Myślałam, że
życie to tylko krótki rozdział naszego istnienia. Wydawało się takie ulotne.
Mijały godzina za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Biegł bardzo
nieubłaganie. Jakby działał na naszą niekorzyść, odbierając nam kolejne chwile.
Jednak z perspektywy czasu, mogę z pewnością stwierdzić, że mimo, iż niektóre
okazywały się zmarnowane, to i tak wnosiły coś cennego.
Myślę, że
chodzi właśnie o poczucie straty. Nasze decyzje zawsze będą miały swoje skutki
i gorsze, i te lepsze. A dzięki temu, że czasu nie da się cofnąć będziemy na
nie skazani. Zwykle chcielibyśmy wymazać nasze porażki, bo są one powodem do
wstydu. Co z tego?
Przecież to
nasze życie, a jednak prawda jest taka, że żyjemy w pośpiechu wpatrzeni tylko w
czubek własnego nosa, mając na uwadze jedynie sprawy niższego rządu. Czas
ucieka nam jak piasek przez palce, a rodzina, znajomi, przyjaciele są tylko
dodatkiem do szczęścia, staramy się przystosować, działać według planu. Nie
zwracamy uwagi na „tu i teraz”, na to, jak wiele możemy osiągnąć w danej
chwili, jaką ważną życiową decyzję możemy podjąć, na to, co możemy zmienić w
swoim postępowaniu by być lepszymi. A jednak jesteśmy ślepi…
Czas człowiek
docenia w tedy, gdy nagle zaczyna mu go brakować. Kiedy nagle walą mu się na
głowę miliony spraw, które odkładał lub ignorował przez dłuższy czas. Jest to
zupełnie jak fatum. Raz nas ono niszczy, a innym razem wzmacnia. Dziwne jest to,
że nie umiemy wyciągnąć z niego wniosku, czyż nie?
Nadchodzi ten
czas, ta godzina, minuta, sekunda, w której nie ma chwili na wątpliwości. Nie
pozostaje nic innego jak wziąć swoje brudy na barki i zrobić z nimi porządek,
bo później może być za późno.
Ja popełniam
błędy. I na nich się uczę. Wszyscy powinniśmy.
Najgorsze jest
jednak uczucie, kiedy, mimo, że uważasz swoją decyzję za sprawiedliwą i właściwą,
okazuje się ona być tą, która przynosi ból i cierpienie. Ale nie tylko tobie.
Wszystkim.
Nadszedł mój
czas by wyciągnąć wnioski i wszystko naprawić.
Albo…
przynajmniej się postarać.
A było to tak…
Słyszałam jak
świat zaczyna się walić. Nie wiecie, jaki to dźwięk, bo jeszcze nigdy nie
zwróciliście na niego uwagi, bądź nigdy nie pomyśleliście, że istnieje. Jak on
brzmi? W moim przypadku, był głuchy, krótkotrwały, modulowany, zimny. Napawał grozą
przebijając się jak igła przez skórę, drażniąc nawet najczulsze nerwy.
Wywoływał dziwaczne obrazy, których tematem było po prostu nieuniknione
apogeum, którego początek zwiastował. Wydawał się jednak nietrwały. A jednak,
gdy następował po sobie, co setną część sekundy, zaczynał wwiercać się w
podświadomość, by odwrócić do góry nogami sposób twojego myślenia.
By napełnić
cię strachem.
To uczucie ma
swojego partnera, jednak samo równie dobrze niszczy od środka.
Na żadne z
nich nie mogłam sobie pozwolić. Zbyt dobrze wiedziałam, jakie będą ich
następstwa.
Drzewo nie
mogło umrzeć. Jego korzenie wciąż były nadzieją. Nie jest to pora by o niego
się martwić. W niebezpieczeństwie znajduje się jednak jego uwieńczenie, które sprawuje
porządek nad całością. Nie można dopuścić, by stało się słabe, gdyż to właśnie
dzięki niemu elementy drzewa współgrają ze sobą jak nuty w ulubionej pieśni.
W tamtej
chwili los całego trzonu spoczywał na moich barkach.
W umyśle
kłębiły mi się myśli o ludziach czarnych jak węgiel, trzymających w swoich
dłoniach rozgrzaną do czerwoności broń tworzącą wokół nich dymną aurę niewyobrażalnej
potęgi.
Przemykały one
obok niezliczonych wspomnień, jakie związane były z moim dorastaniem. Z tymi
wspaniałymi chwilami, jakie przeżyłam w tym miejscu, malującymi się w
najbarwniejszych i najczystszych kolorach, jakie kiedykolwiek widziałam. Codzienne
przekomarzanki z braćmi, przechadzki pod gwieździstym niebem pokrytym milionami
kolorowych łun, wyborne jedzenie, którego nigdzie indziej nie można było zjeść,
cudowne nieznane mi wcześniej stroje, liczne biesiady, nauka sztuki walki.
Względnie niekończące się szczęście.
Może i Asgard
wydawał się właśnie taką krainą. Pozbawioną smutków, bólu, strachu, pośpiechu.
A jednak, gdy nadchodził czas niepewności, a na jaw wychodziły wszystkie
defekty i wady tego świata, dostrzec można było, jak bardzo jest niedoskonały.
Wymagający
poświęceń.
Dosyć.
To było jedyne
słowo, które powtarzałam sobie w głowie. Miałam wrażenie, że ktoś właśnie
zacisnął pętlę na moim sercu, którego koniec zwieńczył ogromnym pustakiem,
ciągnącym go w dół. Wzięcie oddechu wydawało się najtrudniejszą czynnością do
wykonania, jakby miało ono jakieś konsekwencje.
I faktycznie
miało. Determinowało ducha walki, którego za żadne skarby nie mogłam stracić.
Po
całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Wraz z nim moim ciałem zawładnął
niewyobrażalny gniew.
Nie
oddam im mojego domu!
Moc
przepłynęła przez mój kręgosłup owijając się wokół niego jak wąż. Wchłonięta
przez moje żyły płynęła szalonym strumieniem szukając ujścia, które wydawało
się nigdy nie pojawić. Gdy jednak dopływała do czubków moich palców z
niesamowitym bólem, a niewiarygodną siłą przesiąkła przez warstwy skórne
dostając się do ziemi. Czułam jak przenika w jej głąb, jak omija wszystkie
wykute w niej tunele, a potem przebija się przez nią i zatacza ogromny okrąg
nad całym Asgardem.
Gotowało
się we mnie. Pot zbierał się na całej mojej twarzy, która zmarszczona była w
wyrazie cierpienia. Brałam szybkie głębokie oddechy i potrząsałam energicznie
głową by nie pozwolić sobie na omdlenie. Nie mogłam dać za wygraną.
W
uszach mi dudniło od pocisków mocy, jakimi ostrzeliwali nas rządni krwi Svartalfheim.
