końcu uznał
dorosłość Sashy i postanowił powierzyć jej odpowiedzialne zadanie opieki nad Jane.
- Sasha da
sobie radę. – zapewniłam go.
Mimo, że
dziewczyna była niewiele młodsza od swojego brata, a ode mnie starsza o cztery
lata, to i tak przez całe życie była traktowana jak lalka z porcelany.
Mężczyzna zawsze chronił ją ze wszystkich swoich sił przed… wszystkim, mimo, że
kilka dni przed moim „wyjazdem” obchodziliśmy wspólnie jej dwudzieste drugie
urodziny. Może jej niski wzrost i szczupła sylwetka nigdy nie potwierdzały tego
faktu, jednak jej odpowiedzialność i psychiczna dorosłość już od kilku lat
trafnie na to wskazywały.
- Wiem. –
powiedział z dumą, choć widać było po nim cień niepewności.
Larry sam
musiał się jeszcze wiele nauczyć.
Szliśmy
jeszcze przez chwilę, po czym założyłam ręce za plecy i uśmiechnęłam się
łobuzersko.
- Jesteś
okrutna. – przyznał mężczyzna.
- Nieprawda! –
obroniłam się szybko.
- Maggie jest
tylko koleżanką z pracy. – przyznał szybko.
Uniosłam jedną
brew.
Tak, a trawa
jest niebieska.
- Czasami
żałuję, że nic ci nie umyka. – przyznał.
Nieprawda,
czasami wiele rzeczy nie zauważam, ale to zależy od tego co jest dla mnie
istotne.
Postanowiłam
nie ciągnąć tematu. To jest jego życie i nie powinnam w nie ingerować, choć
farsa między tymi dwojga ciągnie się już od czterech lat i czasami mnie
irytuje.
Tak dobrze nam się rozmawiało, że nagle
znaleźliśmy się pod metalowymi drzwiami sali, w której miało się odbyć
spotkanie. Dopiero w tamtym momencie poczułam nieprzyjemne zdenerwowanie, które
zeszło ze mnie trochę podczas rozmowy, przy czym znów powróciło.
-
Mam nadzieję, że ta rozmowa nie potrwa wieczność. – przyznałam skrycie, kiedy
agent Smith przyłożył dłoń do czytnika.
Kiedy
weszłam do środka pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to duży, metalowy, okrągły
stół, stojący w centrum pomieszczenia. Na jednym z wielu przystawionych do
niego obrotowych krzeseł siedział z założonymi na piersi rękami Steven Rogers
nieświadomie prezentujący swoje mięśnie. Kilka miejsc dalej spoczął Tony Stark,
który półleżąc na meblu opierał swoje skrzyżowane w kostkach nogi na stole nie
przywiązując wagi do manier i nie interesując się niczym innym jak obracaniem w
dłoniach kostki rubika. Niedaleko od nich przy dużym oknie stał agent Barton
opierający głowę o ramię przywarte do szyby i obserwujący swoim przenikliwym
wzrokiem mgłę i prószący za oknem śnieg. Tyłem do nas stał Nick Fury
podpierający się ciężko dłońmi o stół i rozmawiający ze stojącą obok niego
zwróconą przodem do wejścia agentką Romanoff.
Nagle
spojrzenia wszystkich obecnych zwróciły się w naszą stronę. Przełknęłam ciężko
ślinę ze zdenerwowania.
-
No nie mówcie, że się nie cieszycie z mojego powrotu. – powiedziałam lekko
ochrypniętym głosem siląc się na spokojny ton.
-
Och Kea. – westchnęła współczująco Natasha, która jako pierwsza rzuciła się by
mnie przytulić.
Kiedy
znalazłam się w jej objęciach, poczułam jak spokój rozlewa się po moim ciele.
Nie powinnam się obawiać tej rozmowy. Znam ich wszystkich od swojego
dzieciństwa i nie dość, że byli przyjaciółmi, to wszystkich traktowałam jak
część rodziny. Dużej, szczęśliwej i rąbniętej rodziny.
