10 lat później…
Drzwi
otworzyły się z głośnym zgrzytem, który przerwał moją chwilę zadumy i
natychmiast uciszył kłócących się wokół mnie mężczyzn. Wyprostowałem się z
niezadowoleniem na swoim krześle i przeniosłem wzrok na wchodzące do pomieszczenia
osobistości.
Pierwsza
kroczyła jak zawsze dumna kanclerz Republiki Zachodniej, a tuż za nią chciwy i
władczy prezydent Republiki Wschodniej. Kobieta o wyjątkowo silnej posturze
przetrząsnęła wzrokiem pomieszczenie i kiwnęła głową do swojego przyjaciela
Przewodniczącego Rady Zachodniej – Stephena Glocknera, który momentalnie
oderwał się od stada swoich współpracowników i podszedł do zniecierpliwionej
pani kanclerz. Uścisnęli sobie ręce, po czym prezydent Republiki Wschodniej
wskazał swoją dłonią miejsca, które powinni zająć.
Wszyscy obecni
jak jeden mąż usiedli na swoich miejscach. Usłyszałem za swoimi plecami krótkie
pyknięcie zmieszane z szumem przesuwanych krzeseł, które sprawiło, że lekko
drgnąłem.
Coś jest nie
tak…
Rozejrzałem
się. Co każde dwa metry okrągłego pomieszczenia o dość znacznej średnicy ustawieni
byli ochroniarze pochodzący jedynie z Republiki Wschodniej. Zafascynowany
popatrzyłem na zebranych i zdałem sobie sprawę, że ponad połowa obecnych to
najważniejsi politycy z Koalicji Państw Sprzymierzonych.
Na wszelki
wypadek jednym powolnym ruchem wygiąłem lufę pistoletu trzymanego przez stojącego za moimi plecami nieświadomego
ochroniarza. Nie miałem ochoty się stamtąd ruszać, bo wiedziałem że zapowiada
się niezła zabawa.
Jest rok 2015.
Od roku w Republice Wschodniej trwają konflikty na tle politycznym o ziemie
wchodzące w skład Ukaru. Leży on tuż przy południowo zachodniej granicy
Republiki Wschodniej, która ubiega się o prawo do przyłączenia do siebie tych
terenów. Niestety konflikty zbrojne rozciągnęły się na tereny państw sąsiednich
co spowodowało niezadowolenie wśród władców owych państw. Należały one do
Koalicji Państw Sprzymierzonych, które postanowiły zacząć działać.
Przeniosłem
wzrok na główną trójkę dyplomatyczną.
- Panie i panowie.
Dziś nastał rewolucyjny dzień w dziejach naszego świata. – zaczęła Panna Moler.
– Za chwilę na waszych oczach podpiszemy kontrakt zaprowadzający wieczysty
pokój po wielu latach odwiecznych sprzeczek pomiędzy krajami Eropu. – w sali
rozległy się głośne oklaski, które ucichły gdy uniosła swoją chudą rękę – W
swojej dłoni trzymam dokument, który zmieni on na zawsze funkcjonowanie
Koalicji Państw Sprzymierzonych. Republika Wschodnia podpisaniem niniejszego
dokumentu dołącza się do koalicji i zaprzestaje kolejnych ataków na Ukar. –
potrząsnęła plikiem zszytych ze sobą kartek. – Tak więc, panie prezydencie…
Położyła
dokument na stoliku przed swoim towarzyszem uśmiechając się mechanicznie.
Mężczyzna wziął go do rąk, położył przed sobą i jednym płynnym ruchem przesunął
piórem po miejscu gdzie miał spocząć podpis obydwu stron. Kiedy dokument
powrócił do panny Moler, przyjrzała się ona podpisowi po czym sama złożyła obok
niego swój własny. W ten oto sposób umowa została zawarta.
Wszyscy wstali,
aby klaskaniem na stojąco wyrazić swoją radość. Po sali przechodziły okrzyki
zachwytu i niewątpliwie ulgi.