Na całe szczęście uderzały one w tarczę mocy, a potem spalały się w mgnieniu
oka jak kartka papieru przy spotkaniu z płomieniem. Niestety ten sposób obrony
nie był perfekcyjny. Moc przez cały czas przesyłała mi impulsy wywoływane przez
wszystko, co w nią uderzało. Będąc mentalnie z nią połączoną, na całym ciele
odczuwałam bezlitosne ataki, mające moc tysięcy niemiłosiernych kopniaków.
Wzięłam się garść i zacisnęłam mocno zęby, by nie dać się pokonać.
Po chwili coś ogromnego
uderzyło w najsłabszy punkt tarczy.
Poczułam jak
owa rzecz naciera z tak niewyobrażalną siłą, że wywołuje ból mocnego uderzenia
pięścią w potylicę. W bezmyślnym odruchu uniosłam rękę z posadzki i przyłożyłam
do głowy, jakby sam dotyk lodowatej dłoni miał uśmierzyć ból.
Usłyszałam
naraz donośny wrzask dziesiątek przerażonych ludzi. Zdałam sobie sprawę, że
opuściłam połowę tarczy i naraziłam ich na niebezpieczeństwo.
Potworny ból sparaliżował
całą tylną część mojej głowy, po czym zaczął wyciskać łzy z moich oczu. W
głowie szumiało mi jakby rozpętał się niej ogromny sztorm. Na żadnej myśli nie
mogłam się skupić.
Energicznie
mrugając powstrzymałam łzy i szybko przesłałam moc z powrotem do podłoża by
naprawić swój błąd.
W myślach już
widziałam czarne postacie zabijające wszystkich niewinnych Asgardian. Zamknęłam
szybko oczy i oparłam czoło o zimną posadzkę jakby to miało mi pomóc o nich zapomnieć.
Po kilku
ciężkich wdechach poczułam jak coś ciepłego i nawet dającego w jakiś dziwny
sposób poczucie obcego bezpieczeństwa skappywało mi po twarzy. Otworzyłam oczy
i zobaczyłam, że pod moją twarzą zaczynają pojawiać się kolejno bordowe krople.
Westchnęłam
głęboko z wysiłku. Kiedy to się w końcu skończy?!
Zaczęłam
ocierać twarz o ramię. Niestety krew spływała po całej kończynie, po czym
zaznaczała kontury mojej dłoni na posadzce. Kolejne uderzenie było tak nagłe i
na tyle mocne, że zgięło moją rękę w łokciu, przez co nadgarstek prześliznął mi
się błyskawicznie po posadzce.
Momentalnie
uderzenie mojej klatki piersiowej o ziemię odebrało mi oddech. Przez kilka
długich sekund nie mogłam zmusić się do wzięcia powietrza. Trzymałam dłońmi
swoją głowę, wijąc się swobodnie w obezwładniającym bólu. Myśl o tym, że
właśnie wydałam na nas wyrok śmierci odsunęła się w dalszą część umysłu.
W tej
sekundzie był tylko ból i ja.
Zdenerwowałam
się na siebie. Nie mogłam się poddać! Uderzyłam mocno pięścią w posadzkę nie
tylko w gniewie, ale też w niemocy.
Szlag by to
trafił! – pomyślałam
Starłam szybko
krew, pot i łzy z twarzy, po czym podniosłam się niepewnie z ziemi i ruszyłam w
stronę korytarza, by jak najszybciej wydostać się na zewnątrz.
Podniesienie
bariery już w niczym by nam nie pomogło. Cały oddział Svartalfheim na pewno
przedostał się już przez granicę zewnętrznego pierścienia.
Jeśli ktoś ma
dzisiaj zginąć to niech będę to ja.
- Kea!!! –
usłyszałam niespodziewanie lekko przytłumiony, ale zrozumiały wrzask, który
rozbrzmiał echem po korytarzu i po Sali Obrad.
Naraz doszedł
mnie głośny huk, który sprawił, że moje serce jak na znak przyspieszyło. Potem
usłyszałam jak pękają mury, a przy spotkaniu z podłożem zmieniają się w stertę
gruzu. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Względnie nienaruszalne, starożytne
mury Asgardu walą się jak wadliwy domek z kart. Było to coś, czego nikt z nas
by się nie spodziewał. To miejsce przetrwało tyle wojen, tyle tysiącleci. I co?
Teraz zostanie zniszczone w ciągu jednego popołudnia?
Na szczęście Sala
Obrad, w której się znajdowałam nie została jeszcze zniszczona. Doszłam do
drzwi i pchnęłam je z całej siły. Ani drgnęły.
Westchnęłam
szybko, przygryzłam wargę i z całej siły kopnęłam w zamek.
Drzwi ustąpiły,
jednak w tym samym momencie poczułam jakby w oczy wbito mi miliony szpilek. Pył
wznieciony przez walące się ściany, wypełniał korytarz przesłaniając widok
gęstą mgłą. Wzrok nagle stał się najbardziej bezużytecznym ze zmysłów.
Sięgnęłam po
swoją czerwoną pelerynę, by przesłonić nią twarz. Była na tyle cienka by można
było w miarę wszystko zobaczyć, a na tyle gruba, że nie przedostawał się przez
nią pył. Zaczerpnęłam powietrza pozbawionego pyłu i ruszyłam prosto przed
siebie.
- Kea!!! –
usłyszałam ponowne wołanie jednak wyraźniejsze i pochodzące już z bliższej
odległości.
- Jestem… -
zaczęłam, ale potknęłam się, a materiał zagłuszył mój krzyk. – Jestem cała! – spróbowałam
ponownie odsłaniając na sekundę usta i ignorując ból w stopie. Momentalnie złapałam
się rozpaczliwie za gardło, bo wzięłam bezmyślnie oddech. Wywołało to u mnie
atak bezlitosnego kaszlu.
Po chwili ruszyłam
dalej. Głowa przez cały czas niemiłosiernie pulsowała jakby odliczała
nieszczęsne sekundy do destrukcji całego Asgardu.
Nagle
usłyszałam głośny szybki świst, który momentalnie odebrał mi oddech. Tak szybko
jak go wychwyciłam, ktoś chwycił mnie z przodu za rękę i pociągnął w dół. Kiedy
poczułam szarpnięcie mimowolnie chciałam się zaprzeć, jednak przeczucie
niebezpieczeństwa było silniejsze, niż moja upartość. Tupnęłam z całej swojej
siły w podłoże i przerażona padłam do tyłu na ziemię, a postać, która cały czas
trzymała mnie za rękę zasłoniła mnie jakby chciała ochronić mnie przed lecącym
w nasza stronę pociskiem.
Usłyszałam jak
kolejne mury pękają i z głośnym łomotem roztrzaskują w zetknięciu z podłożem. Kilka
z głazów uderzyło w barierę i stoczyło się z niej, sprawijąc mi ból, który
mógłby być porównywalny z samym przygnieceniem. Trwało to zaledwie kilka sekund,
ale miałam wrażenie, że ciągnie się to w nieskończoność.