-
Słyszeliśmy, co się stało. – kobieta odsunęła się ode mnie i poprowadziła do
jednego z wielu wolnych krzeseł.
-
Ale rozumiem, że bez przesłuchania się nie obejdzie… - zasugerowałam siadając,
mimo cichej nadziei, która się pojawiła.
-
Jeśli nie jesteś w stanie… - zaczął Fury.
-
No właśnie nie do końca. – stwierdziłam szczerze. – Ale mam to. – przesunęłam
drżącą dłonią lekko zmięte kartki w jego stronę.
-
O fajnie. – wtrącił swoje Stark. – Uwielbiam dobrą literaturę.
Spojrzałam
na niego kpiąco, co zrobiło też wielu innych.
Ani
razu nie zobaczyłam książki w dłoniach Tony’ego.
-
No, co? – zapytał, wytrzymując dzielnie wszystkie spojrzenia. – A wy nie? –
rozłożył bezradnie ręce.
Nie
wiedziałam, czy uznać to za komplement, więc pokręciłam tylko głową i
spojrzałam na papier, który wziął w swoje ręce głównodowodzący.
-
Wiele kwestii znalazło swoje rozwiązanie dopiero tutaj. – przyznałam
przypominając sobie o istnieniu kleszcza. – A jeszcze inne wciąż są tajemnicą.
I wątpię, że znajdziemy ich rozwiązania. – oparłam się o łokciami o stół
podpierając czoło o dłoń.
-
Będzie dobrze. – powiedział agent Smith, który usiadł obok mnie.
Spojrzałam
na niego przechylając głowę na bok i przeczesując rozproszone wokół głowy
włosy. Przygryzałam lekko dolną wargę, odganiając wątpliwości.
Westchnęłam
dzielnie.
-
Musi. – przyznałam.
Minęła
godzina, podczas której kartki kolejno przechodziły z rąk do rąk.
Choć
widziałam, że samo czytanie nie zajmuje wiele czasu, to miałam wrażenie, że
ciągnie się to w nieskończoność. Przesiedziałam ten czas w ciszy śledząc
kolejno uczucia, jakie malowały się na twarzach dorosłych. Były dokładnie
takie, jakie widziałam u Steva i Tony’ego, dlatego przełknęłam je szybciej nie
odczuwając ucisku w klatce piersiowej. Nie odebrałam ich tak dotkliwie jak na
początku.
Zdążyłam
również zwrócić uwagę na rysy ich twarzy, które może nie radykalnie, ale już
lekko widocznie zaczynały się zmieniać. Nie były tak przepełnione przesadnym
zacięciem, wigorem, wzmożoną czujnością, nieufnością, strachem przed następną
minutą i smutkiem źle rozegranej przeszłości. Teraz emanował z nich profesjonalny
spokój przetykany lekką niepewnością minionych wydarzeń. Tamto nie znikło, ale
stało się bardziej przytwierdzone wzajemnym zaufaniem, które z trudem budowali
przez te wszystkie lata. Jedyne, co nie zmieniło się nawet o cal to opanowanie
i zaabsorbowanie nieznanym. Przyszłością.
To
wciąż ta sama drużyna. Lepsza pod pewnymi względami i nadal nie doskonała.
I
wtedy dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo tęskniłam za nimi wszystkimi. Jak
bardzo brakowało mi wspólnych żartów, misji, ciągłej adrenaliny. Jak wielką
satysfakcję dawała mi walka ramię w ramię z legendami. Zwykłe reprezentowanie
agencji napawało nawet niezwykłą dumą, ale świadomość, że robi się dla swojego
kraju więcej niż politycy, uderzała jak młot. Dla nas wszystkich to tylko codzienność,
a jednak widać jak wiele wnosi. Więcej niż można byłoby się spodziewać i więcej
niż uświadamiają o tym cywili.
A jednak
gdzieś w środku coś mi podpowiadało, że nie jestem gotowa by do tego
wszystkiego powrócić z dnia na dzień. Miałam wrażenie, że byłaby to tylko
nędzna nagroda pocieszenia. Jedno życie się zakończyło i miałabym teraz przejść
tak zwyczajnie do drugiego jakby nic się nie wydarzyło?