Powstali
ludzie całkowicie zasłonili mi działania osób na podeście, więc niechętnie
wstałem. Bocznymi schodkami zacząłem schodzić w dół, bo miałem wrażenie, że ktoś
mnie obserwuje. Odwróciłem głowę i zobaczyłem idącego za mną żołnierza.
Momentalnie wiedziałem, że muszę stamtąd wyjść. Wpatrzony w schody przepchałem
się na sam dół, az pod podest. Po kilku moich krokach w sali rozległ się głuchy
strzał, który uciszył momentalnie zebranych i wprawił ich szok. Przystanąłem i
uniosłem głowę. Przedostałem się do pierwszego rzędu i zobaczyłem pannę Moler
leżącą na ziemi w kałuży krwi z szeroko otwartymi oczami. Obok niej prezydent
RW uśmiechał się szyderczo, wycierając swój brudny od krwi policzek.
- Podpisaniem
tego dokumentu kanclerz wyraziła pełną zgodę na przekazanie władzy nad KPS w
moje ręce. – powiedział pozbywając się rozbryzganej cieczy. – Niewątpliwie sama
nie przeczytała dokładnie całej umowy, którą zawarliśmy. – dodał, po czym na
jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech.
Stojący w sali
żołnierze unieśli ręce z bonią do góry. Każda lufa skierowana była prosto w
serce jednego ważnych urzędników pochodzących z państw KPS.
Trzeba się
zbierać, stwierdziłem i ruszyłem w stronę drzwi, starając się nie zwracać na
siebie uwagi. Żołnierze niestety zagrodzili mi przejście.
- Nikt stąd
nie wyjdzie. – powiedział Runij, dzięki czemu uwaga zebranych zwróciła się w
moją stronę. – No oczywiście oprócz mnie. - schował broń do kieszeni swojej
marynarki.
Momentalnie zapanował
chaos. Ludzie zaczęli pchać się jak zwierzęta w stronę drzwi, próbując znaleźć
się poza zasięgiem wystrzeliwanych przez ochroniarzy kul.
Uniosłem ręce
do góry i zmieniłem lot wystrzelonych w moim kierunku pocisków. Uderzyły one w
ciała atakujących żołnierzy zostawiając po sobie tunele wypełniające się szybko
krwią. Nie zastanawiając się długo otworzyłem drzwi i ruszyłem spokojnie w
stronę wyjścia, machając dłonią w powietrzu tak by odpędzić od siebie
nadlatujące naboje.
Gdy wyszedłem
z budynku zobaczyłem grupę ponad 40 uzbrojonych ludzi.
Szanse na moją
cichą ucieczkę znacznie spadły, więc postanowiłem grać na czas. Miałem
nadzieję, że Mystique za niedługo mnie stamtąd zabierze.
- Cholera. –
powiedziałem pod nosem, kiedy w moją pierś skierowano wszystkie wyloty broni. –
Panowie, po co tak się od razu do siebie zrażać? – zapytałem.
Poprawiłem
swój czarny płaszcz.
- Witam panie
Lensheer. – usłyszałem za sobą głos pana prezydenta.
Odwróciłem
się. Patrzyłem na niego spod szkieł okularów przeciwsłonecznych i ze sztucznym
zaskoczeniem odparłem:
- O-o. Pan
prezydent. – uśmiechnąłem się do niego jakbym był w dobrym humorze.
Stał on
sztywno w granatowym garniturze ozdobionym kilkoma medalami na prawej piersi,
opierając się o futrynę drzwi głównych.
- Nie sądziłem, że kiedyś pana znowu zobaczę.
Nie twierdzę również, że jestem rad z tego spotkania. – dodał.
- Ja również.
– powiedziałem i machnąłem delikatnie ręką, aby przekręcić lufy pistoletów
otaczającej mnie gromady. Na szczęście, żaden z obecnych nie zdołał tego
dostrzec.
Był to
najlepszy sposób działania przed wystrzeleniem z broni. A w tamtym momencie
było mi to niezwykle na rękę, gdyż nie zważając na to w jakiej pozycji stał
żołnierz, jego broń skierowana była w stronę Runija. Tak dla zabawy.