Gdy względne
niebezpieczeństwo minęło postać szybko odsłoniła mnie, po czym usłyszałam jej
krótkie bezsilne westchnięcie.
- Kea. –
usłyszałam cichy szept.
Silna, duża,
naznaczona wyczuwalnymi bliznami dłoń zesunęła materiał z mojej twarzy, a potem
dotknęła mojego policzka. Była tak zimna, że przeszedł mnie dreszcz.
Otworzyłam
czy. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić się do światła, po czym gdy zobaczyłam
przede mną Lokiego, poczułam jak kamień spada mi z serca.
Na twarzy
malował mu się strach i jednocześnie ulga. Strach przed potęgą przeciwnika i
ulga, że nic się nie stało. Mężczyzna kucnął obok mnie z opartym o ziemię
jednym kolanem i z lewą ręką spoczywającą na drugim. Utrzymywał równowagę
podpierając się swoim berłem, które dumnie dzierżył w prawej dłoni. Jego czarne
jak smoła włosy prawie całe schowane były pod złotym hełmem.
Wyobrażałam
sobie właśnie jak biednie muszę wyglądać w porównaniu z bogiem emanującym
doskonałością i nieskazitelnością, mimo tego, że nasz wygląd zewnętrzny
diametralnie się nie różnił. Oboje nosiliśmy na sobie ślady walki.
- Doskonale
sobie poradziłaś. – pochwalił mnie i uśmiechnął szelmowsko.
- Nie dałam
rady. – przypomniałam mu, uniosłam się na łokciach i pomasowałam dłonią swoją
obolałą głowę. – Jak wygląda sytuacja na zewnątrz? – zapytałam marszcząc twarz.
Starłam również szybko spływającą z nosa krew i popatrzyłam na niego niepewnie.
Nie do końca
wiedziałam, czy wiedza o tym jak wygląda to całe pole bitwy dobrze mi zrobi.
Mimo, ze jako Walkria doświadczyłam już wielu krwawych bitew to wiedziałam, że to,
co się właśnie dzieje nią nie jest. To wojna w czystej postaci.
- Myślę, że
sama powinnaś to zobaczyć. – powiedział i wstał na nogi.
Podał mi
szybko rękę, którą przyjęłam, podciągnęłam się i stanęłam na nogach.
– Teraz nie
pozostaje nam nic innego jak walczyć. – przyznał, wpatrując się w swoje złote
berło, w którego wnętrzu spoczywała emanująca czystym błękitem kula. Loki
wpatrywał się przez chwilę w jej blask. Miałam wrażenie, że nawiedzają go
wątpliwości, czy moc, którą przez nie posiada jest na tyle potężna, by pokonać
nacierającego przeciwnika.
- Czy możesz?
– zapytałam i wskazałam dłonią na mgłę, która zewsząd nas otoczyła.
- Dla ciebie
wszystko. – powiedział i jednym ruchem pozbył się problemu.
Opuściłam
barierę, a potem wyciągnęłam szybko rękę przed siebie. Nie minęła sekunda, a z
drugiego końca korytarza z ogromną szybkością przyleciała moja włócznia, która
mimo nabrania dużej prędkości delikatnie wylądowała w mojej dłoni.
- Zróbmy to. –
powiedziałam i zacisnęłam na niej palce.
Przeszliśmy
szybko przez dziurę w korytarzu, wychodzącą wprost na dziedziniec, która przed
sekundą powstała. Gdy stanęłam na zewnątrz rozglądnęłam się ze zgrozą.
Asgard od
wieków otoczony był trzema szerokimi, złotymi pierścieniami. Jeden z nich
przylegał bezpośrednio do platformy, na której stał Asgard, a reszta oddalona
była o dobry kilometr. Pomiędzy pierwszym a drugim rozpościerała się przepaść,
która według legendy nigdy się nie kończyła. Między kolejnymi jednak rozciągała
się ogromna zielona dolina, na której dnie płynęła rzeka o złocistej widzie,
która co kilka metrów spadała z klifów tworząc wiele niesamowitych wodospadów. Od
głównego wejścia do Asgardu ciągnęły się trzy ścieszki. Pierwszą z nich był
Bifrost, który biegł w linii prostej, przecinając wszystkie pierścienie, będąc
jednocześnie jedynym punktem wychodzącym poza ostatni pierścień. Kolejne dwie
rozchodziły się w prawo i w lewo i idąc pod skosem łączyły się z najdalszym
pierścieniem i w tym samym miejscu pod tym samym kątem tylko w przeciwnym
kierunku, wracając pod pałac. Z góry cały Asgard mógł przypominać ogromny
kwiat.
Gdy zobaczyłam
jak kolejne elementy krajobrazu, który tak dobrze poznałam podczas swojego
pobytu, zostają zmiatane w pył, w swoim wnętrzu zaczynałam czuć czysty gniew.
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę go w tak opłakanym stanie. Ścieżka
po mojej prawej stronie była kompletnie zawalona. Zza drugiego pierścienia
wydobywał się gęsty szaro-czarny dym, który przesłaniał cały widok, a nie
świadczył o niczym innym jak o tym, że las w dolinie spowijały języki ognia. Zza
ściany dymnej, co kilka sekund nadlatywały wielkie pociski mocy. Zdawało się
również, że wypluwała coraz to większą ilość przepełnionych rządzą mordu
krasnoludów. Powietrze śmierdziało spalenizną, swądem nie umytych i gnijących
ciał. A na niebie rozciągały się promienie mocy używanych przez obie strony do
walki.
Przeniosłam
szybko swój wzrok, na obrońców Asgardu. Było nas niewielu. Bardzo niewielu.
Większość z
bogów słysząc, że dwaj najpotężniejsi z nich mają odmienne zdania na temat
rozwiązania sprawy z krasnoludami, po prostu stchórzyli. W większości miałam
szacunek do wszystkich bogów, jednak w tym momencie nienawidziłam ich jak
diabli, bo gdy przyszło, co do czego, to woleli uciec. Konflikt z krasnoludami
udowodnił mi, że mimo, iż popierają Thora w stu procentach to i tak nie
odpowiedzą się przeciw Odynowi.
Pozostali
tylko ci odważni. Loki, Thor, moi bracia, kilka zbuntowanych przeciwko Odynowi Walkirii
i ja.
Dziewięć osób.
Tuż przed nami
walczyła jedynie Walkirię Skagull, którą atakowała cała horda uzbrojonych
krasnoludów. Każda Walkiria, oprócz mnie, posiadała skrzydła, więc nie dziwiło
mnie, że dziewczyna prowadzi walkę z powietrza jednak, kiedy doszło do mnie, że
jej przeciwnicy również tam ją atakują oczy mi się szeroko otworzyły ze
zdziwienia
- Jak to
możliwe? – zapytałam zaskoczona. – Jak one…
Loki przetarł
nerwowo dłonią twarz.