Poderwałam
szybko głowę, kiedy usłyszałam trzask kartek o powierzchnię stołu.
- To
niewiarygodne. – powiedział Steve, po którym nie spodziewałabym się tak żywej i
pełnej irytacji reakcji.
Spuściłam
szybko wzrok na swoje dłonie, w których ze zdenerwowaniem i zmieszaniem
obracałam czarno-srebrny pierścień. Nie wiem, dlaczego ale w tym momencie
poczułam się strasznie obnażona i winna. Szczerze tych uczuć nienawidziłam.
Chciałam
powiedzieć: To nic - ale to kłamstwo. Uśmiechnąć się - to zaś nieszczere.
Płakać - a to zbyt nieodpowiednie i psychicznie dobijające.
Nie
zrobiłam, więc nic.
-
Sześć pytań? – zapytał Fury patrząc na mnie niepewnie.
Westchnęłam
i kiwnęłam szybko głową, ale przez chwilę panowała cisza.
-
A więc zacznijmy od kluczowego pytania… czy Ziemia jest w bezpośrednim
niebezpieczeństwie? – zaczął mężczyzna.
Nie
wiem, czemu, ale spodziewałam się tego pytania. A wręcz byłabym zaskoczona
gdyby się ono nie pojawiło. S.H.I.E.L.D. jest organizacją, która nie może
pozwolić sobie na lekceważenie wszelkich sygnałów dotyczących ewentualnych
niebezpieczeństw grożących planecie. Mimo, że te, którym chcieliby zapobiec
wykraczają poza ich ludzkie możliwości.
Uśmiechnęłam się jednak szybko.
-
Klucz do Bifrostu jest zniszczony, więc podróż między Dziewięcioma Światami
została automatycznie uniemożliwiona. Uwzględniając fakt, że Heimdall, który
jako jedyny mógł otworzyć bramę do Asgardu nie żyje, wątpię by nam coś
zagrażało. – przyznałam.
-
Widzę jedak, że nie jesteś przekonana.
Spojrzałam
na niego.
-
W ciągu dwudziestu lat nie da się zjeść wszystkich rozumów wszechświata. Może i
Thor wytłumaczył mi większość praw rządzących naszym wymiarem, ale na pewno nie
przekazał mi wszystkiego. Nawet mieszkający tam ludzie nie są świadomi wielu
rzeczy, które dzieją się pod ich nosami.
Nie umiałabym
nawet powiedzieć, czy ewentualności, które miały miejsce kiedykolwiek
zastanawiały Asgardian. Czy wiedzieli, że Bifrost może kiedykolwiek przestać
istnieć? Czy dopuścili do siebie kiedyś myśl, że Asgard może upaść przed
nastaniem Ragnaröku?
- Na pytanie: Czy jesteśmy w stu procentach
bezpieczni zna odpowiedź tylko mój ojciec. – skwitowałam.
- Ale według tego… - Natasha wskazała kartki
leżące przed Stevem. – Thor i Loki…
- Wyrwali się z mocy Heimdalla i dotarli do
jednego z Dziewięciu Światów. – Steve przeczytał fragment tekstu pochylając się
nad odpowiednią stroną.
Kiwnęłam głową.
- Dlatego zależy mi byś poderwał całą tą
zardzewiałą organizację do działania, aby rozpoczęła poszukiwania.
- Bardzo swawolna prośba. – przyznał z
uśmiechem Fury.
- Niewykluczone, jednak, jeśli istnieje
szansa na to, że wylądowali na Ziemi to nie możemy jej zmarnować siedząc tu i
zastanawiając się czy ma to sens.
Przebiegłam wzrokiem po zamyślonych twarzach
towarzyszy.
Widziałam, że Fury szczerze się nad tym
zastanawia. Nie byłam pewna, czy uzna to tylko za dziki akt mojej nadziei,
jednak nie zamierzałam dać się odwieść od tego pomysłu.