- Niestety
musisz wiedzieć… czas mnie nagli, będę musiał już lecieć. – powiedziałem i odwróciłem
się, jednak strażnicy zagęścili się momentalnie w tamtym miejscu.
Westnąłem i
spojrzałem przez swoje ramię.
- Czy mógłbyś
z łaski swojej powiedzieć tym niezwykle sympatycznym panom, żeby pozwolili mi
przejść? – zapytałem.
- Niestety
muszę ci zmartwić. Jak sam widzisz wszystko się zmieniło. Gdyby po świecie
rozeszła się wieść, że zabiłem pannę Moler naraziłbym się na zniesławienie. –
włożył rękę do kieszeni garnituru. – Niestety nie mogę pozwolić na taką kolej
rzeczy, więc jestem zmuszony do pozbycia się wszystkich światków tej zbrodni.
- Kurcze,
gruba sprawa. Możesz być spokojny. Nikomu nie powiem. – uśmiechnąłem się
przekonywująco.
Nastała chwila
ciszy, którą przerwał nagle szum wywołany szybującym w naszą stronę samolotem. Zauważyłem
w kabinie pilota połyskującą na niebiesko skórę Mystique, dzięki czemu byłem
pewny, że jest to mój transport.
- Panie
prezydencie…drodzy panowie… do zobaczenia. – powiedziałem i uśmiechnąłem się.
Szybkim ruchem
oderwałem kawałek metalowego dachu rezydencji. Wskoczyłem na niego przez co
nagle rozległa się seria morderczych strzałów w moim kierunku. Szybko
skierowałem płytę w stronę nadlatującego pojazdu. Wiedziałem, że nie uda mi się
osiągnąć tak imponującej prędkości, więc wziąłem minimalny rozbieg i rzuciłem
się prosto na wiszącą bezwładnie drabinkę.
Moje palce
zacisnęły się na grubym sznurze, a stopy oparły o zrobione z niego stopnie.
Szybko wspiąłem się na górę i podciągnąłem na rękach, aby dostać się do
pomieszczenia wewnętrznego przez klapę w podłodze.
Stanąłem na
srebrnej i twardej podłodze czując się dumny z właśnie zyskanego nowego wroga.
Trzasnąłem głośno klapą i podszedłem do stojącego niedaleko stolika i dwóch
siedzeń. Rozparłem się wygodnie, zaplotłem ręce na piersi i wyjrzałem za okno
po drugiej stronie nie szerokiego pomieszczenia.
- Czego się
dowiedziałeś? – zapytał zdezorientowany Pyro, który bawił się małym płomyczkiem
wytworzonym przez zapalniczkę.
Jak na
zawołanie Mystique włączyła autopilota i stanęła w drzwiach do kabiny pilota. Blob
i White Queen przerwali swoja kolejną rundkę pokera, aby usłyszeć co mam do
powiedzenia.
- Mamy wojnę.
– oznajmiłem nie odrywając wzroku od okna.
=>
Witam wszystkich po mojej długiej nieobecności. Powracam po przerwie z dalszą częścią opowiadania Shadow. Niestety przez egzaminy oraz nadchodzące zakończenie roku nadal posiadam mniej czasu niż bym chciała, więc ta część jest znacznie krótsza niż ostatnia.
Mam nadzieję, że nie podchodzicie do niego negatywnie tylko dlatego, że jest to fanfiction. Od wielu lat jestem wielką fanką X-Mena i nie mogłam się powstrzymać przed umieszczeniem w tym świecie jednego mojego bohatera. Jak widzicie opowiadanie nie będzie prowadzone tylko z perspektywy Clary. Eric to oczywiście bohater nie stworzony przeze mnie, więc nie powinnam ingerować w jego myśli, ale osoba, która wprowadzi nas w akcję musi mieć o niej jakieś pojęcie, a innego bohatera na tym miejscu sobie nie wyobrażam. Pozdrawiam :*