- Właśnie w
tym problem. Nie mamy pojęcia skąd nagle u nich wszystkich ta zdolność.
Rozglądnęłam
się szybko i zdałam sobie sprawę, że krasnoludy prawie dorównywali walczącej. Latanie
podniosło ich szanse na zwycięstwo o wiele procent, co przyprawiało mnie o
dreszcze.
Napawał mnie
dumą fakt, że pomimo tego, iż dziewczyna zdawała sobie sprawę, że sama może sobie
nie poradzić, to z niespodziewanym spokojem wymalowanym na twarzy parowała potężne
ataki swoją włócznią. Biorąc również pod uwagę, że kiedy zorientują się, że
jest sparaliżowana od pasa w dół, może się to dla niej źle skończyć.
Rekompensowała jej to natomiast możliwość posiadania własnych skrzydeł i
dobremu wyszkoleniu we władaniu bronią.
- Nie martw
się. Pomogę Skagull na froncie. Idź do ojca. On potrzebuje w tym momencie
najwięcej pomocy.
- Do dzieła. –
zgodziłam.
Loki kiwnął
głową i obrócił się w lewo, po czym wystrzelił w powietrze i zaczął atakować
kolejne szeregi wojowników wyłaniających się z mgły, by odciąć Walkirę, od
nadchodzących posiłków.
Thor powinien
być w okolicach sali tronowej, czyli po drugiej stornie pałacu, więc zwróciłam
się w przeciwnym kierunku, by ruszyć wzdłuż pierścienia wewnętrznego.
W takich
momentach żałowałam, że jako jedyna z Walkirii nie miałam skrzydeł. Po
przypomnieniu sobie tego faktu i bezsilnym westchnięciu rzuciłam się biegiem
przez arkadę, która ciągnęła się, aż do zachodniej części pałacu.
W międzyczasie
zaczęłam się zastanawiać, czy nie pcham się prosto w paszczę potwora. Skoro
Thor, który jest ode mnie dwa razy silniejszy będzie potrzebował pomocy, to co
da mu moja pomoc, skoro Odyn to najpotężniejsze ze wszystkich bóstw. Jestem
przy nim jak robak. I zgniecie mnie jak robaka.
Przełknęłam
głośno ślinę na tę myśl.
Miałam tylko
nadzieję, że do tego czasu będę w stanie wytworzyć dość silną barierę, by w
razie niepowodzenia móc nas utrzymać przy życiu.
Tak się
zamyśliłam, że kiedy zza jednej z kolumn, wyskoczył barczysty, uzbrojony w
topór krasnolud, krzyknęłam jak bezbronna panienka.
Mężczyzna był
wyższy ode mnie o głowę, jego skóra była idealnie czarna, jakby przed chwilą
wynurzył się z bani z ropą naftową. Jego długa, rozwichrzona broda zlewająca
się z włosami, nosiła okruszki, po niedawnym spożyciu posiłku, a ciało było
źródłem okropnego fetoru, od którego momentalnie zrobiło mi się niedobrze.
Śmierdziel
zadowolony z trwogi, jaką wywołał moją impertynencką reakcję, zamachnął się
dzierżonym w dłoni toporem. Zmarszczyłam nos i odruchowo zablokowałam jego atak,
swoją włócznią, a potem podskoczyłam i kopnęłam go z impetem w twarz, przez co odzyskałam
rezonans. Oszołomiony mężczyzna machnął bezmyślnie bronią, dzięki czemu po moim
pchnięciu włócznią w bark, upuścił broń. Zaatakowałam od tyłu i przebiłam
włócznią jego klatkę piersiową. Po kilku sekundach padł na ziemię martwy.
Z
trudem wyciągnęłam broń z ciała, ciągnąc ją z całej siły i odpychając zwłoki
nogą. Jęknęłam głośno, po czym spojrzałam z obojętnością na ciało przez kilka
oddechów, po czym pobiegłam dalej.
Mimo,
iż ten widok nie należał do najprzyjemniejszych to ze smutkiem zdałam sobie
sprawę, że krasnoludy, coraz bardziej przypominają sobą te, o których są
książki, które ostatnio dostałam od Thora z jego podróży do Midgardu.
Krasnoludy
wcale nie są takie niskie, jakie się wydają. Co zabawne, to błędne przekonanie
wynikło chyba z faktu, iż kobiety tej rasy faktycznie są niskie, choć w istocie
mało urodziwe. Mężczyźni jednak w większości są wyżsi ode mnie o głowę, choć
mam 175 wzrostu. Również w żadnym stopniu nie są podobni do ludzi, gdyż ich
skóra jest czarna jak węgiel.
Tak naprawdę
nie są to istoty, które całymi dniami zajmują się wygobywaniem surowców z
kopalń i tworzeniem z nich potężnych cudów. Wbrew pozorom jest to rasa
niezwykle inteligentna i zdolna. To właśnie oni wykuli Mjöllnira, bransoletę Draupnir czy zbroję, która jest pośrednio
przyczyną sporu toczonego przez bogów. Są również niezwykle dobrymi
politykami, a co gorsza zapalonymi wojownikami.
Niecałe
parę kroków dalej zobaczyłam Walkirię Hildr, Walkirię Rotę oraz moich braci:
Modiego i Magniego, którzy rozstawieni wzdłuż całej zachodniej granicy,
skutecznie odpierali jeden szereg po drugim.
Byłam
w tym momencie wdzięczna za to, że są. Mimo tego, że nie z tego samego powodu,
co wszyscy inni, ale to w tym momencie nie było ważne.
Walkirie
to kobiety, które dobrowolnie postanowiły służyć Odynowi. Ich obowiązkiem jest
wiernie wypełniać wszystkie jego rozkazy, nie zważając na własne przekonania.
Pełnią również jedną z najbardziej zasłużonych funkcji, którą powierzył im Odyn:
przeprowadzały na drugą stronę nieszczęsne dusze zmarłych bohaterów wojennych,
którzy zaszczytnie polegli na polu walki. Najpierw prowadziły ich prosto przed
oblicze boga, a następnie, do Walhalii, krainy wiecznego szczęścia, gdzie
bohaterowie całe dnie spędzali na walkach, a wieczory na biesiadowaniu w
potężnym pałacu, którego ściany zbudowano ze złotych włóczni, a sufity ze
złotych tarcz.
Może i
Walkirie miały to, czego pragnie każdy: szacunek, dobrobyt, pozycję, rozgłos, jednak
ponosiły koszty tych dóbr. Przede wszystkim nie mogły nigdy się z nikim
związać, nie mogły założyć rodziny, narażały swoje życie, a wszystkie rozkazy
Odyna wykonywały bez mrugnięcia okiem, nawet te, na które nie pozwalało im sumienie.
Hildr i Rota
były Walkiriami już od wieków, a zarazem przykładami wierności, odwagi i
poświęcenia dla każdej nowicjuszki. Choćby mnie. Jednak nieomylne przeznaczenie
sprawiło, że się zakochały. Brzmi to pięknie i niesamowicie, jednak te historie
nie mogły się skończyć szczęśliwie, bo kiedy stajesz się Walkirią, od przysięgi
nie ma odwrotu.