- Heimdall zmarł, choć jest to niemożliwe.
Nie wiem, co było tego bezpośrednim powodem, jednak, jeśli jest to wynik
zniszczenia Bifrostu, ani ja, ani mała, ani nawet Thor czy Loki, nie jesteśmy w
tym momencie nieśmiertelni. Obaj ucierpieli ciężko w trakcie walki. Jeśli
zależy wam na Thorze tak jak mnie, to zróbcie coś by nie wykrwawili się na
przyjacielskiej planecie na śmierć.
Wiem, że wytoczyłam ciężką artylerię, ale nie
miałam wyboru. Wiedziałam, że Loki zaszedł im ostro za skórę, jednak był to
jeszcze większy powód niż te, które ja sama podałam. Może i pograłam trochę na
ich uczuciach jednak udało mi się wywalczyć swoje.
Fury przyłożył dłoń do ucha i nacisnąwszy
jeden z zamieszczonych na słuchawce przycisków powiedział:
- Agentko Hill, proszę rozpocząć tajne,
światowe poszukiwania Thora i Loki’ego Odinsonów w trybie przyspieszonym.
Nazwisko, jakiego użył Fury wywołało u mnie
dreszcz. Nawiązywało ściśle do Odyna, co od razu wywołało przed moimi oczami
obraz rozpadających się drogocennych ścian Asgardu i pędzącą w moją stronę
ścianę pyłu.
- Dziękuję. – powiedziałam z utkwionym tępo w
gładkiej powierzchni stolika wzrokiem. – Nie rozumiem tylko, dlaczego masz
przeciw temu takie obiekcje. – przyznałam rzucając słowa w powietrze nie
oczekując odpowiedzi.
- Dużo się w tarczy zmieniło. Wszystko z
czasem. Natomiast Natasho… - agentka dopuszczona została do głosu.
- Jak doszło
do wojny? - kobieta pochyliła się nad
stołem.
Uderzyły mnie
dwie skrajne emocje, które walczyły o werbalne wyrażenie siebie. Od jednej
strony zaatakowała ogromna żałość, a od drugiej czysta drwina z powodu
minionych wydarzeń.
Trudno mi
powiedzieć czy moja mina się zmieniła czy nie.
- Nie wiecie
nawet jak bardzo absurdalne jest jej źródło.
- To ogólna
opinia, czy subiektywna? – zapytał ciekawy Tony.
Zastanowiłam
się chwilę.
- O fakcie
bezsensowności tworzenia broni z najbardziej wytrzymałego surowca we
wszechświecie można dyskutować… - powiedziałam z lekkim niepokojem. – Cena,
jaką chce zapłacić Odyn pozostawia wiele do życzenia. – przerwałam na chwilę -
Spróbujcie sobie wyobrazić, że wasz syn wraca z wyprawy do innego wymiaru, po
siedmiu latach i przywozi ze sobą szesnastoletnią nieślubną córkę, która pod
wpływem najmniejszego stresu zaczyna strzelać promieniami z palców i jako
przykładny ojciec musicie zaakceptować ten fakt, choć wiecie, że niszczy on
wasze plany dotyczące kwestii dziedziczenia tronu. – sama się sobie dziwię, że
zdołałam to powiedzieć na jednym oddechu. – Co byście zrobili? – zapytałam.
Nastała chwila
ciszy.
- No ja bym
dał chłopakowi nieźle popalić. – przyznał Stark, który jednak nie mógł darować
sobie komentarza.
Normalnie bym
się roześmiała, ale była to zbyt poważna sprawa.
- A nie
wolałbyś pozbyć się problemu?
Zauważyłam, że
nie ma zamiaru mi odpowiedzieć, więc zaczęłam opowiadać:
- Nie umiem do
końca określić, kiedy to wszystko się zaczęło. Odyn prawie zawsze wszystkie
swoje sprawy stara się załatwiać po cichu, angażując w to najmniej osób jak
tylko się da, albo najlepiej nie mieszać w nie nikogo. Dlatego wiadomość o
wykonaniu niezniszczalnej zbroi, dotarła do Thora o poranku cztery dni temu,
czyli stosunkowo bardzo późno, a do mnie samej późnym wieczorem tego samego
dnia. – wzięłam głębszy oddech. - Jak wiecie Asgard ma wielu wrogów. Z
Dziewięciu Światów tylko dwa z nich są miejscami bezpiecznym. Resztą rządzą
ludy, które do dzisiaj albo są naszymi wrogami, albo nie wiemy o swoim
wzajemnym istnieniu. Tak się złożyło, że kiedy Thor zabrał mnie do Asgardu plan
Odyna musiał być już w trakcie realizacji, bo na pałacowych korytarzach wielu z
nich się pojawiało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten widok jest wyjątkowy i
nie sądziłam, ze coś zwiastuje. A jednak zanosiło się na coś wielkiego. Może to
zabrzmieć dziwnie, ale mimo tej zasłony, którą okryta była skrzętnie cała
sprawa można było wyczuć rosnące między nimi a Asgardianami napięcie, wzajemną
niechęć i nieufność. – przerwałam na sekundkę. – Thor został poproszony o
towarzyszenie w pertraktacjach, jednak, jak później mi wytłumaczył, dotyczyły
one jedynie wzajemnych stosunków i współpracy. O tym, co było głównym celem
nikt nie wiedział. Jak się później okazało… - prychnęłam. - … jak się okazało
wczorajszego wieczoru Odyn zawarł umowę z przywódcą tej bandy. – wzięłam
głęboki oddech. – Dążyli do zawarcia wieczystego pokoju. Odyn chciał, aby jeden
z najbardziej uzdolnionych krasnoludów i jednocześnie przywódca batalionu,
który przebywał w Asgardzie - kowal o imieniu Alvíss, wykuł zbroję. Tamten natomiast zażądał równie potężnej broni. –
głos na chwilę uwiązł mi w gardle. – A najpotężniejszą bronią, o którą dba
najmniej i której przyszłość jest mu obojętna, a jaką ma pod ręką jest
nieślubne, obdarzone niezwykłą mocą, na wpół śmiertelne dziecko swojego
jedynego syna.
Zapadła grobowa cisza. Przez moment nikt nie
zdołał choćby drgnąć. Miałam nawet wrażenie, że obecni przestali oddychać.
- Pokój musiał być przypieczętowany. –
powiedziałam i położyłam na stole pierścień na ściance, przytrzymując go jednym
palcem. – Małżeństwem. – popchnęłam przedmiot, który potoczył się przez całą
długość stołu, po czym zniknął za krawędzią.
Steve nagle złapał go zanim tamten zdążył
spaść na ziemię i położył w centrum stołu.
- Wojna wybuchła, bo Thor, Loki i ja otwarcie
się sprzeciwiliśmy.
Dopiero po kilku sekundach usłyszałam
pytanie.
- Czyli mamy rozumieć, że do zawarcia
„związku” nie doszło, tak? – zapytała Natasha, która siedziała sztywno
zbulwersowana tą kuriozalną historią ledwo powstrzymując swoje emocje.
- Oczywiście, że nie. – prychnęłam z pogardą.
Ta wątpliwość była zbyt niemądra bym
normalnie zareagowała. Nie chciałam być niegrzeczna, ale, po co byłaby ta cała
walka, to poświęcenie, gdybym bez względu na wszystko i tak została żoną Alvíssa?
- To dlaczego masz to przy sobie? – zapytała
wskazując ruchem głowy leżący przed nami przedmiot.
Stwierdziłam, że najlepiej będzie im to
zademonstrować.
Podniosłam się niechętnie z krzesła,
sprzątnęłam przedmiot ze stolika, po czym podeszłam pewnym krokiem do okna.
Agent Barton patrzył na mnie z uniesionymi brwiami i splecionymi na piersiach
rękoma.
- Czy mógłbyś uchylić okno? – zapytałam.