Skoro jednak
Thor postanowił się sprzeciwić Odynowi w mojej sprawie, to nie dziwi mnie, iż
one również postanowiły się zbuntować. Nie mam do nich żalu, że są tutaj tylko
z własnych pobudek.
Po sekundzie
na dziewczyny rzuciło się więcej krasnoludów niż były w stanie odeprzeć.
Zostały cofnięte, aż pod wewnętrzny pierścień i otoczone szerokim okręgiem.
Modiego i
Magniego niestety tak pochłonęła walka, że nie dostrzegali, iż nagle dziewczyny
zostały otoczone. Z daleka widać było, że Walkiria Hildr o bardzo długich
kasztanowych włosach, już ledwo trzymała w swoich zmęczonych dłoniach włócznię,
zmuszając się do odparowywania ataków.
Od razu zdałam
sobie sprawę, że same nie dadzą sobie rady.
Przeszłam
pomiędzy dwoma kolumnami, wskoczyłam na kamienną ławkę, po czym wystrzeliłam
żywy, biały promień mocy, który zatańczył wokół kilku z nic niepodejrzewających
najeźdźców, a potem zacisnął się na nich jak wąż i zmiażdżył ciała do tego
stopnia, że gęsta krew, surowe mięso i oślizgłe jelita wybuchnęły rozbryzgując
się wokół. Widząc to ich towarzysze rozproszyli się przestrachem. Dziewczyny
początkowo zbite z tropu odzyskały trzeźwe myślenie i zaatakowały, zabijając
bez większego problemu.
Walkirie
rozejrzały się instynktownie szukając źródła pomocnego promienia. Gdy napotkały
mój wzrok w przelocie kiwnęły głowami w podzięce za pomoc. Nie tracąc czasu
zeskoczyłam z ławki i ruszyłam dalej w stronę zachodniego skrzydła.
Tam jedynie
mogłam zobaczyć, co dzieje się w tylnej części Asgardu, ponieważ główny pałac był
w kształcie rogalika skierowanego zewnętrzną częścią do północy, czyli do
frontu. Po wewnętrznej stronie tuż przy wejściu do ogrodów znajdowała się sala
tronowa, w której miałam nadzieję znaleźć Thora.
Gdy
w końcu zatrzymałam się przy granicy arkady ociekając potem i oddychając
ciężko, zobaczyłam wielką, metalową platformę, unoszącą się dziesięć metrów nad
powierzchnią ziemi, dzięki dwóm bardzo głośno pracującym turbinom. To właśnie z
jej powierzchni wylatywały ogromne kule iskrzącej mocy, którymi ostrzeliwany
był pałac. W tym momencie wiedziałam dwie rzeczy: musi ich być więcej, ale
ukryte są za ścianą dymu, bo ataki nie nadciągały z tylko jednaj strony i że
trzeba je zniszczyć.
Po chwili
szybko błysk odwrócił od niej moją uwagę. Niedaleko zauważyłam unoszącego się w
powietrzu dumnego i wściekłego Odyna, który wpatrywał się z założonymi rękami w
wejście do Sali Tronowej. Rozsiewał wokół siebie potężną aurę chwały i doskonałości.
Ciężko to wytłumaczyć, ale patrząc miałam wrażenie, że podjęliśmy się
przedsięwzięcia, które z góry skazane jest na niepowodzenie.
Przełknęłam
ciężko ślinę. Bóg mimo, że jedno oko miał zasłonięte przepaską to i tak zdawał
się widzieć wszystko, a jego ciało poczciwego mędrca, siłę by powalić nie jedno
pomniejsze bóstwo.
Usłyszałam huk
i momentalnie spojrzałam w miejsce, w którym utkwiony był sokoli wzrok Odyna. Sterta
gruzu i szkła posypała się jak lawina na jakiegoś człowieka. Ruszyłam szybko
biegiem w jego stronę.
Jeśli ktoś ma
dzisiaj zginąć to niech będę to ja, powtórzyłam sobie.
Gdy zobaczyłam
Thora, próbującego wydostać się spod sterty gruzu, serce ścisnęło mi się jak
gąbka. Widziałam wielki ból w jego oczach i aż czułam bijącą od niego determinację.
Walka dla
satysfakcji, a walka o kogoś, kogo się kocha to dwie różne rzeczy.
Thor podniósł
się, wezwał Mjöllnir i jednym szybkim ruchem rzucił go w stronę ojca. Mimo, że
władzę nad jego mocą miał tylko on, to Odyn bez problemu zdołał zmienić jego
kierunek.
Rozpędzony
młot skierował się w moją stronę. W oka mgnieniu rzuciłam się w prawo
zasłaniając swoimi rękami głowę, modląc się by nie uderzył w arkadę. Jak na
złość zrobił to tylko, że trochę powyżej niej naruszając konstrukcję muru i
poniższej arkady. Sufit runął jak na gwizdek i odciął mi drogę ewentualnej
ucieczki.
Nic mi się nie
stało, jednak leżałam przez chwilę w amoku na brzuchu próbując opanować drżenie
rąk. Zacisnęłam pięści kilka razy, po czym chwyciłam brzeg kolumny i
podciągnęłam całe ciało, by za nią wyjrzeć i zobaczyć, co się dzieje.
Odyn śmiał się
złowrogo widząc jak jego głupi, nieposłuszny syn próbuje bezskutecznie stawić
mu opór. Gdy ledwie poruszający się Thor stanął wreszcie niepewnie na nogach
bóg westchnął jedynie współczująco, po czym wysłał w stronę Thora promień mocy.
Wiedziałam, że
mężczyzna bez pomocy młota może nie wytrzymać tego ataku. Szybko zacisnęłam
zęby, wystawiłam moją włócznię za róg i sama wysłałam wiązkę mocy, która
mignęła szybko w powietrzu, a gdy zderzyła się z promieniem Odyna wybuchła
rozbryzgując wokół kolorowe iskry. Zaskoczona swoją śmiałością momentalnie
ukryłam się za kolumną i przywarłam do niej, przeklinając to głupie zwrócenie
na siebie uwagi.
Po kilku
oddechach, kiedy nic się nie stało, zdobyłam się na to by wychylić. Nagle
jednak poczułam jak ktoś chwyta z boku moją włócznię, przeciąga ją pomiędzy
podłogą a moją szyją, a potem staje z tyłu i zmusza mnie do podniesienia się,
po czym boleśnie przyciska mnie do ściany.
Moja głowa
uderzyła boleśnie o kolumnę, wprawiając mnie w takie oszołomienie, że momentalnie
nie miałam pojęcia, co się dzieje. Automatycznie chwyciłam dłońmi naciskającą
na moją szyję włócznię, jednak nie mogłam się skupić na tym, kto próbuje mnie
udusić i przede wszystkim, dlaczego.