Agent spojrzał na Fury’ego opartego wygodnie
o oparcie krzesła, czekając na decyzję. Ten kiwnął głową przewidując, co
zamierzam zrobić. Mężczyzna uzyskawszy pozwolenie nacisnął jeden z trzech
szarych przycisków, dzięki czemu szyba uchyliła się na zewnątrz.
Do pomieszczenia wtargnął długi i zimny
podmuch powietrza, niosący ze sobą goniące płatki śniegu, który wywołał na moim
ciele gęsią skórkę.
Wyciągnęłam dłoń z pierścieniem w stronę
mężczyzny uśmiechając się delikatnie.
- Najdalej jak potrafisz agencie. –
powiedziałam.
Nie wiem, jak to możliwe, ale jego brwi
jeszcze bardziej się uniosły.
- O rany, nie wiem czy mnie na to stać. –
powiedział uśmiechając się. – To zaszczyt.
- Oj, nie mazgaj się Barton. – powiedziała
trochę rozbawiona sytuacją Natasha.
Mężczyzna przewrócił oczami.
- Tylko czekałem na taki komentarz. –
powiedział i przyjął ode mnie przedmiot, po czym zważył go w dłoni i spojrzał w
niknącą w śnieżnej zamieci zaokienną dal. – Sądziłem raczej, że to Tony się na
niego odważy. – stwierdził, po czym mocno cisnął przedmiot w nicość.
Stark nie wydawał się być urażony tą uwagą.
- Cudem się powstrzymałem. – odpowiedział skromnie.
- Ale i tak doceniam. – przyznał cynicznie,
gromiąc rozbawionym wzrokiem, dumną z siebie agentkę.
Chwyciłam się za ramiona, kiedy kolejny
podmuch dostał się do pomieszczenia.
Tak jak oczekiwałam, okno zostało zaraz
zamknięte, więc powróciłam na swoje miejsce.
- Niestety to nie jest takie proste. –
powiedziałam, wracając do tematu pierścienia i zwracając uwagę wszystkich na
swoją wyciągniętą dłoń.
Tak jak się spodziewałam pierścień dosłownie
w ułamku sekundy zmaterializował się na moim serdecznym palcu.
- Ponieważ pierścień jest tak skonstruowany,
że wraca do swojego właściciela. – dodałam z pogardą i zdarłam go z palca, po
czym włożyłam z powrotem do sakiewki. – Nie pytajcie jak to działa, bo sama nie
mam pojęcia. W każdym razie póki wiem gdzie on jest to nie muszę go nosić na
dłoni. Jednak, jeśli zaginie lub zapomnę o nim na długi czas to przypomnie mi o
swoim istnieniu. Nie wiecie nawet ile razy próbowałam się go pozbyć. –
westchnęłam. – Ale to nie ma znaczenia. – oświadczyłam spokojnie. – To mój
problem, nie wasz, więc nie ma, czym się martwić.
Nie wszyscy
wyglądali na przekonanych, jednak widocznie nie mieli zamiaru ciągnąć tematu.
- Dobrze w
takim razie kontynuujmy…
- Co z twoją
mocą? – zapytał Barton, który czuł się widocznie zobowiązany zadać to pytanie.
– Z tego, co widzę, to budynek jeszcze stoi, więc tym również nie powinniśmy
się martwić, mam rację?
W tym momencie
uśmiechnęłam się i chyba zarumieniłam na wspomnienie tego, co zrobiła moja moc
dwa lata temu. Gdzieś tam w środku odezwało się jednak moje poczucie winy.
- W Asgdzie
Odyn kazał krasnoludom wytworzyć dla mnie włócznię, która była czymś w rodzaju
magazynu mocy. Mogłam dzięki temu używać jej nawet wtedy, kiedy nie targały mną
silne emocje. Przestałam więc stanowić bezpośrednie zagrożenie. –
odpowiedziałam szybko. – Również szybko okazało się, że umiem wytwarzać bardzo
wytrzymałą barierę, która zatrzymuje ataki od zewnątrz, od wewnątrz jest jednak
przekraczalna.
-
Ale włóczni nie masz teraz ze sobą. – zauważyła zaniepokojona agentka.
Zastanowiłam
się chwilę.
-
Tamtego dnia, kiedy zmarł Heimdall, mimo, że byłam… wściekła to moja moc się
nie uaktywniła. – spostrzegłam.
-
Chcesz powiedzieć, że rozładowały ci się baterie? – zapytał Barton.
Wzruszyłam
ramionami.
Niektórzy
kiwali głowami przyswajając informacje, a inni zastanawiali się głęboko.
- A czujesz
swoją moc? To znaczy jej obecność? – zapytał agent.
- Tak. –
odpowiedziałam.
Już zdążyłam
się do tego przyzwyczaić i moje ciało tego nie rejestrowało, ale czułam ją w
swoich żyłach. Jest jak samodzielny i nieposkromiony prąd, który lekko łaskocze
i daje swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, jak i świadomość drzemiącego
potencjału.
-
Skontaktujemy się z Vision i omówimy co należy w tej sytuacji zrobić. –
oświadczył.
Nie byłam w
tym momencie przekonana, co do tego wyjścia. Jeśli Vision nie pomógł przed
dwoma laty, czy uda mu się tera?
- Powinnam
jeszcze dodać, że kiedy wytwarzam barierę to wszystko, co na nią wpadnie rani
mnie i niestety musze mieć połączenie z podłożem, by powstała. – dodałam i
napotkałam kilka sekund ciszy.– To znaczy, że kiedy uderzysz moją barierę
promieniem Iron Mana to odczuję go, ale z pomniejszoną o połowę siłą. –
powiedziałam uprzedzając pytanie, które już miał zadać Tony.
Mężczyzna z
otwartymi ustami, patrzył na mnie zaskoczony. Przebiegł po twarzach zebranych.
- To ja nie
mam pytań. – przyznał szybko. - Jestem jednak bardzo jej ciekawy. – przyznał. –
Nie będziesz chyba zaskoczona tym, że ją trochę przetestujemy. – oświadczył z
uśmiechem. – Aaron i Myron nudzą się ostatnio, więc będą zachwyceni.
Przewróciłam
oczami, bo zdawałam sobie sprawę, że chłopaki nie dadzą mi za niedługo spokoju.
- Na razie
musze wiedzieć, czy jeśli moja moc znów się naładuję, to czy nie zrobię nikomu
krzywdy. – przyznałam, choć perspektywa przysmażenia tej kupy metalu, za którą
zazwyczaj krył się Stark, napawała mnie ekscytacją.
- Ja jednak
musze zadać swoje pytanie… - zaczął kapitan Rogers, który przerwał nam i
wyprostował się na krześle. – Kiedy kilka dni temu rozmawialiśmy, Shelly użyła
terminu „kleszcz” ze stwierdzeniem, że jest niebezpieczny. Nie trzeba być
filozofem, by wyczuć, że nie mówiła o czymś ziemskim.
Znów przeszedł
mnie dreszcz, ale opowiedziałam spokojnie wszystko to, do czego doszłyśmy razem
z lekarką. Nie kryłam się ze swoimi obawami. Czułam się trochę dziwnie
ujawniając najszybszą możliwość obezwładnienia mnie. Miałam jednak nadzieję, że
jeśli moja moc faktycznie będzie nie do ujarzmienia, to nie pozostaniemy bez
rozwiązania problemu.
- Tony,
zabraniam ci wszczęcia jakichkolwiek działań wobec niego. – powiedziałam ostro
i niezwykłą stanowczością.
Mężczyzna
wzniósł ręce do góry.
- Daj spokój
Stark, wszyscy wiemy, że masz chrapkę na takie rzeczy. – powiedział Steve.
- Ale żeby tak
od razu … - zaczął. – Kea, myślałem, że masz o mnie lepsze mniemanie. – oburzył
się.
- Mam. –
powiedziałam. – Jednak nikt z nas nie chce, żeby powtórzył się incydent z
Ultronem. – przyznałam szybko.
Na
to wspomnienie uśmiechy zebranych lekko się skwasiły, a mnie zrobiło się
głupio, że odważyłam się o tym wspomnieć.