Po chwili
jednak odzyskałam rezonans i zobaczyłam przed sobą Alvíssa, który przyglądał mi się z przylepionym uśmiechem do twarzy.
-
No wreszcie. – powiedział. – Stęskniłem się już za tobą. – dodał, po czym widząc, że czerwienieje na
twarzy z wysiłku i braku powietrza, oddalił włócznię, wyrywając mi ja z dłoni.
Mimowolnie
przykucnęłam, szorując plecami o kolumnę, chwyciłam się za szyję i zaczęłam
szaleńczo kaszleć, łapiąc natarczywie powietrze.
Nie
przejęty Alvíss w tym czasie zręcznie
wymachiwał włócznią, badając jej ciężar, zasięg, łatwość pokonywania oporu
powietrza, długość, jakby to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Spojrzałam na niego z
wyższością i ironicznym współczuciem. Włócznia jest czymś zupełnie innym w
porównaniu z mieczami Walkirii, które w czyichkolwiek rękach by nie były stają
się silną bronią porównywalną z Mjöllnirem. Ona jednakże jest niczym w obcych rękach. Dostałam ją zaraz po przybyciu do
Asgardu trzy dekady temu, zaraz po tym jak ujawniła się moja moc. A z tego
powodu, że ujawnia się ona tylko w postaci bariery lub wywołanym nagłym silnym
uczuciem i jestem w stanie ją kontrolować, to włócznia została stworzona bym
mogła używać jej do obrony. Nie posiada żadnej innej właściwości.
-
Nadaremnie się łudzisz. – powiedziałam z uśmiechem i chwytając się szczeliny w
popękanej kolumnie, by podciągnąć się mimo, że czułam się jakbym zamiast nóg
miała galaretę.
Przetarłam
drżącą dłonią policzki. Mimo, że w tym momencie strach ledwo pozwalał mi wziąć
spokojnie oddech to miałam zamiar spokojnie rozegrać nasza krótką wymianę zdań,
by nie dać się oszołomić.
-
Czyżby? – zapytał i odwrócił włócznię do góry nogami. – A co my tu mamy? –
zapytał i spojrzał na jej koniec.
Zmarszczyłam
brwi. Czego on tam szuka?
Zaciekawiona
zrobiłam dwa niepewne kroki w jego stronę, by lepiej widzieć, co zrobi. On natomiast
sięgnął szybko do kołczanu, wyciągnął strzałę, której ostry grot wsadził
pomiędzy mało widoczne koło, które zamykało wylot steli.
Napiął
szybko mięśnie i podważył je. Wstrzymałam oddech, kiedy powoli wysunęło się na
maleńkich połyskujących srebrem szynach, a razem z nim długa przeźroczysta fiolka.
Przełknęłam głośno ślinę, kiedy zobaczyłam, że na każdym jej milimetrze
znajduje się mały, ostry, zakrzywiony ząbek.
-
Co to jest? – zapytałam i podniosłam na niego wzrok.
Zdałam
sobie momentalnie, sprawę, że stoję za blisko. Na wyciągnięcie ręki, ale czułam
się jak spraliżowana. W tym momencie nie wiem jak wyglądałam, ale miałam
nadzieję, że nie na tak przerażoną jak czułam się w środku.
-
To, moja kochana… - zaczął obracając w dwóch palcach brzeg koła, by przedstawić
fiolkę z każdej strony. – … jest przedmiot, który kiedyś cię zgubi. – przerwał
na chwilę, by ukradkiem dojrzeć moją reakcję, jednak nic nie dałam po sobie
poznać. – To mały prezent od Odyna. – westchnął. – Jest to jakby gwarancja
tego, że warunki naszej umowy zostaną spełnione.
Jedyna
myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie to, czy Odyn kiedykolwiek, choćby przez
sekundę uznał mnie jako swojego potomka? Bo w tym momencie poczułam się jak
jeden z najsłabszych i najmniej liczący się pionków na szachownicy.
-
Muszę cię zmartwić. – powiedziałam. – Nie zostaną.
Jednym
szybkim ruchem dłoni wcisnęłam koło na swoje miejsce, po czym drugą
przechwyciłam włócznię. Zaskoczony Alvíss
nie przewidział tego, że uderzę go promieniem mocy. Posłało go ono na stojącą
dwa metry za nim ścianę, a ja zerwałam się do najszybszego biegu w mojej
karierze.
Przebiegłam pomiędzy
dwoma kolumnami i ruszyłam w prawo, prosto w stronę, gdzie chwilę wcześniej
widziałam walczącego Tohra. Jednak nie zrobiłam kilka kroków jak poczułam, że coś
podcina mi nogi, a potem zaciska się mocno na moich kostkach. Momentalnie bezwładnie
straciłam równowagę i poleciałam dłońmi do przodu, boleśnie uderzając biodrem o
ziemię i zdzierając naskórek z całej długości ramienia. Tym samym włócznia
wypadła mi z ręki, po czym uderzyła po podłoże kilka metrów dalej.
Zaklęłam głośno i mimo bólu dźwignęłam się,
by szybko uwolnić swoje nogi. Jednak przesunięcie przeze mnie kul, które
przygwoździły mnie do ziemi graniczyło z cudem. Sięgnęłam po swoją włócznię.
Tylko przy jej pomocy miałam szansę na przepalenie łańcuchów spajających kule.
W tym momencie jednak Alvíss chwycił włócznię w swoje ręce po czym wyciągnął fiolkę
i wrzucił ją do kieszeni.
Gdzieś przebiegła mi po głowie myśl, że
byłoby miło jakby wbiła mu się do tyłka.
Mężczyzna swoimi rozgrzanymi do czerwoności
rękawicami przytopił strukturę włóczni i zwinął ją bez problemu w dłoniach jak
sprężynę.
- Ach, przykro mi. – usłyszałam od niego
kiedy rzucił w bok swoje dzieło z którego wydobywała się gęsta para.
Otworzyłam
aż usta ze zdziwienia. To nie miało tak wyglądać.
Alvíss podszedł bliżej, wziął kule w swoje
dłonie, podniósł je bez wysiłku, po czym oświadczył poważnie:
- Koniec tych wygłupów.
Mężczyzna założył łańcuch na ramię i zaczął
ciągnąć mnie po ziemi jak worek.
Nagle zamiast strachu pojawił się we mnie tak
straszny gniew, że cała zaczęłam się w środku gotować. Nie chcę by to Odyn
decydował o tym jak potoczy się moje życie. Nie ma prawa decydować.
Nie wiem, dlaczego w tamtym momencie to się
stało, ale wtedy dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo żałuję, że kiedykolwiek
mu zaufałam.
- Puść mnie! – krzyknęłam, a mężczyzna
słysząc to zaśmiał się, nie przejmując się. - Przestań! – niecierpliwiłam się.
- Przestań, bo wydrapię ci oczy! – powtórzyłam się ostro.