-
Przepraszam. – spuściłam wzrok na stół.
Nie mniej
jednak musieliśmy kontynuować.
-
Ja natomiast chciałbym dowiedzieć się, kogo mamy zaszczyt gościć w naszym
marnym wymiarze? – zapytał agent Smith, chcąc trochę rozluźnić atmosferę.
Nie
wiem czy udało mu się to w przypadku innych, ale mnie nie podniosło to pytanie
na duchu. O cokolwiek by nie zapytali i tak zahaczą o temat wojny, której
skutki dźwigałam na swoich barkach.
Zdziwiło
mnie jednak to pytanie. Nie wiedziałam, co dokładanie chciał jeszcze wiedzieć,
bo wszystko to, co było warte przekazania już ujęłam w opowieści.
Zastanowiłam
się chwilę.
-
Na imię jej Nyx. – powiedziałam i dostrzegłam, że na ich twarze wstępują
szczere uśmiechy. Potem zabrakło mi słów, bo nie umiałam opisać tego jak czuje
się człowiek, który ocalił jedno bezbronne istnienie.
-
Kea, jesteśmy z ciebie dumni. – powiedział kapitan Rogers, a inni zawtórowali
mu kiwnięciami głowy. – Nie wiem czy którekolwiek z nas odważyłoby się tak
zaryzykować. – przyznał.
-
To była jedna z najciężej podjętych decyzji w moim życiu. – przyznałam trochę
drżącym głosem. – Ale i tak nie miałam wiele do stracenia. – przełknęłam ślinę.
- A ona miała wiele.
-
Dobrze, czy możemy kończyć to przesłuchanie? – zapytała kobieta widząc, że
poczułam się trochę winna i jakby momentalnie spadła moja samoocena.
-
W umowie było sześć pytań… - zasugerował delikatnie Fury.
-
W porządku. – powiedziałam spoglądając na Starka, którego pytanie miało właśnie
paść.
Nie
wiem, jaka była w tym momencie mina stojącej za mną agentki, ale musiała
wzbudzić w mężczyźnie niepokój, bo po jego wyrazie twarzy można było
wywnioskować, że zmienił on diametralnie swoje pytanie.
-
W takim razie, co teraz zamierzasz? – zapytał dając mi spokój.
Nad
tym niestety się jeszcze nie zastanawiałam. Co prawda Larry przekonał mnie, że
powinnam skontaktować się z mamą, a ja chciałam wrócić do swojego dawnego
życia, jednak jedna z jego części odpychała mnie niemiłosiernie.
-
Chyba wrócę po prostu do domu. – przyznałam posyłając uśmiech agentowi
Smithowi, który patrzył na mnie jak dumny z dziecka ojciec.
Zobaczyłam,
jak kilku z nich kiwa głowami.
-
Wiem, że pewnie to ostatnia rzecz, o jakiej teraz myślisz… - wtrącił agent
Barton, ale muszę zapytać: czy chcesz w najbliższej przyszłości kontynuować
egzamin?
Faktycznie,
nie był to temat, który w tym momencie zaprzątał najbardziej mój umysł, ale
musiałam się nad nim porządnie zastanowić. W tym momencie jednak nie miałam
ochot znów brudzić sobie rąk.
-
Na razie, chcę po prostu powrócić do normalności, ale pomyślę o tym. –
oznajmiłam lekko się uśmiechając.
Mężczyzna
kiwnął głową i wtedy Fury podniósł się z siedzenia, poklepał mnie pokrzepiająco
po plecach i wyszedł.
Był to jasny
znak, że posiedzenie okrągłego stołu zostało zakończone.
Wtedy
rozpoczęła się ta część, której najbardziej nie mogłam się doczekać, gdyż miała
mi dać to, czego najbardziej mi brakowało przez ostatnie dni: rodzinne
wsparcie. Wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc, podchodzić i serdecznie mnie
przytulać. Mimo, że łączyła nas jedynie praca dla dobra ludzkości i dozgonna
przyjaźń.