- Tylko spróbuj. – ostrzegł.
Warknęłam głośno.
- Masz moje słowo.
Po kilku krokach mężczyzna nagle wzniósł się
w powietrze. Od razu żołądek podleciał mi do gardła, a krew zaczynała napływać
mi do głowy.
Poczułam się strasznie upokorzona. Jak głupia
ryba złowiona na wędkę. W mojej głowie, pojawiła się myśl, czy przyszłość,
która mnie czekała miała być gorsza od upieczenia na ruszcie.
Po kilku sekundach wpadłam jednak na świetny
pomysł. Podciągnęłam się szybko do nóg, po czym podpierając się o ramiona
przeciwnika przegibnęłam się nad nim i ciężarem swojego ciała przewróciłam go o
360 stopni. Nie dość, że krasnolud zrobił fikołka w powietrzu, to stracił
rezonans i puścił kule, które nagle szarpnęły mną z dużą siłą w dół.
Momentalnie
krzyknęłam, bo zdałam sobie sprawę, że tym pomysłem zgotowałam sobie dwie
przyszłości: albo zabiję się, kiedy spotkam się z podłożem, albo będę przez
wieki spadać w otchłań.
Gdy
jednak ta myśl się pojawiła poczułam szybkie szarpnięcie, które zmieniło
tor mojego lotu na poziomy. Zaskoczona znów krzyknęłam.
Bezlitosny pęd powietrza momentalnie wdarł się do moich uszu,
uniemożliwiając mi usłyszenie czegokolwiek i obmywał mi boleśnie twarz. Straciłam
totalnie orientację w terenie, a w żołądku zatańczył mój ostatni posiłek.
Lot trwał dosłownie
kilka sekund jednak, kiedy otworzyłam oczy zdałam sobie sprawę, że przez cały
ten czas miałam spięte wszystkie mięśnie. Wzięłam głęboki oddech i mocnym
wbiciem w niego paznokci zmusiłam osobę, która mnie trzymała, by postawiła mnie
na ziemi.
Przebiegłam wzrokiem po
moim otoczeniu, ciężko dysząc, po czym nagle szarpnęły mną tak silne torsje, że
padłam na kolana i zwymiotowałam w leżącą obok donicę z kwiatami, która jakimś
cudem jeszcze stała.
Poczułam po kilku
długich sekundach czyjąś ciężką dłoń na swoim ramieniu. Gdy skończyłam
chwyciłam się za twarz, odsuwając od siebie wszystkie dźwięki, obrazy i
uczucia. Chciałam by ten koszmar w końcu się skończył. By wszystko wróciło do
normy.
Kiedy ktoś chwycił mnie
za ręce i mocno szarpnął na nogi, miałam opory by się ruszać. Po głowie nie
chodziły mi żadne myśli oprócz jednej: nikt z nas nie musiałby teraz walczyć,
gdybym po prostu się poddała.
- Kea! Kea idziemy! –
krzyknął na mnie Thor, który patrzył na mnie zbolałym wzrokiem przez cały czas.
Ojciec puścił moją rękę,
po czym położył ją na plecach w ponaglającym geście. Przetarłam dłonią krew
spod nosa i zaczęłam biec w stronę portalu na końcu Bifrostu. Thor w tym czasie
wzniósł się w powietrze i dzierżąc w dłoni Mjöllnir oczyszczał drogę
przed nami.
Więc,
po co walczę, pytałam się, po co biegnę?
Z
daleka już widziałam jak Hemidal teleportuje moich braci i Walkirie, które już
ledwo utrzymywały się na nogach.
Nie mogłam w to
uwierzyć. Wszyscy się poddają.
Ze wstydem zdałam sobie
sprawę, że w tym momencie chcemy zrobić dokładnie to samo.
Kiedy dobiegłam do końca
Bifrostu zobaczyłam Lokiego, który pochylał się nad jakimś ciałem, których
dziesiątki walały się wokół. Podenerwowana podeszłam do niego bliżej, by stanął
na nogi i byśmy w końcu się stamtąd zabrali.
Można się poddać,
powiedziałam do siebie, ale nie musimy od razu dawać Odynowi tego czego chce.
Kiedy stanęłam u jego boku zobaczyłam, że nie
pochyla nad byle jakim ciałem, tylko nad samą Sif. Przyłożyłam automatycznie dłonie
do ust, kiedy zobaczyłam jej bladą skórę i pusty, wbity w przestrzeń wzrok.
Nie dość, że znów miałam ochotę zwymiotować,
to równocześnie chciałam krzyczeć, płakać, uderzyć w coś. Zapanował mną gniew i
jednocześnie tak wielka bezsilność, że nie wiedziałam, co ma ze sobą zrobić.
Nie rozumiałam, kto by był na tyle
nieodpowiedzialny i bezduszny, że pozwolił jej zostać na polu bitwy. Sif może i
jest jedną z najdzielniejszych kobiet jakie znam, jednak w jej stanie nie
pozwoliłabym jej nawet zobaczyć, kto stoi po jakiej stronie, a co dopiero wziąć
w dłonie miecz i walczyć.
Loki w tym czasie ściskał w dłoni sztylet i
zastanawiał się czy zrobić to czy nie.
Nagle usłyszałam potężny huk. Odwróciłam
wzrok i zobaczyłam nieprzytomnego Thora, który leżał przy ścianie zasypany do
połowy gruzem.
- No dobra. Koniec tej dziecinady! –
usłyszałam wrzask, który zmroził mi krew w żyłach.
Na ten dźwięk Loki rzucił sztylet na ziemię i
podniósł się z ziemi, a ja przerażona zrobiłam
kilka kroków w tył, pozwalając by mężczyzna wyszedł ojcu naprzeciw. Bóg
dzierżąc w dłoni swoją złotą włócznię podążał żywym krokiem w naszym kierunku.
- Mam już serdecznie dość tego
nieposłuszeństwa! – powiedział w stronę Thora, po czym rozglądnął się wokół.
Kiedy jego wzrok spoczął na mnie przeszedł
mnie dreszcz.
- Kea!!! Bądź mądra, nie wygracie tego! –
krzyknął w gniewie, a za nim widziałam już podążającego wściekłego Alvíssa.
Loki spojrzał przelotem na mnie zza ramienia.
Nie wiedziałam, co ten wzrok miał mi dać do zrozumienia, ale zebrałam w sobie
tyle mocy ile tylko dałam i stworzyłam między nami a mężczyznami barierę.
Nie widziałam jak bardzo jest wytrzymała i
ile czasu nam da, ale miałam nadzieję, że wystarczająco.
Loki zatrzymał się w momencie, gdy zobaczył,
jak Odyn wpada na barierę i wściekły uderza w nią pięściami.
- Kea! – wrzasnął bóg bogów.
Wiedziałam, że dla niego najważniejsze w tym
momencie było zdobycie obiecanej mu przez krasnoludy potężnej zbroi, ale moja
ręka nie była jej warta. Prędzej wolałabym sobie ją sama odciąć i rzucić ją Alvíssowi
pod nogi, niż skazać się na życie w ciemności w kopalniach krasnoludzkich.
Wuj spojrzał na mnie niepewnie, ale kiedy
dałam mu znak, że sobie poradzę, spojrzał wściekłym wzrokiem na ojca, po czym
podbiegł do Thora. Swoją mocą wydostał brata spod sterty gruzu, w memencie, gdy
Odyn i Alvíss zrozumieli, że może nam się udać i rzucili się na tarczę, by
możliwie jak najszybciej pokonać jej opór i w końcu nas dopaść.
W tym momencie spojrzałam na Sif i zdałam
sobie sprawę, że Loki podjął jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu i
poddał się… dla nas.
Wszyscy się poddajemy.
W głowie pojawiła mi się myśl: czy warto
zaryzykować?
Nie umiem wytłumaczyć, jak ale w dłoniach już
czułam, że długo nie wytrzymam.
Widziałam jak Loki resztkami sił wciągał
Thora na platformę teleportacyjną i zmęczonym wzrokiem spogląda na mnie, nie
rozumiejąc czemu jeszcze mnie przy nich nie ma.
I wtedy podjęłam decyzję.
- Hemidalu przenieś ich!
Mężczyzna spojrzał na mnie jakbym straciła resztki rozumu, jednak
zrozumiał od razu co chcę zrobić, więc wykonał moje polecenie szybciej niż
Loki, który rzucił szybko Thora na ziemię zdołał go powstrzymać.
- Co?! Nie!!!
Loki już miał wykonać krok w moją stronę, jednak Hemidal szybko zeskoczył
z platformy i uderzył swoim mieczem o podłoże.
- Ke… -jego wściekły krzyk momentalnie się urwał.
Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę martwej Sif. Chwyciłam szybko
w dłoń mokry od krwi sztylet, który cisnął na ziemię Loki.
Kontem oka zobaczyłam, że Hemidal bez zastanowienia ruszył za mną,
atakując wszystko i wszystkich, którzy chcieli mu przestąpić drogę, osłaniając
mnie.
Nigdy w życiu nie sądziłam, że zrobię coś tak szalonego. Tupnęłam
mocno nogą tworząc nade mną i martwym ciałem małą tarczę, ale wystarczająco
dużą by móc działać.
Odpiełam szybko pasy podtrzymujące jej napierśnik, po czym przecięłam
nożem jej szatę wzdłuż brzucha.
Tylko się nie zawahać. –
powiedziałam do siebie.
Jednym powolnym, ale precyzyjnym i pewnym ruchem przecięłam jej podbrzusze.
Momentalnie ze środka wypłynął wodospad krwi oraz wód płodowych, które zalały
moje spodnie.
Zwymiotowałam szybko z prawej strony, po czym przetarłam dłonią usta i
ledwo mogąc się skupić na tym, co robie, wsadziłam drżące dłonie do wnętrza ciała Sif i zaczęłam
szukać kończyn oraz ciała dziecka.
Mimo, że miałam ochotę płakać to cały czas przygryzałam wargę, by
tylko nie dać za wygraną. Gdy zobaczyłam główkę dziecka, zrozumiałam, że może
nie wrócimy stąd w takim samym składzie, ale przynajmniej będzie nas tylu ilu
zdecydowało się walczyć za Asgard.
Sięgnęłam głębiej w macicę, kiedy zdałam sobie sprawę, że mogę
uszkodzić niechcąco rączki dziecka. Chciałam zrobić to szybko, ale było to nie
możliwe. Gdy znalazłam delikatnie przywarłam je do ciała, a potem wzięłam
głęboki oddech i zaczęłam wyciągać.
Dziecko nie było większe niż dwie moje rozwarte dłonie. Było czerwone
jak krwiste mięso, jednak na tyle śliskie, że nie miałam problemu. Kiedy w
końcu dziecko znalazło się w moich drżących dłoniach, nie wiedziałam co do
końca mam robić. Nikt nigdy nie nauczył mnie przeprowadzać cesarskiego cięcia!
Przez chwilę miałam wrażenie, że trzymam w dłoniach małego trupa, bo
dziecko w ogóle się nie poruszało. Zdenerwowana szybko położyłam go na swoim przedramieniu,
po czym drugą ręką szybko uderzyłam delikatnie w jego plecki. Kiedy usłyszałam
jego płacz, momentalnie odetchnęłam z ulgą i rozpłakałam się jak do taktu razem
z nim. Przeczesałam wzrokiem szybko ciało dziecka i dopiero wtedy zdałam sobie
sprawę, że muszę jeszcze odciąć wystającą pępowinę.
Naszła mnie myśl, że zrobiłam tym samym to, co czasami sama zarzucałam
ludziom, kiedy byłam z moją mamą. Już na zawsze rozłączyłam ostatnią więź, jaka
do tej chwili łączyła je z matką. Teraz będzie musiało poradzić sobie bez niej.
- Ja z nim będę. – powiedziałam do siebie, po czym okryłam dziecko swoją
styraną peleryną.
Cała zdekoncentrowana i pokryta do połowy krwią, odwróciłam się szybko
i spostrzegłam, że Hemidal nie może sobie poradzić z napastnikami.
Wzięłam głęboki oddech i wykrzesałam z siebie ostatnie tchnienie mocy,
które sprawiło, że bariera rozrosła się w mgnieniu oka i wyrzuciła wszystkich
nieprzyjaciół kilka metrów dalej.
- Zabierajmy się stąd! – krzyknęłam, kiedy bóg spojrzał na mnie
zaskoczony.
Dźwignęłam się z trudem na nogi i rzuciłam się w stronę platformy,
mocno ściskając zawiniątko w dłoniach.
Gdy dotarłam do niej, nogi ugięły się pode mną przez co uderzyłam tyłkiem o ziemię
nie mogąc już wykrzesać z siebie więcej, niż tylko wdech i wydech. Kiedy Hemidal
dotarł do nas, zobaczyłam, że krwawi z lewego boku.
- Przepraszam. – moje wargi ułożyły się w to słowo, ale nie byłam pewna
czy je wypowiedziałam, a on byłby w stanie wyłapać je pośród tego bitewnego zgiełku.
Hemidal uniósł swój miecz.
W następnej sekundzie poczułam tylko silny podmuch wiatru, przez który
przylgnęłam mocniej do zawiniątka, czując strach na całej powierzchni swojego
ciała.
Kiedy usłyszałam pisk opon i trąbienie samochodu w przypływie paniki chciałam
stworzyć szybko barierę, jednak byłam tak słaba, że w momencie, gdy wjechał w
nią konwój aut, które zboczyły z drogi, poczułam tylko jak upadam na ziemię, a
potem coś zimnego roztapia się na mojej rozgrzanej do czerwoności twarzy.
Potem była ciemność.